– Czas pożegnać się z iluzjami, że wobec naszego kraju zostaną zniesione jakieś sankcje. Jest oczywiste, że to, co się stało, stało się na długo. Nie ma co liczyć na cudze wybory, na dojście do władzy jakichś zagranicznych liderów – powiedział premier Rosji Dmitrij Miedwiediew podczas spotkania z członkami rządzącej partii Jedna Rosja.
To zupełnie odmienna opinia od wygłaszanych ostatnio przez wielu rosyjskich polityków. Od kilku miesięcy kremlowskie media przekonywały, że po zaprzysiężeniu 45. prezydenta USA rozpocznie się proces znoszenia zachodnich ograniczeń wobec Rosji. – Nastał czas, by zrozumieć, że sankcje niedługo przestaną działać – mówił na początku stycznia rosyjski wicepremier Igor Szuwałow.
W odróżnieniu od wielu swoich kolegów może on swobodnie odwiedzać swój majątek na Zachodzie. Według Fundacji na rzecz Walki z Korupcją, na której czele stoi opozycjonista Aleksiej Nawalny, zastępca Miedwiediewa posiada zamek w Austrii oraz 500-metrowe mieszkanie w centrum Londynu.
– Szuwałow mówi o zniesieniu sankcji, ponieważ chce uspokoić biznesmenów oczekujących na odwilż w stosunkach z Zachodem. Miedwiediew zaś stara się mobilizować społeczeństwo – mówi „Rz" sympatyzujący z Kremlem politolog Aleksiej Muchin.
Chodzi o sankcje, którymi USA i Unia Europejska (dołączyły do nich także Kanada, Australia, Japonia i kilka mniejszych prozachodnich państw) objęły kilkadziesiąt rosyjskich korporacji i banków po aneksji Krymu i wybuchu wojny na wschodzie Ukrainy.