„Rz” ujawniła w tym tygodniu, że posłanka PO Lidia Staroń zyskała kilkaset tysięcy złotych dzięki ustawie uwłaszczeniowej, nad którą sama pracowała w Sejmie. Staroń zaprzeczyła, twierdząc, że uwłaszczyć się mogła już w 2001 r.
Jak było naprawdę? Na początku lat 90. Lidia Staroń z trójką znajomych wybudowała pawilon na gruncie, który Olsztyńska Spółdzielnia Mieszkaniowa Pojezierze miała w wieczystym użytkowaniu od miasta.
Staroń chciała nabyć ten grunt, ale spółdzielnia odmawiała – ziemia była zbyt cenna, by ją sprzedać. W 2001 r. weszła w życie ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych. Posłanka została członkiem spółdzielni rok wcześniej. By się uwłaszczyć, nie mogła mieć zobowiązania wobec spółdzielni. A miała niezapłacony czynsz za lokal i grunt.
Gdyby uregulowała należności, mogłaby wystąpić z wnioskiem o uwłaszczenie. Lecz wówczas spółdzielnia miałaby rok na rozpatrzenie jej wniosku. W tym czasie mogłaby wystąpić do miasta o kupno tego gruntu. Sumę, jaką zapłaciłoby miastu Pojezierze, Staroń musiałaby oddać przy uwłaszczeniu. Na takiej operacji zyskałby tylko samorząd, który otrzymałby pieniądze za atrakcyjną działkę.
Posłanka PO nie chciała się zgodzić na takie rozwiązanie. Straszyła Pojezierze prokuraturą, jeśli spróbuje wykupić grunt.