– Zaczynamy dochodzić do granicy absurdu, a może nawet łamania prawa – irytuje się Joanna Senyszyn (SLD). Bronisław Komorowski chce, by ona i kilku innych posłów sami zapłacili za podróż do USA, gdzie w czerwcu mają wziąć udział w posiedzeniu komisji Unii Zachodnioeuropejskiej. Senyszyn uważa, że to bezprawne. W USA posłowie mają reprezentować Sejm. Z podobnymi decyzjami marszałka zetknęła się też Jolanta Szymanek–Deresz, wiceszefowa Komisji Spraw Zagranicznych z SLD. – Zaproszenia leżą, a my nie wiemy, czy możemy wyjeżdżać. To pozory oszczędności – krytykuje.
Kłopoty z delegacjami zagranicznymi to jednak niejedyna sprawa, o którą posłowie mają pretensje do marszałka Komorowskiego. – Doszło do tego, że jedna z koleżanek, gdy poprosiła o podwiezienie samochodem sejmowym, usłyszała od dyspozytora pytanie, czy wyjazd na pewno jest służbowy, czy może prywatny. Jakby to nie było oczywiste, że służbowy, a ona była nie posłanką, tylko zwykłą oszustką – słyszymy od jednego z posłów.
– Jak czułby się marszałek, gdyby to on usłyszał od swojego kierowcy takie pytanie? – pyta Paweł Kowal z PiS. – Przecież on nie jest nadzorcą czy wychowawcą posłów, ale jednym z nas.
Jerzy Budnik (PO), szef Komisji Regulaminowej, która zajmuje się sprawami poselskimi, przyznaje, że do jego komisji docierają narzekania parlamentarzystów na zbyt mocne zaciskanie pasa. Posłowie szczególnie skarżą się na zbyt niskie ryczałty, które nie wystarczają na utrzymanie biur.
– Ale z drugiej strony nie dostrzegam, by przez oszczędności warunki pracy w Sejmie jakoś znacząco się pogorszyły.