Nieuznawany przez władze w Mińsku Związek Polaków na Białorusi (ZPB) alarmuje, że białoruskie władze świadomie i systematycznie marginalizują polskie szkolnictwo. Na Białorusi, gdzie mieszka kilkaset tysięcy Polaków, działają jedynie dwie polskie szkoły (w Grodnie i Wołkowysku) wybudowane w latach 90. za pieniądze polskiego podatnika.
Dostać się do nich to prawdziwe wyzwanie. Nauka w polskiej szkole otwiera bowiem perspektywę studiów w Polsce.
– Co roku liczba uczniów w tych szkołach maleje. Władze stwierdziły, że w polskiej szkole w Grodnie może być nie więcej niż dwie klasy pierwszoklasistów. Z naszych informacji wynika, że dziewięciu polskim dzieciom odmówiono przyjęcia. Rodzice, by zapisać dzieci, stali pod szkołą całą noc w kolejce – mówi „Rzeczpospolitej" Andżelika Borys, przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB. Jak twierdzi, władze w Mińsku od lat marginalizują polskie szkolnictwo.
– Ograniczenie liczby miejsc jest absurdem, powinni przyjmować wszystkich chętnych. Inne szkoły w Grodnie pracują na dwie zmiany i jakoś sobie radzą – dodaje.
W rozmowie z „Rzeczpospolitą" dyrektorka polskiej szkoły nr 36 w Grodnie Danuta Surmacz tłumaczy, że jej szkoła funkcjonuje na zupełnie innych zasadach niż pozostałe szkoły białoruskie. – Nie jesteśmy szkołą osiedlową, która ma obowiązek przyjmować wszystkich chętnych. Zgodnie z decyzją władz miasta Grodna możemy przyjąć jedynie 60 osób i muszę podporządkować się tej decyzji – mówi Surmacz. Przekonuje jednak, że w tym roku do szkoły przyjęto wszystkich chętnych.