Machina referendalna w stolicy nabiera tempa. U komisarza wyborczego jest już wniosek w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz wraz z podpisami. Teraz zostaną one sprawdzone i jeśli 134 tys. osób z list ma prawa wyborcze w stolicy, to referendum będzie musiało się odbyć.
Listy pod lupą
W samo południe pod stołeczny ratusz, gdzie ma siedzibę komisarz wyborczy, podjechał w poniedziałek stary jelcz, tzw. ogórek, oklejony plakatami Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, która stoi za pomysłem odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz. W środku był m.in. Piotr Guział, lider Wspólnoty. W jelczu było 21 kartonów z podpisami warszawiaków pod wnioskiem o referendum.
– 180 tys. zebraliśmy sami. Ponad 49 tys. dostaliśmy od PiS, a resztę od pomagających nam partii, stowarzyszeń i fundacji – wylicza Piotr Guział.
Kartony trafiły do biur komisarza wyborczego. Teraz ma on 30 dni na zweryfikowanie wniosku oraz załączników – tak oficjalnie nazywa się listy z podpisami. – Komisarz z 40 pomocnikami powinien je sprawdzić w ciągu dwóch tygodni – uważa Piotr Guział.
Anna Lubaczewska, dyrektor warszawskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego, mówi, że w takim terminie raczej to się nie uda. – Potrzebujemy więcej czasu, będzie to ok. 30 dni, o których mowa w przepisach – tłumaczy.
Dyr. Lubaczewska dodaje, że jeśli pozytywnie zostanie zweryfikowanych 134 tys. podpisów, wtedy zostanie wydane postanowienie o przyjęciu wniosku. Jej zdaniem samo referendum mogłoby się odbyć na początku października.