Według najnowszego paneuroepejskiego sondażu Thomson Reuters siły głównego nurtu stracą mandaty w PE. Największa frakcja, chadecka Europejska Partia Ludowa, będzie ich miała 180, czyli o 39 mniej, a socjaliści i demokraci – 154, czyli o 35 mniej. To oznacza, że dwie główne grupy polityczne razem nie będą miały większości, co może utrudnić zarówno proces obsadzania najwyższych stanowisk w UE, jak i dyktowanie unijnego kursu.
Ale z już z pomocą ALDE, grupy liberalnej, byłoby to możliwe. Bo ALDE ma dostać 104 mandaty, 36 więcej niż obecnie. Liberałowie będą silni, przy dość realnym dziś założeniu, że dołączy do nich ugrupowanie francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona i hiszpańscy Ciudadanos. I ta trójka już by większość miała.
Sondaż Thomson Reuters wskazuje na nieco lepsze wyniki partii eurosceptycznych w maju 2019 roku: w sumie z 20 do 23 proc. mandatów. Poparcie dla nich może jeszcze wzrosnąć, ale nie musi to oznaczać zmiany kursu w UE. Bo o ile partie głównego nurtu, jak chadecy, socjaliści czy liberałowie, są w stanie współpracować, to eurosceptyków wiele dzieli. Już teraz są oni w trzech frakcjach.
– Nawet w ramach pojedynczej frakcji widać podział na północ i południe. Populiści z południa są za większymi transferami finansowymi w strefie euro, czego nigdy nie zaakceptują ugrupowania eurosceptyczne w Niemczech, Austrii czy Holandii. Na podobnym tle, transferów w ramach polityki spójności, mogłyby w przyszłości pojawić się różnice z PiS czy z Fideszem, gdyby doszło do próby współpracy – ocenia Pieter Cleppe, eksert Open Europe.
Na wzrost znaczenia sił eurosceptycznych, a przede wszystkim antyimigranckich, liczy Viktor Orbán. Premier Węgier wygłosił w ostatni weekend programowe przemówienie w zamieszkanym przez węgierską mniejszość Siedmiogrodzie w Rumunii. Nie ukrywał swojej niechęci do zachodniej liberalnej demokracji, mówiąc, że to liberalizm, a nie demokracja.
O Komisji Europejskiej mówił, że jest symbolem upadku. Dwa tygodnie temu to KE skierowała do unijnego sądu wniosek przeciwko Węgrom za – jej zdaniem – niezgodne z unijnym prawem zmiany w przepisach antyimigracyjnych. Orbán, sprawujący władzę w wyniku wyborów wygranych już po raz trzeci z rzędu, wie dobrze, że antyimigrancka retoryka przysparza mu popularności na Węgrzech. W sporze z Brukselą jest od początku sprawowania funkcji premiera, czyli od 2010 roku. Zawsze jednak stosował taktykę małych ustępstw. W wypadku najnowszej legislacji wyraźnie nie zamierza ustępować nawet o krok, bo jest coraz bardziej przekonany, że z europejskiego outsidera staje się trendsetterem.