Pisanie autobiografii to wyzwanie dla odważnych, bo wymaga nie tylko dystansu do siebie, ale i szczerości. Wojciech Eichelberger podjął się tego zadania, choć twierdzi, że zajęło mu ono kilka lat, bo jest człowiekiem bardzo zajętym zawodowo. Oczekiwać jednak można, że mając 75 lat i praktykując zen – będzie w swych wyznaniach przejrzysty jak woda ze strumienia. Z tym jednak jest problem. Przemilczał na przykład współautorstwo z Andrzejem Samsonem książki pt. „Dobra miłość – co robić, by nasze dzieci miały udane życie", opublikowanej w 2003 r. Samson, jak wiadomo, miał proces karny za molestowanie swoich nieletnich pacjentów, a czyny, o które był oskarżony i za nie skazany, miały miejsce w latach 1999–2004.
Pomija też skrupulatnie Eichelberger fakt, że on sam w 2003 r. został zawieszony na rok w prawach członka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego za naruszenie kodeksu etyczno-zawodowego psychologa, a chodziło o romans z pacjentką. W książce pisze: „W przypadku psychoterapii można jedynie liczyć na mądrość i instynkt klientów (...) Nie istnieje bowiem żadna ustawa o zawodzie psychologa ani psychoterapeuty". Warto zapamiętać.
Chętnie za to Eichelberger wspomina swoją działalność z lat 80., kiedy był działaczem podziemnego Komitetu Oporu Społecznego, za co otrzymał potem państwowe odznaczenie.
Dokłada też wielu starań, by opowiedzieć historię swej rodziny z niemałą powagą. Pisze: „Według Encyklopedii Britannica pierwsze świadectwa istnienia rodu Eichelbergerów pochodzą z XI wieku". O ojcu – „Wielki Nieobecny", jako że zmarł tragicznie trzy miesiące przed jego narodzinami. Snuje refleksję o Matce: „Ale czyżby trudna relacja z kobieta, która mnie urodziła, tak dalece determinowała moje nieświadome wybory, że niemal zawsze spotykałem na swojej drodze mścicielki?". Starszy zaś brat jest tym, z którym „nasze bezpośrednie kontakty od lat nie istnieją".