Gabrielius Landsbergis, szef MSZ Litwy, pytany o miękkie podejście Niemiec do groźby agresji Rosji na Ukrainę powiedział, że trzeba zachować cierpliwość, bo ten rząd jest dopiero od miesiąca. O to chodzi?
Obawiam się, że nie chodzi o czas urzędowania. Problem jest strukturalny i intelektualny, choć wielu nie chce tego przyznać. To przypomina mi konflikt na Bałkanach i niemieckie wahania w sprawie Bośni – ta sama naiwność. Niemcy niczego nie nauczyły się w ciągu 30 lat.
I nie spodziewa się pan zmiany?
Może jakaś stopniowa powolna zmiana nastąpi, bo tak zdarzyło się w przypadku Bośni. Ale tam konflikt trwał dziesięć lat. Obawiam się, że teraz jest znacznie mniej czasu.
Czytaj więcej
Niezależnie od tego, czy Putin rozpocznie wielką wojnę, czy jej nie rozpocznie, doświadczenie z czasu wielkiej próby dowodzi, że bezpieczeństwo naszego regionu jest i będzie w rękach Stanów Zjednoczonych.
A co z innymi krajami europejskimi? Nie słychać tego na razie, ale może innym wygodnie chować się za wahającymi się Niemcami?
Francja na pewno nic nie zrobi, są teraz w trybie kampanii wyborczej. Zresztą było to widać w czasie przemówienia Macrona w Parlamencie Europejskim, gdzie mówił o wszystkim i o niczym, kilka razy sam sobie przecząc. Natomiast jeśli chodzi o innych, to koalicja tych, którzy chcą działać, którzy chcą pomóc Ukrainie, jest całkiem długa i robi wrażenie. Nawet Hiszpanie wysyłają okręty na Morze Czarne, Holandia i Dania przekazuje broń. Zresztą Niemcy zaczynają teraz zauważać, że kraje północy, tradycyjnie pomagające im tworzyć przeciwwagę w UE dla francuskich planów wielkich wydatków, czują się teraz kompletnie opuszczone. To już ma bardzo poważne polityczne konsekwencje i będzie miało jeszcze większe dla pozycji Niemiec jako wiarygodnego partnera w UE. W tej sprawie reszta UE jest zdecydowanie bardziej gotowa do działania niż ci, którzy mienią się liderami Europy, czyli Niemcy i Francja. Abstrahując nawet od tego, co wydarzy się na Ukrainie, sądzę, że już zmienia się dynamika w UE.
Zatem uważa pan, że całe to wahanie Niemiec i Francji w sprawie Rosji może podważyć ich pozycję wspólnego silnika UE?
To już się dzieje. Musimy powiedzieć do widzenia tej koncepcji, bo takiego przywództwa po prostu nie ma. A nawet jakby było, to nie byłoby powszechnie akceptowane. Nie wiem, co przyniesie koalicja pozostałych, być może jeszcze większą dysfunkcjonalność Unii. Ale cokolwiek się wydarzy, Niemcy i Francja będą miały na to mały wpływ.
Roczny dostęp do treści rp.pl za pół ceny
Czytaj więcej
Amerykanie chcą wzmocnić swoją obecność wojskową na flance wschodniej NATO, choć Putin domaga się czegoś dokładnie odwrotnego.
A co z innymi krajami wymienianymi zwykle jako przyjazne Rosji? Austria, Węgry czy Włochy?
Je akurat można dołączyć do Francji i Niemiec, ale to wszystko. Charakterystyczne, że nie ma tu Hiszpanii, nawet Słowacji. Może jeszcze popiera je Słowenia.
Obecnie partnerem Rosji w negocjacjach są USA. Macron zaproponował bardziej samodzielną rolę dla UE, jakiegoś europejskiego paktu bezpieczeństwa. To może zyskać poparcie innych?
Bez szans. On sam zresztą sobie przeczy. Mówi o dialogu, ale jednocześnie o czerwonych liniach z karty paryskiej, jak suwerenność innych krajów, brak stref wpływów itp., których przecież Rosja nie uszanuje. Z powodu sytuacji wewnętrznej Francja musi być bardziej prorosyjska. Będzie wypełniać swoje zobowiązania, ale nie zaproponuje nic więcej. A Putin wie, że w obecnej sytuacji nie ma po co z Francją rozmawiać.
A czy obecny kryzys może na powrót wzmocnić więzi transatlantyckie?
Albo Ameryka tym pokieruje, albo nikt. I tylko od niej zależy, czy będzie wojna. To USA są głównym arbitrem bezpieczeństwa w Europie. I każdy, kto nie jest Niemcami i Francją, zgodzi się powierzyć swoje bezpieczeństwo na wyłączność Amerykanom. Nawet ze złym prezydentem USA, cokolwiek przyjdzie z Waszyngtonu, będzie lepsze niż to, co mogłoby przyjść z Paryża lub Berlina. Niestety, jednak ten kryzys pokazuje też pęknięcia w Waszyngtonie w sprawie bezpieczeństwa w Europie. Cała ta debata o koncentrowaniu się teraz na Chinach, nawoływanie do polityki odprężenia wobec Rosji i poparcie dla tych pomysłów w Partii Demokratycznej, ale również – co bardziej niepokojące – wśród republikanów, to jest sytuacja bez precedensu. Ci ludzie z RAND (wpływowy amerykański think tank – red.) powtarzają swoje apele o dialog z Rosją od dziesięciu lat, ale byli na marginesie. Teraz są w centrum debaty o Ukrainie. To już nie jest linia Johna McCaina czy Mitta Romneya. Zatem Europejczycy, którzy chcą polegać na Ameryce, a w pełni ich popieram, też są w trudnej sytuacji, biorąc pod uwagę, jak skomplikowana jest tam debata, jak wolno postępuje. Może na krótką metę uda się uratować Ukrainę, ale w długiej perspektywie to przekierowanie uwagi w USA na Chiny i Pacyfik jest dla nas problemem.