Został ministrem, siedząc w przydomowym ogródku. Była środa. Borys Budka, który nie jest posłem zawodowym, pisał pozew dla jednego z klientów, kiedy zadzwoniła premier Ewa Kopacz z pytaniem, czy obejmie resort po odchodzącym Cezarym Grabarczyku. – Tylko zanim zdecydujesz, zadzwoń do żony – poleciła.
Ta anegdota nie oznacza, że Budka jest pantoflarzem. Miał zostać ministrem sprawiedliwości już we wrześniu ubiegłego roku, kiedy premier Kopacz formowała rząd. Ale odmówił. – Powodem była sytuacja rodzinna. Starsza córka jego żony Katarzyny była w maturalnej klasie i przeprowadzka całej rodziny do stolicy nie wchodziła w grę. A Borys bez rodziny nie wyobrażał sobie pracy w ministerstwie – opowiada nam jego przyjaciel. – Ma przecież jeszcze 2,5-letnią córkę Lenkę.
Teraz sytuacja się zmieniła – kiedy we wtorek Budka przyszedł na pierwsze posiedzenie Rady Ministrów, Misia właśnie pisała maturę z matematyki. – Na Śląsku trzyma ich nowy dom i uporządkowane życie, ale wiedzą, że wszystko da się poukładać. Na takie wyzwanie Borys czekał. Od zawsze chciał zmienić prawo, dlatego został posłem – dodaje przyjaciel.
Borys Budka w rozmowie z „Rzeczpospolitą" przyznaje, że bez najbliższej rodziny przy boku nie wyobraża sobie pracy ministra. – Nie umiałbym wracać do pustego domu, nie potrafiłbym dobrze pracować – tłumaczy.
W Sejmie trudno znaleźć jego adwersarza. Kompetentny, pracowity, świetnie przy tym zorganizowany – wiedzę, styl pracy i merytoryczne przygotowanie ceni nawet opozycja.