– Stworzyłem to państwo, nieważne, czy dobre czy złe – powiedział ostatnio Aleksander Łukaszenko podczas swojego pierwszego spotkania z białoruskimi opozycyjnymi dziennikarzami.
Pod nazwiskiem rządzącego od dwóch dekad prezydenta podpisało się ponad pół miliona Białorusinów. Zawiadomił o tym szef sztabu wyborczego Łukaszenki Michaił Orda, który na co dzień pełni funkcję przewodniczącego państwowej Federacji Związków Zawodowych Białorusi. Liczba ta zapewne się zwiększy, gdyż zbiórka podpisów będzie trwała jeszcze przez niespełna dwa tygodnie. Białoruskiemu prezydentowi wystarczyłoby 100 tys. podpisów, by po raz piąty wystartować w wyborach. Z kolei jego konkurenci mają z tym kłopoty, gdyż żaden z pozostałych pretendentów nie przekroczył na razie tego progu.
– Przewidywalność wyniku wyborów powoduje masową apatię w białoruskim społeczeństwie. Powszechna bierność jest związana również z tym, że ludzie boją się uczestniczyć w procesach politycznych – mówi „Rz" znany białoruski politolog Waler Karbalewicz.
W szeregach konkurentów Łukaszenki znalazło się trzech przedstawicieli opozycji demokratycznej: lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatol Labiedźka, przywódca lewicowej partii Sprawiedliwy Świat Siarhiej Kaliakin oraz działaczka kampanii „Mów prawdę" Tacciana Karatkiewicz, która jest zdecydowaną faworytką wśród opozycyjnych kandydatów. Wiele wskazuje na to, że tylko jej sztabowi uda się uzbierać wymaganą liczbę podpisów, by 11 października mogła się zmierzyć z Łukaszenką oraz kilkoma innymi pretendentami, którzy od lat odgrywają rolę statystów podczas wyborów prezydenckich w tym kraju.
– Obecnie udało się uzbierać około 80 tys. podpisów i liczymy na to, że dojdzie do drugiej tury wyborów – mówi „Rz" Tacciana Karatkiewicz.
Plany te są bardzo ambitne, gdyż od 2001 roku Aleksander Łukaszenko wygrywa wybory prezydenckie w pierwszej turze z ponad 80-procentowym poparciem. Poprzednie wybory skończyły się aresztem dla wszystkich opozycyjnych kandydatów i brutalnym rozpędzeniem manifestacji w centrum Mińska. Mikoła Statkiewicz, który był jednym z ówczesnych konkurentów baćki, od prawie pięciu lat siedzi w więzieniu. To właśnie dlatego duża część białoruskiej opozycji demokratycznej wzywała do powszechnego bojkotu tych wyborów.
– Na Białorusi nie ma wyborów, a to, co się dzisiaj odbywa, jest jedynie spektaklem – mówi „Rz" Paweł Siewiaryniec, były więzień polityczny oraz jeden z liderów Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji. – Przedstawiciele opozycji, którzy biorą udział w tym spektaklu, popełniają ogromny błąd. Nie wykluczam również tego, że niektórzy z nich chcą, by reżim zaprosił ich do współpracy – konkluduje.
To właśnie dlatego białoruska opozycja po raz kolejny nie potrafiła się dogadać i zająć wspólnego stanowiska. – Badania socjologiczne wskazują, że około 70 proc. Białorusinów pójdzie na wybory. Ludzie muszą mieć jakąś alternatywę i dlatego robimy wszystko, by właśnie nią się stać – tłumaczy Karatkiewicz.