Eskalacja przemocy jest niebezpiecznym zjawiskiem. Fizyczne ataki na księży czy chuligańskie akty wobec kapliczek, kościołów czy plebanii są, niestety, żniwem wcześniejszego języka pełnego nienawiści wobec katolicyzmu, który staje się coraz popularniejszy nie tylko po skrajnie lewej stronie sceny ideowej, ale powoli zatruwa media społecznościowe, zbliżając się do centrum. Jeśli pokazujemy związek między homofobicznym zachowaniem skrajnej prawicy a przemocą, którą obserwowaliśmy w Białymstoku, to nie sposób nie snuć analogicznego łańcucha przyczynowo-skutkowego między coraz ostrzejszym językiem, jakim mówi się o Kościele, i narastaniem antykatolickiej przemocy. Po Białymstoku byłem mocno krytykowany przez przedstawicieli lewicy za to, że zestawiałem przemoc symboliczną z przemocą fizyczną. Oczywiście każda z nich jest inna i jest między nimi wiele różnic. Ale coś je łączy. Atak na czyjeś uczucia religijne jest atakiem na to, co dla drugiego najważniejsze. Wiara to nie tylko kwestia praktyk, ale przekonania o porządku świata. Szanuję czyjeś uczucia religijne nie dlatego, że podzielam jego wiarę, ale dlatego, że szanuję jego człowieczeństwo, które wyraża się w jego wierze. Atakując jego wiarę, atakuję również jego człowieczeństwo. Dlatego użyłem terminu „przemoc symboliczna". Przemoc fizyczna wynika z podobnego odhumanizowania przeciwnika – nie biję kogoś, kogo uważam za bliźniego. Biję, bo nie uznaję jego człowieczeństwa. Nakręcanie się spirali agresji i nienawiści jest niezwykle niebezpieczne. Rodzi rany, które długo nie będą się mogły zabliźnić.