O sytuacji wokół Bartłomieja Misiewicza mówili w ostatnim tygodniu Beata Szydło i Jarosław Kaczyński. - Ja rozumiem, że Bartłomiej Misiewicz stał się symbolem zjawiska, które nie powinno mieć miejsca, było to nie do końca z jego winy - powiedziała premier.
- Moje stanowisko jest całkowicie jednoznaczne: on powinien zniknąć ze sceny publicznej. Jest bardzo młody i być może kiedyś wróci. Ale to musi potrwać - mówił natomiast prezes PiS.
Tygodnik "Newsweek" informuje, że Misiewicz brał udział w zeszłym tygodniu w partyjnym zebraniu przy Nowogrodzkiej. Rozmowy dotyczyły konfliktu w okręgu piotrkowskim, gdzie prezesem PiS jest Antoni Macierewicz. Między politykami PiS trwa tam partyjna wojna. Część posłów, sympatyzujących z szefem MON, próbuje zwalczyć działaczy PiS zrzeszonych wokół senatora Wiesława Dobkowskiego.
Misiewicz na spotkaniu w siedzibie PiS reprezentował Macierewicza. - Zorganizowaliśmy to zebranie, żeby zażegnać konflikt. Zamiast mediacji doszło jednak do awantury. Spotkanie zakończyło się w fatalnej atmosferze, bo Misiewicz wyciągnął kartkę i odczytał z niej nazwiska ludzi z konkurencyjnej frakcji zatrudnionych w państwowych spółkach, w tym głównie w bełchatowskim PGE GiEK. Misiewicz zażądał wyrzucenia ich z pracy - mówi informator tygodnika.
Dzień po spotkaniu Macierewicz odwołał Dobkowskiego z funkcji partyjnego pełnomocnika w powiecie bełchatowskim.