Mimo że Mateusz Morawiecki staje na czele gabinetu jako specjalista od gospodarki, paradoksalnie w krótkiej perspektywie najwięcej do zrobienia ma poza jej obszarem. Jego misję zdefiniowali już właściwie wszyscy ze ścisłego kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości, z prezesem Kaczyńskim na czele. Ma poprawić wizerunek rządzonej przez PiS Polski i odwojować relacje z partnerami na Zachodzie.
Jednak szansa, jaką otrzymuje, jest zarazem pułapką, bo politykę ekipy rządzącej robi nie tylko premier. Ta polityka to suma aktywności wszystkich członków Rady Ministrów, a w polskim przypadku – trochę jak za czasów PRL – także efekt realizacji linii rządzącej monopartii. Zatem już na początku Morawiecki staje się zakładnikiem prezesa Kaczyńskiego, a jeśli nie dokona zmian w Radzie Ministrów, także błędów dotychczasowych szefów resortów. Jego pojednawcze zapewnienie z piątku, że nie przewiduje zmian w rządzie, bo ceni pracę wszystkich kolegów i koleżanek, to sygnał, że przeprowadzenie bardziej znaczących zmian personalnych będzie dla niego problemem. Jeśli to nawet tylko kurtuazja, zostaje mu – prócz ciężkiej przeprawy z prezesem – ścieżka zmian strukturalnych. Tak najłatwiej mu będzie pozbyć się z rządu osób, które są dla niego obciążeniem. Nie będę tu przedstawiał swoich typów personalnych, skupię się na sprawach. Te są dość oczywiste.