Carlesa Puigdemonta słuchali tylko najwierniejsi z wiernych. Przewodniczący katalońskiego rządu regionalnego wystąpił dopiero o drugiej nad ranem w czwartek, zaraz po tym, jak jego ugrupowanie Junts pel Si oraz radykalna, lewicowa CUP przegłosowały pod osłoną nocy przepisy o organizacji 1 października głosowania o oderwaniu prowincji od Hiszpanii.
Nie był to budujący widok. Przewodnicząca parlamentu Carme Forcadell zarządziła tryb procedowania, który łamie szereg zasad przyjmowania prawa. Nie było czasu na debatę, wysłuchanie ekspertów, przestrzeganie odpowiednich terminów. Cała operacja, która powinna trwać tygodnie, została zamknięta w dwóch godzinach. Na znak protestu salę opuścili deputowani Partii Ludowej, socjalistycznej PSOE i centrowego Ciudadanos. Na opuszczonych ławach zostawali flagi Katalonii i Hiszpanii, ale te ostatnie, mimo upomnień Forcadell, ściągnęła deputowana radykalnej, populistycznej Podemos Angels Martinez. Tak, jakby nawet w ten sposób deputowani, którzy reprezentują 48 proc. składu parlamentu (i większość wyborców) nie mogli wyrazić swoich poglądów.