Gdy pod koniec marca Stany Zjednoczone zamknęły granicę z Meksykiem, w dobrze naoliwioną maszynę, jaką był przemyt narkotyków z Ameryki Południowej, dostał się piasek. „Wszystko zostało zatrzymane" – narzekał w rozmowie z Agencją Reutera jeden z członków potężnego meksykańskiego kartelu Sinaloa. By nie tracić dostępu do wartego miliardy dolarów amerykańskiego rynku, baronowie narkotykowi postanowili na bardziej masową skalę wykorzystać łodzie podwodne.
Te pomalowane na zielono, niebiesko albo szaro chałturniczo wykonane jednostki z włókna szklanego są w stanie przewieźć nawet kilka ton narkotyków. Zaprojektowane tak, by ich kadłub znajdował się częściowo pod wodą, są trudne do wykrycia nawet przez radary. Jak zauważają dziennikarze „Guardiana", w ostatnim czasie kartele zaczęły montować na paczkach z kokainą i marihuaną nadajniki GPS. Wszystko po to, by być w stanie odzyskać towar, gdy okręt zatonie.