– Witek, pilnie zwołaj naradę kryzysową ambasadorów krajów NATO! – jeden z prominentnych polityków PiS wręcz krzyczał do telefonu Waszczykowskiego. Była późna jesień 2012 r., kolejny zwrot akcji w sprawie obecności materiałów wybuchowych na wraku prezydenckiego tupolewa.
Waszczykowski, sceptyczny wobec smoleńskich teorii zamachowych, mitygował swojego rozmówcę. Na niewiele się to zdało. Czy podjął wówczas próbę skrzyknięcia sojuszników, by – zgodnie z partyjną linią – przekonać ich, że w Smoleńsku mogło dojść do zamachu, to pozostanie jego tajemnicą. Wiadomo tylko, że ambasadorowie NATO się nie zebrali.
Dziś Witold Waszczykowski robi już wszystko po partyjnej linii – atakuje polityków UE krytykujących rządy PiS („niewykształcony lewak", „nie jest partnerem do rozmów"), broni „tradycji, świadomości historycznej, umiłowania ojczyzny i normalnego życia rodzinnego pomiędzy mężczyzną a kobietą" przed światopoglądową rewolucją uosabianą przez „rowerzystów i wegetarian, którzy używają wyłącznie odnawialnych źródeł energii", stał się nawet obrońcą wartości chrześcijańskich w laicyzującej się Europie („świętujemy narodziny Jezusa, co jest szokiem dla naszych przeciwników, wierzących w postęp").
A dyplomaci całej UE zastanawiają się, czy naprawdę proponuje Londynowi układ: zgoda na ograniczenie praw polskich imigrantów w zamian za brytyjskie wsparcie dla stałych baz NATO w Polsce. Taki pomysł padł w rozmowie ministra z Reuterem, ale Waszczykowski twierdzi, że jego słowa zmanipulowano.
Do PiS Waszczykowski szedł długą drogą. Choć zawsze miał prawicowe poglądy, to charakteryzowały się one głównie antykomunizmem i proamerykańskością. Twardego konserwatyzmu ani religijnej dewocji było w nich niewiele.