Pierwsza seria, oparta na prozie Liane Moriarty, okazała się spektakularnym sukcesem, czego dowodem jest przychylność zarówno widowni, jak i krytyki (cztery Złote Globy i osiem nagród Emmy). Twórcy w sposób subtelny, wyczerpujący i naturalistyczny dokonywali wiwisekcji kobiecej psychiki, stawiając bohaterki w sytuacjach skrajnych – od małżeńskiej niewierności przez przemoc w rodzinie aż po gwałt. Ponadto było to studium przyjaźni rodzącej się w trudnych warunkach pomiędzy zupełnie różnymi osobami, zjednoczonymi na skutek serii niefortunnych zdarzeń, wspierającymi się niezależnie od okoliczności, okłamującymi przy tym mężów, dzieci i same siebie.
Zamknięcie pierwszej serii mogło sugerować, że oto historia jest skończona. Niemniej jednak sezon drugi powstał. I dobrze się stało, gdyż opowieść o piątce z kalifornijskiego Monterey zasługiwała na rozwinięcie. Może nie tyle konkretnych wątków, ile zachowań postaci w obliczu popełnionej zbrodni.
Mogłoby się wydawać, iż życie bohaterek, które tak wiele mają – urodę, pieniądze, kochających mężów i zdrowe dzieci – jest spokojne. Nie bez przyczyny jednak ich dramat rozgrywa się nad Pacyfikiem, oceanem spokojnym tylko z nazwy, którego wody nigdy nie stoją w miejscu, stale uderzając o brzegi piaszczystych plaż.
Falujące relacje międzyludzkie stara się uchwycić Andrea Arnold, autorka lirycznych i surowych jednocześnie filmów, jak choćby „Fish Tank" (2009) czy „American Honey" (2016). Reżyserka tworzy niebywale intymne i zniuansowane portrety kobiet, które stają przed nowymi problemami, każdorazowo powodowanymi przez błędne decyzje z przeszłości. Wspólnym mianownikiem całego sezonu jest trauma oraz desperackie próby jej przepracowania.
Na szczególną uwagę zasługuje kwestia potraktowania przemocy domowej. Dogłębna eksploracja tego zjawiska, jego przyczyn i skutków, staje się istotnym głosem w debacie publicznej. Nie bez powodu w jednej ze scen terapeutka porównuje taką sytuację do wojny, mówiąc o tym, że terror w domu, zwłaszcza fundowany przez kochaną osobę, potrafi uzależniać w tym samym stopniu co adrenalina udzielająca się żołnierzom na froncie. Potulny kochanek w mgnieniu oka zmienia się w potwora, a luksusowa willa, mająca przecież być azylem, staje się klatką rodem z horroru. Racjonalne argumenty nie mają siły przebicia – są tłamszone przez to, co instynktowne, nawet jeśli przynoszące cierpienie. Wszystko z miłości, grunt, by zachować jak najlepszą pamięć o bliskim gnębicielu.
I szkoda jedynie, że ta znakomita seria, która może się nie doczekać trzeciego sezonu z uwagi na napięte terminarze grających w niej gwiazd oraz – ponownie – fantastyczne, domknięte zakończenie, ma także ciemną stronę, całkiem niedawno zdemaskowaną przez amerykańską prasę. Arnold, która przystępując do realizacji „Wielkich kłamstewek", miała zagwarantowaną wolność artystyczną, także dzięki producentkom i pomysłodawczyniom projektu – aktorkom Reese Witherspoon oraz Nicole Kidman – została odsunięta na pewnym etapie przez Davida E. Kelleya, twórcę serialu, a kontrolę nad montażem powierzono Jeanowi-Marcowi Valléemu. Wszystko po to, by ocieplić nieco chłodną formę zaproponowaną przez reżyserkę i jak najbardziej zbliżyć całość do wizualnego stylu z pierwszego sezonu. To dość przygnębiający zwrot akcji, zwłaszcza w przypadku tak kobiecej realizacji.
„Wielkie kłamstewka" sezon 2, reż. Andrea Arnold, prod. i dystr. HBO
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
tel. 800 12 01 95