Jung tłumaczył rodowód myśli negatywnej na twardym gruncie psychologii. Otóż jego zdaniem do myśli negatywnej mają skłonność osobowości opisywane jako sentymentalni ekstrawertycy, a więc ludzie, dla których „naczelną funkcją psychiczną" jest uczucie. To osoby zazwyczaj szlachetne, pełne cnót, oddani wyznawcy Kościoła, niezłomni bojownicy partyjnych idei, dzielni i bohaterscy oficerowie, gorący patrioci. Bardzo wartościowi ludzie. „Jednakże wielkie niebezpieczeństwo zagraża im, a pośrednio i nam, ze strony ich cnót. Funkcją psychiczną najbardziej w nich stłumioną jest myśl. Myśl – powiada Jung – dobrze współpracuje z intuicją, nieźle z wrażliwością, ale najgorzej z uczuciem. Toteż gdy to ostatnie obejmie władzę nad typem, gdy ono staje się siłą organizującą jego świadomość, myśl schodzi do podziemia, w konspirację, a tam dziecinnieje (...) traci kontakt z rzeczywistością".
Wszystko może być jeszcze pod kontrolą w zrównoważonej osobowości, ale gdy na skutek jakiegoś mocnego impulsu nagle dochodzi do zwrotu w uczuciach – z głębi podświadomości wypełza na światło dzienne ta przefiltrowana przez negatywne emocje myśl i mamy do czynienia z nagłym zwrotem – człowiek dotąd rozsądny i szlachetny dokonuje gwałtownego skrętu w swoich poglądach i wchodzi na mroczne tory. Pluje na dotychczasowe świętości, zaprzecza wyznawanym ideom i obraża szanowanych jeszcze przed chwilą przez siebie ludzi. Zadziwia słowami, zachowaniem i nie poddaje się do tego żadnym korektom, bo nie ma wątpliwości, że i tym razem – jak poprzednio i jak zwykle – ma rację.
To Andrzej Kijowski referujący Junga; interesująca i ważna diagnoza zachowań z epoki sprzed wynalazku internetu. Dodam do tego opisu jeszcze jeden istotny czynnik. Siłę norm kulturowych. Bo i sam Kijowski pisze, że ów kłębek myśli negatywnej jest w każdym z nas. Niemniej siła presji kulturowej, środowiskowy i społeczny normatyw każe człowiekowi próbować sobie z uzewnętrznieniem myśli negatywnej poradzić. Zbyt mocna jest obawa przed kompromitacją, infamią czy zwykłą sankcją karną. Inaczej mówiąc, trzymają go w ryzach zakotwiczone głęboko w tradycji normy.
A jeśli by norm nie było? Albo innymi słowy, jeśli norm nie ma albo uznajemy, że ich nie ma? I tu już jesteśmy nawet nie u wrót, a we wrotach nowoczesności, przy której diagnozy i recepty Junga i Kijowskiego są jak kaszka z mleczkiem. Wirtualna rzeczywistość, która rzekomo otworzyła nam przestrzenie nieograniczonej wolności i zarazem anonimowości, kusi sławną sentencją z „Braci Karamazow": „Boga nie ma, wszystko wolno". Zresztą nie tylko kusi – ludzie bez wyczucia barier nie mają nawet dylematów.
Co by powiedział o nich Jung? Czy to tylko sentymentalni ekstrawertycy? Boję się, że to ledwie wierzchołek góry lodowej. W świeżo odkryty ocean wirtualnej przestrzeni dla myśli negatywnej pakują się na równi z ekstrawertykami wszelkiej maści wariaci, dewianci i świry. Ludzie z ograniczonym rozpoznaniem rzeczywistości i obsesyjni wyznawcy najkrwawszych ideologii. Standardy, których dotąd strzegła kultura, nagle pryskają i „błogosławiony" wynalazek rzeczywistości staje się wielkim ściekiem, w którym bohaterami stają się morderca z Christchurch i „bojownicy" ISIS podrzynający gardła koptyjskim robotnikom w libijskiej Cyrenajce.