Rafał Woś: Nie przeceniajmy roli Kaczyńskiego

Lewica chciałaby reprezentować wspólnotę polityczną, której zbyt często się wstydzi i nią brzydzi. O Boże, o Boże. Co sobie o nas w Europie pomyślą, jak zobaczą, że w wioskach ludzie ciągle chodzą na niedzielną mszę? A co w tym takiego strasznego? To są nasi ludzie. To dla nich powinniście robić politykę - mówi publicysta Rafał Woś.

Publikacja: 05.10.2018 10:15

Rafał Woś: Nie przeceniajmy roli Kaczyńskiego

Foto: Forum

Plus Minus: Lewica kapituluje?

Rafał Woś: Przeciwnie. Lewica ma przed sobą świetne widoki. Kapitulacją było wprowadzenie przez rząd Leszka Millera podatku liniowego. Albo pozwolenie na zamknięcie lewicy w rezerwacie spraw światopoglądowych. Ale teraz? Teraz lewica wreszcie ma po co żyć. To zupełnie nowe doświadczenie. Kapitulacją bym tego nie nazwał.

Jedni, jak Barbara Nowacką, idą w stronę PO, inni, jak Piotr Guział, w stronę PiS, a ty piszesz, że z tymi drugimi trzeba współpracować.

Myślisz, że to są kapitulacje? Ja to traktuję jako próbę poszerzenia pola politycznego manewru. Ćwiczenia z Realpolitik. Bo jeśli to są kapitulacje, to co nimi nie jest?

To, co robi Partia Razem. Miałeś swego czasu przypinkę Razem. Zgubiłeś ją?

Precyzyjnie rzecz biorąc, to jest przypinka z napisem „marzę". Mam ją przy zimowym płaszczu. Dostałem, gdy poszedłem zobaczyć pamiętny protest rzutnikowy pod kancelarią premier Szydło. Było strasznie zimno. Ktoś mówił, że na przypince powinno być napisane „marznę".

Wracając do strategii Razem, to ich drogę uważam za suwerenną i godną szacunku. Nie raz i nie dwa byli przywoływani do porządku lub wyśmiewani za to, że nie chcą się nigdzie zapisać. Nie chcieli iść pod sztandary KOD, nie zapisali się do Koalicji Obywatelskiej. To trudna droga i jako publicysta poruszający się w orbicie anty-PiS-owych mediów sam coś na ten temat wiem. Dobrze, że Razem robi to, co robi, bo to jest potrzebne. Ale sile politycznej, która chce wpływać na rzeczywistość, potrzebna jest również umiejętność ciągłego badania nowych terenów. Otwierania się na nowe środowiska. Rzucona przez Zandberga strategia długiego marszu do tego nie prowadzi.

Już wiesz, że nie prowadzi?

Długi marsz jest trudny i wyczerpujący. Widać to po Razem. To jest projekt polityczny oparty na dobrej woli i osobistym zaangażowaniu jego członków. Ale nawet w takim projekcie musisz mieć jakąś krótkoterminową perspektywę. Coś ci się musi wreszcie u licha udać. A jak pracujesz po 14 godzin na dobę, a w sondażach masz ciągle te same 3 proc., to nie ma siły. Wielu się zniechęci. Na szczęście dla Razem w jej okolicach pojawiają się nowi ludzie i nowe projekty, które przejmują pałeczkę od zmęczonych i zniechęconych. Śpiewak, Biedroń, Guział. A i SLD bym zupełnie nie skreślał.

A skąd tak gwałtowne reakcje na twój apel o porozumiewanie się z PiS?

To akurat oczywiste. Wśród liberałów pojawił się lęk, że ten Woś może, cholera, mieć sporo racji. Przełamanie pod wieloma względami irracjonalnego lęku przed PiS-owskim obcym może bardzo szybko doprowadzić do wyemancypowania się lewicy spod wpływów liberałów. Z roli ich przystaweczki, która poględzi i ponarzeka, ale potem w drugiej turze grzecznie odda głos na kandydata liberalnego rozsądku ratującego nas przed tzw. populistami różnej maści.

Ale przecież to PiS jest znany ze zjadania przystawek. Zjadł Samoobronę, co jest dowodem na to, że dogadywanie się z tą partią będzie dla lewicy samobójcze.

Zawsze istnieje jakiś rodzaj ryzyka, bo taka jest polityka. Kto siedzi w domu i nie ryzykuje, temu zostaje rola bezsilnego obserwatora politycznych procesów. Różnica miedzy PiS a liberałami jest taka, że PiS pożera przystawki, głośno mlaszcząc. A liberałowie robią to po cichutku. Ale robią. Popatrzcie, co się stało z SLD. W 1995 r. Kwaśniewski był idolem Polski prowincjonalnej: Częstochowy, Olkusza czy Koszalina. Tak samo Miller przed wyborami 2001 r. Ale potem tak bardzo chcieli się podobać wielkomiejskim elitom i „Gazecie Wyborczej", że jeden po drugim rezygnowali z postulatów socjalnych czy bardziej sprawiedliwego dzielenia owoców transformacji. Liberałowie pozwolili im żyć – choć i to do czasu – ale wydrążyli lewicę od środka. Sprawili, że przestała być lewicą. Został szyld.

Wszystko wskazuje na to, że Biedroń nie będzie się chciał podporządkować.

To ciekawy przypadek. Biedroń najpierw był obłaskawiany: jesteś taki fajny, choć do nas. Ale nie poszedł. Potem było ultimatum: „albo idziesz, albo pogadamy inaczej". Nie poszedł. Więc został w sposób bardzo drastyczny przywołany do porządku. W jednej chwili z fajnego Roberta stał się podejrzanym typem, który kryje pedofilską siatkę w Słupsku. Co się stało w tym czasie? Biedroń stwierdził, że chce budować swój ruch polityczny.

Wcześniej pisałeś o tym, że trudno być lewakiem. Może to jest w ogóle niemożliwe?

Jest możliwe. Trzeba sobie na nowo odpowiedzieć, co to znaczy być lewakiem. Teraz, mam wrażenie, lewica nie jest podmiotem. To jej przeciwnicy ją definiują. Liberałowie mówią, co jej wolno. Okazuje się, że nie wolno jej być blisko PiS albo powinna się skoncentrować na sprawach obyczajowych. Prawica ma z kolei wizję lewicowo-liberalnego mainstreamu. Dla nich lewica jest tylko listkiem figowym, a prawdziwi gracze to Tusk ze Schetyną. W takim klimacie lewica nie ma szans na zaistnienie. Na postawienie ostrzej tego, czego nikt za nią nie zrobi. Dochodu podstawowego, emerytury obywatelskiej, spółdzielczości, pozycji pracownika wobec szefa czy zakopanego w kredycie szaraczka wobec banku.

Wspomniany Robert Biedroń będzie się zajmował stosunkami własności?

Może tak, może nie. Biedroń może być zarówno Macronem, jak i Berniem Sandersem. Dzięki takim inicjatywom jak Razem jest pewna szansa, że pójdzie tym drugim tropem. Może i lewica jest dziś słaba w sondażach, ale przynajmniej stawia sprawy, które przez lata nawet dla niej były nie do pomyślenia.

Ale Partia Razem wzięła na sztandary 35-godzinny tydzień pracy.

Pomysł skrócenia czasu pracy to jeden z takich problemów.

Nikt nie mówi inaczej. Pytanie, czy nie mamy większych problemów.

Dokładnie w roku 1918 wprowadzono w Polsce ośmiogodzinny dzień pracy. A przez następne 100 lat Gierek do spółki z wczesnym Jaruzelskim dorzucili wolne soboty. Wielki mi postęp. A przecież w tym czasie produktywność pracy wzrosła wielokrotnie. Ludzie – również w Polsce – mogliby pracować mniej za te same pieniądze. Biznes sam z siebie tego nie zaoferuje, bo by się musiał podzielić. Marksista powiedziałby: „zmniejszyć stopę wyzysku". Koniec końców by się to nam wszystkim opłaciło. Mielibyśmy lepsze, bardziej aktywne, np. politycznie, społeczeństwo. Takie sprawy trzeba stawiać.

Może po prostu 35 godzin w tygodniu pracowali, zbierając podpisy.

Tylko bez nieuzasadnionych złośliwości. Taka jest dola małego podmiotu na naszym politycznym rynku, który sobie PiS i anty-PiS, ta nasza Cola i Pepsi, między siebie sprytnie podzieliły. I choć oferują dość podobny produkt, to przy pomocy siły marketingu stworzyły wrażenie, że są przeciwieństwami. Ale to wiecznie nie będzie trwało.

Dlaczego?

Wydaje mi się, że większa część społeczeństwa ma lewicowe intuicje. Często słyszymy takie opowieści: Polacy nie zgodzą się na wyższe podatki, bo to nie leży w ich naturze. Nie ma na to żadnych dowodów, są natomiast przeciwne. W Polsce jest akceptacja dla dużej roli państwa czy większej opieki nad słabszymi. Te intuicje są, tylko trzeba umieć je z ludzi wydobyć. Trzeba im powiedzieć: nasz program to to, co wam chodziło po głowach, tylko nikt tego nie nazwał. Przykład. Po moim tekście, że lewica nie powinna się brzydzić PiS, bo to nie są podludzie, widzę komentarze tych, którzy zakładali PPS z Janem Józefem Lipskim na przełomie lat 80. i 90. Wiesz, gdzie są teraz ci ludzie ze swoimi arcylewicowymi intuicjami? W środowisku „Gazety Polskiej". To daje do myślenia.

A Kaczyński czytał współczesnego lewicowego guru Thomasa Piketty'ego.

Mniejsza już nawet z tym Kaczyńskim. Ja myślę, że jego rola w PiS jest przeceniana. Nie ma instytucji, gdzie jest jednoosobowe zarządzanie, a mówimy o człowieku, który nie jest już tak aktywny jak kiedyś. „Demiurg Kaczyński" to wygodny wybieg, żeby się PiS nie zajmować. Żeby pozostawać na zawsze w błogim samozadowoleniu na etapie „Ucha Prezesa". Tymczasem rzeczywistość jest dużo ciekawsza. Na tzw. prawicy dzieją się różne ciekawe rzeczy. W tym również debata na temat stosunku do lewicy. Że lewica o niej nie wie, to problem lewicy, która nie umie czytać ze zrozumieniem.

Jarosław Kaczyński ubrał lewicowe postulaty w narodowe opakowanie, a lewica zostawia je same, nie umiejąc przy tym wyzwolić żadnych emocji.

Nie rozumiem, czemu narodowe opakowanie budzi taki strach u lewicy. W Ameryce mamy lewicowy magazyn „The Nation". Bernie Sanders mówi o narodzie w co drugim przemówieniu. Czy to czyni z niego faszystę? Nie sądzę. Hasło „naród" może być zarówno pałką na wrogów, jak i sposobem uzasadnienia głębokiej redystrybucji zasobów ekonomicznych.

Może lewica tego po prostu nie czuje.

Najwyraźniej. Lewica bardzo wielu rzeczy nie czuje. Chciałaby reprezentować tę wspólnotę polityczną, ale zbyt często się jej wstydzi i nią brzydzi. O Boże, o Boże. Co też sobie o nas w Europie pomyślą, jak zobaczą, że u nas w wioskach ludzie ciągle chodzą na niedzielną mszę? A co w tym takiego strasznego, że chodzą? To są nasi ludzie. To dla nich powinniście robić politykę.

Lewica będzie grać swoimi kartami, jak zacznie się porozumiewać z PiS?

Czy ja mówię: „Lewico, weź z PiS ślub i kredyt hipoteczny?". Nie! Ja się zastanawiam, czy lewicy nie byłoby lepiej, gdyby wyszła z tego patologicznego związku z liberałami, w którym od lat tkwi. Ja stawiam pytanie o niezależność. Mówię o tym, żeby sobie poflirtować z jednym i z drugim. Przestać być taką ugrzecznioną, przewidywalną do bólu lewicą przystawkową. Wiem, że to myślowy eksperyment. Ale popatrz na tę szklankę. Można po raz tysięczny opisać, jak wygląda. Ale można się też zastanowić, czy jak ją odwrócę (Woś odwraca szklankę, wylewają się resztki wody), to nie będzie mogła służyć jako, powiedzmy, podpórka pod komórkę. Inny punkt widzenia się otwiera.

Zrobiłeś właśnie konstrukcję, która w dalszej perspektywie skończy się tym, że szklanka się stłucze, a telefon spadnie.

No, może. Nie wszystkich da się przekonać. Wielu innowatorów słyszało na początku, że ich konstrukcje są wydumane. Po co te eksperymenty z automobilami, skoro można jeździć na koniach?

Jako publicysta masz walczyć o demokrację czy opisywać, co się dzieje?

Każdy w zgodzie z własnym sumieniem. Czy ja rozwiązałem ostatnio jakiś niepasujący do mojej koncepcji dział opinii? Albo zerwałem kontakty z myślącymi inaczej niż ja? Nie. Jak ktoś chce bronić demokracji albo tylko opisywać bez myślowych eksperymentów, to proszę bardzo. Ja się nie gniewam. Jedyne, czego się domagam, to wzajemność. Uszanujcie również mój punkt widzenia. Wolność to zawsze wolność inaczej myślącego. Nie można twierdzić, że się walczy o wolność słowa czy demokrację, a w tym samym czasie wyciszać niewygodne głosy. Przecież to podmywa wiarygodność samego przekazu o obronie demokracji. Nawet dziecko zada wtedy pytanie: czy wy przypadkiem pod hasłem obrony demokracji nie rozumiecie wyłącznie chęci powrotu do wygodnego dla was status quo ante? A demokracja to takie narzędzie, do którego wcale nie jesteście jakoś szczególnie przywiązani?

Ale oni są niewiarygodni przez to, co robili, czy przez złą definicję sytuacji?

To kuszące dla liberała postawienie sprawy. On odpowie, że ludzie nie mają dostępu do informacji, bo są ofiarami pisowskiej propagandy. Nie wiem, skąd przekonanie, że ludzie nie mają właściwego obrazu rzeczywistości. Elity wykonują gesty, które mogą świadczyć, że znajdują się w stanie agonii. Pochodzę z Polski prowincjonalnej i – uwaga, uwaga – tam też się dyskutuje o polityce. A ludzie się troszczą o rzeczy wspólne wcale nie gorzej niż elity. Może robią wokół tego mniej szumu niż inteligencja. Mało tego, dopiero stając się częścią opiniotwórczych elit, zauważyłem ze zgrozą, że niektórzy nie podają komuś ręki, bo tamten ma inne poglądy polityczne. Dla mnie to jest odlot i nie bardzo chce mi się w tym uczestniczyć.

Żadnych manifestacyjnych ruchów w stronę Balcerowicza?

Uważam go za symbol niesprawiedliwych, nieefektywnych gospodarczo i demokratycznie wątpliwych przemian. Dwa albo trzy razy robiłem z nim wywiad. Na przycisku, ale z respektem. Na początku się godził, a potem już nie chciał. Nigdy mi jednak nie wpadło do głowy, by w ramach protestu przeciwko jego reformom odmówić wypicia kawy rozpuszczalnej, którą mi zrobił, albo nie podać ręki na pożegnanie.

A może teraz dziennikarze nie powinni być ciekawi świata, a publicyści nie powinni prowokować?

Wtedy będzie ładnie i spokojnie. Będzie tak, jak było. Komu to przeszkadzało?

Tobie.

W latach 60. w Niemczech Adenauer latami szedł z hasłem „Żadnych eksperymentów". Mam wrażenie, że polskim liberałom jest z tym konserwatywnym myśleniem bardzo po drodze.

Obóz liberalny w Polsce nie jest postępowy?

Nie jest. To konserwatyści. Każda poważna zmiana społeczna wywołuje w nich ogromny lęk.

Zachowawczy obóz liberalny?

Tak, a miejsce lewicy jest raczej wśród tych, którzy kontestują niesprawiedliwe status quo. Bronienie go jest dziwne. Taki chyba jest sens terminów „prawica" i „lewica". Jedni mówią: „żadnych eksperymentów", drudzy chcą zmieniać zastane status quo.

Obóz prawicowy jest postępowy?

Tak się w Polsce porobiło, że PiS jest dziś bardziej postępowy niż anty-PiS. Przynajmniej gdy się popatrzy na najważniejsze kwestie społeczno-gospodarcze. Bo wszystko inne to didaskalia. Te spory, czy „Kler" jest fajny albo czy Żołnierze Wyklęci byli bohaterami. Dla klas posiadających to idealna sytuacja, gdy ludzie się o to kłócą. I nie kwestionują tematów naprawdę poważnych: czyli tego, jak dzielić owoce wzrostu ekonomicznego.

Lewica się kłóci o te sprawy.

Tylko nie wiem po co. Można sobie wyobrazić grupę parlamentarzystów, którzy pracują nad rolą Kościoła w Polsce, ale jako uzupełnienie. Cóż ludziom z tego, że będą raz zrywać konkordat, a potem go znów podpisywać, jeśli nierówności społeczne będą rosły.

PiS zmienia status quo?

PiS w sprawach społecznych będzie tak społeczny, jak go do tego zmusi reszta sceny. Gdy w latach 2013–2015 dwa największe ugrupowania licytowały się na rozwiązania w kwestii państwa dobrobytu, to był świetny czas. Z tego można było robić progresywną politykę nawet bez lewicy. Co się stało w 2015? PiS odjechał swoim socjalnym blitzkriegiem, a opozycja zapomniała nawet o dorobku rządu Ewy Kopacz, która razem z Mateuszem Szczurkiem miała najlepsze pomysły socjalne. To była fajna, socjalliberalna partia w tamtym czasie, ale odeszła od swoich ideałów. Pomysł Schetyny jest inny. PiS więc popatrzył do tyłu i pomyślał: dlaczego mam dalej jechać? Będę sobie tutaj stał i punktował za to, że jestem ugrupowaniem najbardziej socjalnym.

I nie trzeba się go bać?

Gdyby polski lewicowiec pomnożył swoje obawy związane z Platformą przez trzy i podzielił te związane z PiS też przez trzy, toby było tak, jak to w rzeczywistości wygląda.

Piękny symetryzm.

No to zróbmy mnożenie przez dwa, żeby utrudnić zadanie hejterom symetryzmu. Sedno jest takie, że obie partie mogą być potencjalnym sojusznikiem. Ja nie bojkotuję nikogo, kto nie wyklucza sojuszu z Platformą, choć ta partia prywatyzowała szpitale w Polsce. Ale do robienia polityki jest potrzebna alternatywa. Inaczej lewica będzie zakładnikiem jednego gracza, co będzie jej zabierać podmiotowość. Na wieki wieków.

rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)

Rafał Woś (ur. 1982), publicysta. Przez ostatnie trzy lata związany z tygodnikiem „Polityka". Autor książek „Dziecięca choroba liberalizmu" i „To nie jest kraj dla pracowników"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał