Sebastian Janikowski. Narkotyki, alkohol, przekupstwo i kariera w NFL

Olbrzymi stadion, kilkadziesiąt tysięcy kibiców, a w centrum uwagi chłopak z wałbrzyskiej dzielnicy Podzamcze. Tak było przez lata, ale właśnie minął jego ostatni w karierze sezon w NFL, która trwała 19 lat. W USA był gwiazdą futbolu, miał świetne statystyki, zarobił miliony dolarów, ale w Polsce nie zna go prawie nikt.

Aktualizacja: 07.06.2019 23:17 Publikacja: 07.06.2019 10:00

Sebastian Janikowski. Narkotyki, alkohol, przekupstwo i kariera w NFL

Foto: Getty Images

Jeśli porównać jego popularność z polską sławą koszykarza Marcina Gortata czy hokeisty Mariusza Czerkawskiego, to jest żadna, bo dyscyplina, którą uprawiał – w Stanach uwielbiana, u nas wciąż pozostaje egzotyczna. Ale jest też drugi powód – Janikowski nigdy nie błyszczał w mediach, ani polskich, ani amerykańskich. Kiedy więc w wieku 41 lat ogłosił, że daje sobie spokój ze sportem, polskie gazety odnotowały to na ogół krótko, pod hasłem: nasz jedynak w NFL, zawodnik Oakland Raiders, zakończył karierę.

Wszystko zaczęło się w Wałbrzychu, w dzielnicy Podzamcze, choć niedalekiej od zamku Książ, to zbudowanej z wielkiej płyty. Sebastian był jedynym synem państwa Heleny i Henryka Janikowskich. Właściwie to powinien być piłkarzem, tak jak ojciec, napastnik Górnika Wałbrzych, Stali Mielec i Cracovii. Oraz reprezentacji Polski, w której zagrał trzy mecze podczas turnieju towarzyskiego w Japonii w 1981 r. Tata był naturalnie idolem Sebastiana, mieszkali z mamą tam, gdzie grał ojciec. Wrócili do Wałbrzycha, kiedy miał siedem lat. Kopał piłkę na boisku przy ulicy Grodzkiej. Boisko było niepozorne, nie opiekował się nim żaden klub, ale to właśnie tu pan Kazimierz Staszewski przez 35 lat organizował osiedlowe rozgrywki piłkarskie. Brali w nich udział między innymi Piotr Włodarczyk, później piłkarz między innymi Legii Warszawa i Krzysztof Ignaczak – siatkarz reprezentacji Polski. Oraz Sebastian Janikowski, który w wieku 14 lat kopnął piłkę tak mocno, że złamała słupek drewnianej bramki. Trener zachował sobie na pamiątkę jej fragment. Podczas derbów Wałbrzycha, kiedy Zagłębie grało z Koksochemią, Janikowski strzelił gola z 67 metrów. Żeby nie było wątpliwości – bramka nie była pusta, ani nie był to lob, tylko potężna bomba, której bramkarz nie potrafił obronić. Takich osiągnięć miał na koncie więcej. Najpierw był lewoskrzydłowym (to w tej lewej nodze miał piorunujące uderzenie) i w ataku strzelał mnóstwo bramek.

Ale sam strzał, nawet imponujący, to za mało, by dostać powołanie do juniorskiej reprezentacji Polski. Trener Jan Pieszko wspominał, że w 1993 r. robił dodatkową selekcję przed eliminacjami do mistrzostw Europy i ktoś z wałbrzyskiego OZPN zwrócił mu uwagę na Janikowskiego. Wałbrzyszanin wystąpił w reprezentacji podczas turnieju Europa Cup '93 w Krakowie, potem na turnieju na Węgrzech i w dwóch meczach z Austrią. Selekcjoner próbował go na lewej pomocy, ale okazał się zbyt mało ruchliwy. Oczywiście trenerowi pytanemu o Janikowskiego wiele lat później najbardziej utkwił w pamięci potężny strzał młodzieńca.

Kiedy Janikowski został gwiazdą National Football League (NFL), w Wałbrzychu mieli trochę żalu. Na wystawie dotyczącej miejscowego sportu znalazł się wycinek z lokalnej gazety. Tytuł: „Dżanikowski zachwyca Amerykanów". Owszem, Amerykanów zachwyca, ale czy pamięta o krajanach? W nielicznych wywiadach udzielanych polskim dziennikarzom, zapewniał, że tak. Ale w 2009 roku był w Polsce i nie znalazł czasu, by spotkać się ze starymi znajomymi. Czekał trener Kazimierz Staszewski, który wspominał, że ciągle przechowuje ten złamany słupek. Czekał trener juniorów Zagłębia Zbigniew Górecki. Na łamach miejskiego portalu wałbrzych.info można było przeczytać, że Janikowski nie chciał widzieć nikogo.

Trudne pożegnanie

W

1986 roku Henryk Janikowski wyjeżdża do USA. Niby, żeby jeszcze pograć w piłkę, ale tak naprawdę w poszukiwaniu lepszego życia. Sebastian zostaje z mamą w Wałbrzychu. Trzy lata później jego rodzice są już po rozwodzie. Henryk żeni się z Amerykanką. W rozmowie z pismem „Sports Illustrated" wspomina: – Byłem sam, zakochałem się, a małżeństwo to był jedyny sposób, żebym został w Stanach.

Gdy Sebastian ma 16 lat, leci do USA, choć nie chce opuszczać matki. Oboje wspominali trudne pożegnanie na lotnisku: on nie chciał jechać, ona przekonywała, że musi, i obiecywała, że do niego dołączy. Nie wiedział, jak ma się przywitać z ojcem na lotnisku w Nowym Jorku: uściskać go, podać rękę, przybić piątkę? Pojechali do Orlando, do domu taty, który po zakończeniu piłkarskiej kariery (pograł jeszcze trochę w klubie z Rochester) pracował w domu spokojnej starości. Początki były trudne. – Przyjechałem do nowego kraju i jedyne, co umiałem, to grać w piłkę nożną. Nie znałem języka, nie miałem kolegów – wspominał. Był 1994 rok.

Piłka nożna go uratowała, a w każdym razie bardzo pomogła. Najpierw grał w reprezentacji Orangewood Christian Academy, gdzie się uczył. Na początku nie rozumiał, co mówią do niego nauczyciele, angielskiego uczył się przede wszystkim za pośrednictwem telewizji. Zaczął grę w drużynie Orlando Lions. Prowadził ją argentyński trener Angelo Rossi. – Od razu zakochałem się w jego strzale – wspominał podopiecznego z Polski. Rossi był też trenerem w Seabreeze High School w Daytona Beach i przekonał Henryka Janikowskiego, by jego syn dołączył do drużyny, która dawała większe szanse rozwoju. Tak też się stało i Sebastian przez dwa i pół roku mieszkał z rodziną Rossi w Daytona Beach, odległym o kilkadziesiąt kilometrów od Orlando. Podczas wyjazdu do Argentyny trafił nawet na testy do klubu San Lorenzo Buenos Aires. Podobno Argentyńczycy proponowali dwuletni kontrakt. Nie zdecydował się jednak na kolejną rewolucję w swoim życiu.

Młot i armata

Tymczasem w szkole coraz głośniej mówiono o jego atomowym strzale. Zaczęło się namawianie, by spróbował sił w futbolu amerykańskim. W Stanach to bardzo typowa droga w takich sytuacjach. Któregoś dnia wreszcie stawił się na treningu, w szortach i trampkach, i kopnął jajowatą piłkę z ogromną siłą. Przyglądał się temu trener drużyny futbolu amerykańskiego w Seabreeze Kerry Kramer i odtąd wszystko potoczyło się szybko. W Stanach raczej nie ma wyboru – jajowata piłka wygrywa z okrągłą, ale na początku Janikowski łączył obie dyscypliny, ale ostatecznie postawił na futbol amerykański. Czy nigdy nie żałował, że porzucił piłkę nożną? Twierdził, że nie, że robi to, co lubi i jeszcze dobrze mu za to płacą, więc czego tu żałować.

Trener Kramer wspominał, że rozgrzewkę jego drużyny oglądało mnóstwo ludzi. Jednak kiedy zaczynał się mecz, wsiadali do swoich samochodów i odjeżdżali. To byli skauci, którzy przyjeżdżali wyłącznie po to, by oglądać kopnięcia Sebastiana. Na treningu mieli ku temu więcej okazji niż w czasie gry. Jednym z takich skautów był Bill Sexton, asystent znanego trenera Bobby'ego Bowdena na uczelni Florida State. Umiejętności Polaka zrobiły na nim olbrzymie wrażenie i Janikowski spędził trzy kolejne lata w drużynie Florida State Seminoles. Kiedyś Abdual Howard zablokował jego strzał na treningu. Uszkodził palec, który pozostał zdeformowany. – Nie próbuj tego więcej – powiedział mu ze śmiechem Janikowski, szkoda tylko, że już po wszystkim.

Kerry Kramer mówił o jego kopnięciach, że są jak strzały z pistoletu. Inni mówili o uderzeniach młotka, stąd pseudonimy Polish Hammer (polski młot) albo Polish Cannon (polska armata). W sezonach 1998 i 1999 zdobywał prestiżową nagrodę Lou Grozy dla najlepszego kopacza w lidze akademickiej. Był pierwszym zawodnikiem, któremu udało się ją zgarnąć przez dwa lata z rzędu.

Poza boiskiem prowadził mało sportowy tryb życia. W lecie 1998 roku wdał się w bójkę przed barem w Tallahassee. Nie minęły trzy miesiące, kiedy brał udział w kolejnej bójce. Jeden z jego przyjaciół przekonywał, że Janikowski jest duży i silny, więc różni cwaniacy chcą się z nim spróbować. I dodawał, że koledzy z drużyny zawsze starają się, by ktoś był razem z nim. Ale nawet oni przyznawali, że zdarza mu się przesadzać z alkoholem.

W NFL nie przestał być niegrzeczny. Został oskarżony o próbę przekupstwa policjanta i posiadanie narkotyków. Potem jeszcze za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu. Wszystko to były poważne sprawy i Janikowski miał dużo szczęścia, że skończyły się bez konsekwencji. Jego przygoda z NFL mogła się skończyć, zanim na dobre się zaczęła. Głośno było o imprezach, jakie urządzał wraz z kolegami z drużyny. Minęło parę lat, nim to się zmieniło. – Uczysz się być profesjonalnym. Na początku jedziesz na talencie. Ale w tej lidze każdy ma talent. Więc trzeba ciężko pracować – mówił, gdy przekonał się już, że sport jest nie do pogodzenia z imprezowaniem.

Polskie ślady w NFL

Nie był pierwszym Polakiem w NFL, szlak przetarli Czesław Marcol, Ryszard Szaro i Zbigniew Maniecki. O dwóch pierwszych można by napisać osobne artykuły – zresztą Marcol napisał nawet książkę („Alive and Kicking: My Journey Through Football, Addiction and Life"). Jako chłopak stał na bramce w Odrze Opole. Miał 15 lat, kiedy ojciec popełnił samobójstwo – strzelił sobie w głowę. Rodzina wyjechała do USA, do rodziców matki. Chester – jak go nazwano w Stanach – grał dla Green Bay Packers w latach 70., i to grał znakomicie, mówiono o nim „Polski książę", po tym, jak odwieczni rywale z Chicago Bears, oskarżeni o to, że często go faulują, pytali właśnie, czy mają do czynienia z księciem, którego nie można faulować. Potem wciągnęła go kokaina, w tamtych czasach stosowana powszechnie w lidze futbolu amerykańskiego jako lekarstwo na ból. Próbował się zabić, zażył trującą mieszankę i ledwo go odratowano. Dziś sam pomaga tym, którzy zmagają się z uzależnieniem, żyje skromnie, choć jest członkiem Galerii Sław klubu z Green Bay.

Urodzony w Rzeszowie, wszechstronnie usportowiony (uprawiał między innymi rzut oszczepem, tenis, siatkówkę) Szaro był gwiazdą w szkole średniej w Nowym Jorku, ale potem – z powodu kontuzji – nie zrobił takiej kariery, jaką mu wróżono. Studiował na Harvardzie, miał głowę na karku i najpierw wybrał biznes, aby potem wrócić do sportu. Zaliczył cztery sezony w drużynie NFL New Orleans Saints (i jeden mecz w New York Jets). W Stanach był znany jako Rich Szaro. Wrócił do Polski i połączył namiętność do sportu i biznesu na polu dość nietypowym – przyczynił się do rozwoju sportów wrotkarskich. Zmarł cztery lata temu w Warszawie, miał 67 lat. Marcol i Szaro, obaj kopacze, jak Janikowski, to ważne figury w historii NFL.

Pochodzący z Rabki-Zdroju Maniecki, w Stanach znany jako Jason Maniecki, wcześniej wyróżniał się w koszykówce. Grał przez trzy sezony (od 1996 roku) w Tampa Bay Buccanners, ale wielkiej kariery nie zrobił.

Łzy szczęścia

Janikowski został wybrany w drafcie 2000 roku z bardzo wysokim numerem 17. Trener Oakland Raiders Jon Gruden miał inne zdanie, ale charyzmatyczny i kontrowersyjny właściciel klubu Al Davis postawił na Polaka. „Dzięki Bogu dla kibiców Raiders wzięli Sebastiana" – przyznawał później Gruden. Ceremonia odbywała się w słynnej nowojorskiej hali Madison Square Garden. Janikowski wspominał, że wtedy nawet nie wiedział, gdzie jest Oakland (to miasto w Kalifornii, w którym występują aktualni mistrzowie NBA Golden State Warriors – jeszcze, bo wkrótce przeniosą się do San Francisco; z kolei Raiders przenoszą się do Las Vegas).

Janikowski wybiegł z sali, rozpłakał się. Myślał o Wałbrzychu, o dzieciństwie, o mamie. Wreszcie przyszedł tata i go wyściskał. Potem zadzwonił do mamy, do Polski. To zdjęcie ukazało się potem w prasie. On ze słuchawką, obok siedzi tata. Chyba jeszcze obaj do końca nie wierzą w to, co się stało.

– Wiesz, mamo, kopaczy nie wybierają z takimi wysokimi numerami – miała usłyszeć w słuchawce od wniebowziętego syna Halina Janikowska. Rzeczywiście, w NFL poprzedni taki przypadek miał miejsce w 1979 r. Wybór był więc sensacyjny i wielu ekspertów zastanawiało się, czy Al Davis nie upadł na głowę. Z draftu, w którym został wybrany Janikowski, w NFL gra jeszcze tylko jeden zawodnik – to legendarny rozgrywający Tom Brady (wybrany z numerem 199). Bo kariera w NFL trwa na ogół krótko, ledwie kilka sezonów.

Wybór z tak wysokim numerem w drafcie oznacza wielkie oczekiwania, a więc i wielką presję. Kopacz to specjalna pozycja w futbolu amerykańskim, chociaż dla polskich kibiców, którzy nie są fanatykami tej dyscypliny i raz w roku słyszą o Super Bowl, i to głównie w kontekście cen telewizyjnych reklam, wszystkie pozycje są specjalne.

W drużynie futbolu amerykańskiego każdy zawodnik ma określone zadania. Rola kopacza sprowadza się do tego, by wejść na boisko i wykonać celny strzał na bramkę, na ogół z dużej odległości. Mówiąc najprościej – Janikowski był w tym bardzo dobry, choć początek był trudny, spudłował siedem z pierwszych 13 prób. Emocje wzięły górę, nie chciał zawieść, zdawał sobie sprawę, że wszyscy zastanawiają się, czy spełni pokładane w nim nadzieje. Spełnił, potem było już tylko lepiej.

Uśmiechnięty symbol klubu

Został symbolem Oakland Raiders, dla których grał przez 18 sezonów, chociaż przekonał się, że w NFL nie ma sentymentów – po tym, jak niemal przez cały sezon był kontuzjowany, musiał sobie szukać nowego klubu i zakończył karierę w Seattle Seahawks. Był adorowany przez kibiców Raiders z powodu tej lojalności. Nosił zawsze czapeczkę z daszkiem i cały czas się uśmiechał, wyglądał jak człowiek, który nigdy się nie martwi. Już trener z uczelni Bobby Bowden mówił, że to niemożliwe, by go nie lubić. Marcel Reece, kolega z zespołu, wystawiał mu laurkę: – Żyjąca legenda. I jeden z najwspanialszych ludzi, jakich w życiu spotkałem. No i wojownik – dodawał.

Dziennikarz „Sports Illustrated" zastanawiał się nawet, czy Janikowski nie jest najbardziej niedocenionym zawodnikiem ostatnich lat, a to z powodu słabości zespołu z Oakland. W trzech pierwszych sezonach po przyjściu Polaka Raiders grali w play-offs, ale potem zaczęły się chude lata frustracji, o której mówił sam Janikowski. Mark Davis, syn Ala Davisa, obecny właściciel klubu, napisał po zakończeniu kariery przez Polaka: „Społeczność Raiders składa hołd Sebastianowi Janikowskiemu. Dołączył do drużyny jako zaskakujący wybór w pierwszej rundzie draftu i skończył swój czas w Oakland jako jeden z najlepszych, a może najlepszy kopacz w historii. (...) Motto »Raz Raider, zawsze Raider« nigdy nie było bardziej prawdziwe niż w przypadku jego 18-letniej kariery, co czyni go najdłużej występującym graczem w historii Raiders. Sebastian, jego żona Lori oraz ich trójka dzieci zawsze będą częścią naszej rodziny".

Mama w końcu przyjechała

Tim Brown, były zawodnik Raiders, członek Galerii Sław, wypowiadał się o nim z najwyższym uznaniem. – Nie wierzyłem, że będzie w lidze tak długo. To niezwykłe, jakim jest teraz dżentelmenem, jak wypowiada się o żonie i dzieciach. Jest teraz innym człowiekiem niż na początku. Z kolei jego kumpel Shane Lechler, główny towarzysz imprez, ujął to tak: na początku Seabass był korsarzem, jak ten z logo klubu z Oakland, z zasłoniętym jednym okiem, ale ostatecznie górę wzięło jego dobre serce. Przydomek Seabass nadał mu jeden z kolegów z uczelni, który uparł się, że nie będzie mówił Sebastian i tak już zostało.

Strzelił mnóstwo efektownych goli, które przeszły do historii i zostaną zapamiętane na zawsze. Jak ten z Cleveland w ekstremalnych warunkach pogodowych, przy wietrze i śniegu. Albo ten najdłuższy, z 63 jardów, w Denver. Skończył jako 10. zawodnik na liście wszech czasów NFL w zdobytych punktach (1913), dziewiąty na liście wszech czasów w wykonanych field goals (kopach na bramkę – 436) i wyrównał drugi najdłuższy field goal w historii NFL (63 jardy). Zarobił najwięcej pieniędzy jako kopacz w historii ligi – 53 mln dol. Do pełnej radości zabrakło mistrzowskiego pierścienia, jaki otrzymują zwycięzcy Super Bowl. W 2003 roku było blisko, Raiders grali w Super Bowl, ale ulegli Tampa Bay Buccaneers. Janikowski zdobył pierwsze punkty w tamtym meczu i Raiders objęli prowadzenie, ale potem drużyna z Tampy była wyraźnie lepsza (mecz zakończył się wynikiem 48:21). W kolejnych sezonach Raiders byli już słabeuszami. Janikowski wspominał Super Bowl z entuzjazmem, opowiadał, jak przez cały poprzedzający tydzień on i koledzy byli w centrum uwagi, media zaczynały serwisy od meldunków z przygotowań do finału. Marzył, że jeszcze tam zagra, ale na marzeniach się skończyło.

Zapewniał zawsze, że pamięta, gdzie są jego korzenie, ale ciągle nie ma czasu, by na dłużej przyjechać do Polski. Zapowiadał, że może uda się po zakończeniu kariery. Przed Euro 2012 mówił, że będzie kibicował Polakom i z uznaniem wypowiadał się o umiejętnościach Roberta Lewandowskiego (przyznał nawet, że piłkarz Bayernu ma lepszy strzał od niego). Teraz – wyjawił ESPN – zamierza być taksówkarzem dla swoich córek i wozić je do szkoły. Poza tym pewnie będzie grał w golfa, który jest jego pasją. Może częściej wybierze się na mecze NBA: pojawiał się na spotkaniach Warriors, zwłaszcza kiedy do Oakland przyjeżdżali Los Angeles Lakers, którym kibicuje. Kiedyś marzył o ściągnięciu mamy do USA. Dołączyła do niego w 2001 roku.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jeśli porównać jego popularność z polską sławą koszykarza Marcina Gortata czy hokeisty Mariusza Czerkawskiego, to jest żadna, bo dyscyplina, którą uprawiał – w Stanach uwielbiana, u nas wciąż pozostaje egzotyczna. Ale jest też drugi powód – Janikowski nigdy nie błyszczał w mediach, ani polskich, ani amerykańskich. Kiedy więc w wieku 41 lat ogłosił, że daje sobie spokój ze sportem, polskie gazety odnotowały to na ogół krótko, pod hasłem: nasz jedynak w NFL, zawodnik Oakland Raiders, zakończył karierę.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem