Kompozytora na tyle dobrego, by był w stanie lepiej od innych uświadomić sobie skalę geniuszu swego wielkiego rywala, a jednocześnie na tyle słabego, by nie mieć w starciu z nim jakichkolwiek szans. Miernoty, której – jak głosi miejska legenda – zazdrość i ambicja kazały zamordować geniusza.
Salieri nie był aż takim beztalenciem, jak wynikałoby to z filmu Formana. Nie mógł nim być nadworny kompozytor cesarza, nauczyciel Schuberta, Liszta czy Beethovena, któremu ten ostatni zadedykował swoje trzy sonaty skrzypcowe. To Mozart Salieriemu, a nie odwrotnie, zazdrościł przez długi czas sławy i pozycji, zwłaszcza gdy tę „włoską miernotę" cesarz Józef II mianował nauczycielem swej córki. Również Mozart nie był tak naprawdę tym głupawo chichoczącym debilem, jakim jawi się on w „Amadeuszu". Jego geniusz nie ma tam w sobie nic z człowieka. Jest niewytłumaczalnym kaprysem Pana Boga.
A jednak, by stać się opowieścią, byli oni potrzebni właśnie tacy. Pracowita przeciętność i wulgarny geniusz. Nie ma nic bardziej bolesnego niż niezasłużona i jednocześnie nieosiągalna doskonałość. Nie ma postaci bliższej sercu każdego ambitnego, zmagającego się z własnymi słabościami człowieka niż Antonio Salieri. Kompozytor, którego nazwisko wróciło do repertuaru filharmonii dopiero po sukcesie filmu opowiadającego o jego przeciętności i braku polotu. Stary zazdrośnik, umęczony samym sobą aż poza granice szaleństwa, ostatnie dni życia spędzający w domu wariatów. Tak jak trudno jest pojąć wielkość Mozarta, tak równie łatwo przychodzi utożsamienie się z małością Salieriego.
Włoski kompozytor snuje w „Amadeuszu" swoją opowieść o bezpodstawnej wielkości Mozarta podczas rozmowy z księdzem, którą trudno jednak nazwać spowiedzią. Salieri nie wyznaje własnych win, ale wylicza błędy niesprawiedliwego Boga. Obarcza go winą za swoje niepowodzenia. A na koniec sam sobie udziela rozgrzeszenia. „Wszystkie miernoty świata, rozgrzeszam was" – mówi w ostatniej scenie filmu, jadąc wózkiem inwalidzkim przez korytarze domu dla obłąkanych.
Nie na takie odpuszczenie win czekaliśmy. „Amadeusz" pozostawił nas bowiem bez odpowiedzi na najważniejsze pytanie: czy była taka wielkość, którą mógł osiągnąć Salieri. Nawet przeciętność potrzebuje przecież szczytu, który mogłaby zdobyć. Tylko on może być jej rozgrzeszeniem.