Dlaczego Trump wygra wybory

Demokraci czują obrzydzenie do prezydenta i uważają, że ich odczucia w pewnym momencie przeleją się na społeczeństwo. Społeczeństwo jest jednak innego zdania. Ale żeby się o tym przekonać, trzeba ruszyć się na amerykańską prowincję.

Publikacja: 13.03.2020 10:00

Włączyłam raz CNN i wraz z mężem nie mogliśmy przestać się śmiać – mówi Darcy, zwolenniczka Trumpa z

Włączyłam raz CNN i wraz z mężem nie mogliśmy przestać się śmiać – mówi Darcy, zwolenniczka Trumpa z niewielkiego miasteczka Tubac niedaleko granicy z Meksykiem. – Oni gadają tam jakieś głupoty, a odkąd Trump został prezydentem, mój biznes zaczął kwitnąć

Foto: Piotr Witwicki

Pierwszy mieszkaniec Tucson, którego spotykam, na powitanie opowiada mi o tym, jak zastrzelono jego córkę. Rosaura miała 18 lat i chłopaka, który lubił broń. Dzień po rozstaniu wróciła po swoje rzeczy do mieszkania, w którym czasem się spotykali. Tam na nią czekał. Przed śmiercią zdążyła jeszcze wysłać esemesa do mamy. Prosiła o pomoc. Gdy rodzice przyjechali na miejsce, już nie żyła. Sprawca po dwóch dniach sam zgłosił się na policję. – Najprawdopodobniej wyjdzie z więzienia za 25 lat. Będzie wtedy w takim wieku, jak ja dziś. On jest prawdziwym zagrożeniem dla społeczeństwa – mówi Joe Barbarosa.

Morderstwo miało miejsce w 2018 roku, ale policjanci z lokalnego biura szeryfa nie pamiętają go. Zdarzeń z bronią mają tu bardzo dużo.

Grany przez Johnny'ego Deppa bohater filmu „Arizona Dream" Emira Kusturicy był do Tucson ściągany podstępem. Kto by dobrowolnie przeprowadził się z Nowego Jorku do takiego miejsca? To nie jest miasto dla spacerowiczów. Chodniki są tu niepotrzebne. Niezależnie od pory dnia i pogody nikt z nich nie korzysta. Jedyna droga, którą ludzie w Tucson przemierzają pieszo, to ta z samochodu do sklepu. Często pod biednym i rozpadającym się domem stoi luksusowe auto. Bo samochód powinien być ogromny, a jego kierowca zazwyczaj ma przy sobie broń.

W Arizonie strzelanie to sposób na życie. Przy jednym z domów tabliczka: „Będziemy strzelać do każdego, kto wtargnie. Do tych, którzy przeżyją, będziemy strzelać ponownie", przy innym bardziej lakoniczne ostrzeżenie o „możliwości zabicia każdego, kto pojawi się na terenie".

Broń jest odpowiedzią na większość problemów. Również tych z bronią. Schemat jest prosty: po każdej strzelaninie rośnie zapotrzebowanie na karabiny i pistolety. Gdy w 2011 roku w Tucson 22-latek zastrzelił sześć osób i ranił kilkanaście innych, w tym kongresmenkę Gabrielle Giffords, mieszkańcy zaczęli szturmować sklepy, by kupić glocka. Dokładnie takiego, jakiego używał morderca. Chodziło o powiększony magazynek. Taki, który umożliwia oddanie 33 strzałów bez ładowania. Sam morderca taką broń kupił po prostu w miejscowym supermarkecie.

Mój biznes zaczął kwitnąć

Arizona to konserwatywny stan, który potrafi „swingować", czyli zmieniać wyborcze preferencje. Duża społeczność Latynosów sprawia, że republikanie nigdy nie mogą być do końca pewni swojego zwycięstwa. Myśl o tym, że ktoś mógłby ograniczyć dostęp do broni, działa na nich mobilizująco. W ostatnich wyborach postawili na Trumpa. Po niemal czterech latach trudno znaleźć wyborcę, który żałowałby swojej decyzji. Prezydent nie zawiódł swoich zwolenników.

– Kraj cierpiał przez osiem lat rządów Obamy i wtedy zjawił się Trump, który jest jego przeciwieństwem. To biznesmen, który nie jest nawet politykiem. To była zmiana, na którą czekali Amerykanie – mówi Mark Kahley, emerytowany wojskowy, a dziś kierowca Ubera. – Większość gazet będzie zawsze przeciwko Trumpowi, ale to dlatego, że one są po prostu ekstremalnie lewicowe.

Zwolennicy Trumpa praktycznie zawsze mówią o mediach. Prawie zawsze źle. – Włączyłam raz CNN i wraz z mężem nie mogliśmy przestać się śmiać – mówi Darcy, która w niewielkim miasteczku Tubac, niedaleko granicy z Meksykiem, ma swój sklep z pamiątkami – oni gadają tam jakieś głupoty, a odkąd Trump został prezydentem, mój biznes zaczął kwitnąć. Gołym okiem widać, że ludzie mają więcej pieniędzy i nie boją się już ich wydawać.

I właśnie o tym od rana do wieczora mówi stacja Fox News: gospodarka ma się coraz lepiej, bezrobocie spada, a pensje rosną. Przekaz jest prosty i sprowadza się do tego, by pokazać, że zwyczajnej amerykańskiej rodzinie żyje się lepiej. Dziennikarze Fox News rozmawiają ze swoim widzem jak z dobrym kumplem. Mają te same problemy i obawy co on. To nie zawsze musi być polityka. Gdy pojawia się temat gwiazd, które zrobiły sobie tatuaże na twarzy, prezenterki mówią o swoich dzieciach. Znów liberałowie dają im zły przykład. Widz Fox News martwi się tym, co robią elity, i oczekuje wsparcia. I dlatego tak często słyszy zapewnienia, że globalne ocieplenie to bzdura, a Trump nie pozwoli na to, by ktoś zmieniał styl życia Amerykanów.

Dziennikarze Fox News wydają się w tym wszystkim szczerzy. Czują się dobrze w lekko przaśnej konwencji, a do propagandy podchodzą bez większego zadęcia. Są uśmiechnięci i uwielbiają żartować, oczywiście z demokratów. Nikt nie ma tu oporów przed sugerowaniem Joe Bidenowi, najbardziej prawdopodobnemu rywalowi Trumpa w wyborach, demencji i wyśmiewaniem jego wpadek. Ujęcie, na którym były wiceprezydent, podczas konwencji, złapał siostrę, myśląc, że zwraca się do żony, było pokazywane niczym dżingiel.

Moc outsidera

Gołym okiem widać jednak, że u dziennikarzy tej stacji większe emocje od Bidena budzi Bernie Sanders. O ile do pierwszego podchodzą z pewnym pobłażaniem, o tyle ten drugi ich przeraża. Zdeklarowany socjalista, którego popierają młodzi ludzie. Z tym ostatnim bardzo trudno się pogodzić. Fox News ma na ten temat sporo teorii, ale wytłumaczenie jest proste. By je poznać, wystarczy porozmawiać z samymi zainteresowanymi. 70 proc. studentów USA jest zadłużonych, a wszyscy, z którymi rozmawiałem, są przerażeni tym, ile kosztuje ich nauka. Niezależnie od tego, czy studiują na Georgetown, Massachusetts Institute of Technology czy University of Arizona. W ostatnich latach opłaty za naukę znacznie poszły w górę. Do tych, którzy wzięli kredyt studencki, powoli dociera, że spłacenie go nie będzie formalnością. Zdobycie dobrze płatnej pracy nie jest przecież już tak łatwe jak za czasów, gdy rynek podbijali ich rodzice. Sanders zaś stawia sprawę jasno: edukacja powinna być darmowa.

Senator z Vermont ma jeszcze jeden atut: całe życie ma na pieńku z elitą. To podoba się nie tylko młodym. Nawet jeśli czasem trudno dokładnie zdefiniować, czym jest ta „elita", to i tak wiadomo, że większość Amerykanów ma jej dość. O tym przekonała się już Hillary Clinton.

W Tucson o tym, że Sanders chce być kandydatem demokratów, informują dwie przydrożne, małe tabliczki. Jedną z nich ktoś zresztą szybko przewraca. Naklejkę ze wsparciem dla senatora z Vermont ma na swoim wózku inwalidzkim Quan Hooks, którego spotykam w jednej z kawiarni Tuscon. – Wspieram Sandersa, ale cieszę się, że prezydentem jest Trump, a nie Hillary Clinton. Ona w jeszcze większym stopniu reprezentowała prawe skrzydło. Była człowiekiem wielkich interesów i firm, z którymi Trump potrafi czasem zawalczyć – mówi i dodaje: – Trump dociera do ludzi, którzy mają dość pustego języka polityki. On i Sanders są tak naprawdę politycznymi outsiderami.

O tym ostatnim łatwo się przekonać, włączając MSNBC albo CNN. Obydwu stacjom blisko do demokratów i obydwie wzięły się do wspierania Bidena, gdy Sanders stał się zbyt mocny. Kolejni fachowcy, publicyści i eksperci od rana do wieczora tłumaczyli, że ktoś taki nie może wygrać wyborów prezydenckich. – To ciekawe, bo to samo słyszałem od was o Trumpie – podsumował jeden ze współpracowników Sandersa, który znalazł się w studiu z pięcioma zwolennikami Bidena.

O faktycznych nastrojach wśród dziennikarskiej elity najlepiej świadczą słowa jednego z najważniejszych prowadzących programy MSNBC Chrisa Matthewsa, który porównał zwycięstwo Sandersa w demokratycznych prawyborach w Nevadzie do podboju Francji przez Niemców w czasie II wojny światowej. To zdanie wywołało burzę. Nie tylko dlatego że Sanders ma polsko-żydowskie korzenie. Matthews musiał odejść na emeryturę.

Nie znają nawet pytań

Wielu demokratów uważa Sandersa za prawdziwe zagrożenie. Jego kolejne zwycięstwa zmobilizowały całą elitę do jednoznacznego opowiedzenia się po stronie Bidena. CNN przed tzw. superwtorkiem, dniem, w którym prawybory odbywają się w największej liczbie stanów, zamieniło się w komitet poparcia byłego wiceprezydenta. MSNBC pokazywało nawet „przypadkowych" młodych ludzi, którzy będą głosować na byłego wiceprezydenta. Co nimi kieruje? Odpowiedź zawsze taka sama: bo tylko on może pokonać Trumpa.

Liberalne stacje pokazywały prawybory, ale nie starczało im antenowego czasu na dyskusję o pomysłach na edukację i służbę zdrowia. O ile o tę pierwszą martwią się młodzi, o tyle na myśl o drugiej drżą starzy. Fox News lubi wracać do ustawy Obamacare i w zasadzie wszystkich pomysłów demokratów na służbę zdrowia. Często w studiu odbywa się nalot dywanowy, a w przerwie reklamowej można zobaczyć klipy prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych.

To w zasadzie spójny przekaz. Zwłaszcza jeśli za chwilę wróci się do Obamacare, tylko już w kontekście rynku pracy. Sama reforma okazała się niewypałem, w dodatku zwiększyła bezrobocie. Fox News przypomina, że przez nią wzrosły koszty, a firmy przestały zatrudniać ze względu na wysoką cenę ubezpieczeń.

Media liberalne nie mają na to żadnej odpowiedzi. Ich przekaz prześlizguje się nad tymi kwestiami. Tyle że sami obywatele nie przestają nimi być zainteresowani. Wszystko to potwierdza coraz bardziej powszechną wśród Amerykanów opinię, że Trump ma złe odpowiedzi na pytania, które stawia dziś rzeczywistość, ale elita demokratów nie wie nawet, jak brzmią te pytania.

Jeśli nie wspierasz Bidena...

Wspomniany wyżej Quan Hooks jest inwalidą, który za rehabilitację płaci z własnych pieniędzy. Pracuje w dobrej firmie i stać go na to. W Nowym Jorku nie mógł jednak znaleźć odpowiednich lekarzy i ostatecznie wylądował w Arizonie. – Strach przed koronawirusem sprawił, że ludzie zaczęli sobie zadawać pytanie: czy to aby na pewno okej, że nie mamy powszechnej służby zdrowia? Jestem realistą i wiem, że Bernie nie jest w stanie zmienić wszystkiego, o czym mówi. Jednak tylko on ma w sobie tyle determinacji, by stworzyć powszechny system ochrony zdrowia – przekonuje.

W tej sprawie Sandersowi trudno odmówić konsekwencji. Ma to wszystko przemyślane od kilkudziesięciu lat. W dodatku gdy mówi o zmianach, to w jego głosie słychać prawdziwą determinację. „Dostęp do służby zdrowia jest prawem człowieka, a nie przywilejem" – mówił w czasie jednej z debat. To, co dla mieszkańca Europy wydaje się oczywistością, w USA brzmi rewolucyjnie.

Jedyną odpowiedzią kontrkandydatów w prawyborach są ogólniki. W debatach wszyscy byli skupieni na atakowaniu pomysłów Sandersa, ale nikt nie miał własnych. W retorycznych potyczkach najsprawniejsza była Elizabeth Warren. Biden był bezbarwny i czasem rzeczywiście (tak jak podkreśla to Fox News) miał zaskakująco duże problemy z pozbieraniem myśli.

Gorzej wypadał tylko Michael Bloomberg. W zasadzie już po pierwszej debacie było wiadomo, że były burmistrz Nowego Jorku źle zainwestował 700 mln dolarów (tyle według mediów miał wydać na promocję swojej kandydatury). Jego historia pokazuje, że dzięki pieniądzom można narobić szumu, ale nie wystarczą one do wygrania wyborów. Dzięki mocnej akcji Bloomberga przez kilka tygodni media pokazywały jego zwolenników. Wszyscy robili wrażenie średnio zdeterminowanych wynajętych statystów i... być może nimi byli. W Waszyngtonie udało mi się spotkać zwolennika Bloomberga, jeszcze zanim ten zrezygnował ze startu. Samochód Gary'ego Adelkopfa cały był przyozdobiony plakatami kandydata. – Ten facet wie, co robi, i jako jedyny może pokonać Trumpa – stwierdził na powitanie. Po krótkiej rozmowie okazało się jednak, że Adelkopf jest po prostu jednym z pracowników Bloomberga.

Ze startu musiała się też wycofać Elizabeth Warren. Jej sympatycy mogą się czuć osamotnieni. Bo jeśli nie ona, to kto? Sanders jest dla nich zbyt radykalny, a słabości pozostałych kandydatów w czasie debat było widać jak na dłoni. Warren walczyła o poparcie tych samych wyborców co Biden. W starciu z potężną machiną medialną, która opowiedziała się za byłym wiceprezydentem, nie miała żadnych szans. Media liberalne postawiły sprawę jasno: głosowanie na kogoś innego niż Biden oznacza wspieranie Sandersa.

Taki mini ten Mike!

Cała ta sytuacja bardzo pasuje prezydentowi. Gdy Trump na spotkaniach wyborczych opowiada o prawyborach demokratów, sala pęka ze śmiechu. To jeden z tych elementów, którego można nie dostrzec w Polsce. Większość odbiorców w Europie zna Trumpa z pojedynczych zdań wycinanych do materiałów telewizyjnych czy groteskowych cytatów. Trudno na podstawie takich informacji ocenić jego faktyczną moc. By dowiedzieć się, jak dobrym showmanem jest prezydent USA, trzeba słuchać całych jego wystąpień.

Spotkania z wyborcami przypominają komediowy stand-up. Trump chętnie mówił o Bloombergu, którego nazywał MiniMike'em. Potrafił kucnąć, by zniknąć z kadru, i pokazać, jak „mini" jest Mike. W końcu pogratulował Bloombergowi całkowitego zniszczenia reputacji i dodał: „tak trzymać!".

Popisy prezydenta – wielokrotne powtarzanie tych samych kwestii i kpiny z rywali – stały się częścią medialnego krajobrazu USA. Wielu Amerykanów polubiło ten spektakl. To też uodparnia ich na późniejsze wpadki głowy państwa. Wiedzą, że mówi wiele rzeczy z pogranicza absurdu, ale mają wrażenie, że nad tym panuje. Ma zresztą obecnie naprawdę łatwego przeciwnika, a naśmiewanie się z demokratów jest dość powszechne nawet wśród nich samych. Ogólne odczucie jest takie, że przegrali tę kampanię, jeszcze zanim na dobre wystartowała. Wszyscy wyborcy demokratów, z którymi rozmawiam, są wściekli na Trumpa nie bardziej niż na własnych polityków.

Nawet protesty przed Białym Domem robią wrażenie ospałych. Kilka osób trzyma transparenty, ktoś gra na gitarze. Oczywiście, nikt nie jest w stanie manifestować przez 24 godziny na dobę, ale wydaje się, że Bush junior bardziej aktywizował swoich przeciwników. Wtedy republikanin ożywił nawet kilka zespołów punkrockowych i dał energię całemu nurtowi w kulturze. Trump budzi skrajne emocje u swoich przeciwników, ale nie wyzwala aż takiej energii. Jakby wszyscy pogodzili się z tym, że w listopadowych wyborach znów wygra.

Tak to powinno wyglądać

Wszystko to składa się na zły obraz obozu demokratów. Zaplecze medialne i wpływy pewnie pozwolą ostatecznie wyeliminować Sandersa, ale pomysłu na zwycięstwo z Trumpem nikt nie ma. Demokraci czują obrzydzenie do prezydenta i uważają, że ich odczucia w pewnym momencie przeleją się na społeczeństwo. Przez cztery lata nie zrobili jednak nic, by tak się stało. Wręcz przeciwnie, zwolennicy Trumpa okrzepli. Nie wstydzą się chodzić w czapkach z napisami „Make America Great Again" czy „Trump 2020". Właśnie taką ma Michael Rydecki z Michigan, którego dziadkowie w latach 20. ubiegłego wieku wyemigrowali z Polski do USA.

– Całe życie pracowałem w handlu. Raz było lepiej, a raz gorzej, ale w końcówce lat 80. zauważyłem, że praca ucieka z USA. Nikt nic z tym nie robił. Politycy potrafili się tylko przyglądać – wspomina. – W końcu przyszedł Trump i powiedział, że chce, by fabryki wróciły do Stanów. Sytuacja jest już jednak taka, że wszędzie dookoła są japońskie samochody.

Faktycznie, ulice dużych miast są dziś niemal całkowicie zdominowane przez japońskie i koreańskie auta. Starszym Amerykanom trudno zaakceptować ten stan rzeczy. Najlepiej tę sytuację opisuje scena z filmu „Gran Torino" Clinta Eastwooda. Gdy pod dom głównego bohatera podjeżdża syn nową toyotą, bohater grany przez samego reżysera rzuca w powietrze: „Amerykański nie odpowiadał?". Choć syn nie słyszy tego zdania, dobrze wie, co myśli jego ojciec. „Jest wkurzony na japoński szajs" – mówi do żony.

– Trump zabrał się do tych spraw i robi wszystko, by praca wróciła do naszego kraju. W odróżnieniu od innych polityków nie bierze za to pieniędzy, tylko pracuje dla ludzi. Tak powinno to wyglądać – mówi Rydecki i dodaje: – Wystarczy popatrzeć, jak dzięki niemu spadło bezrobocie.

Ten ostatni argument pada zawsze z ust zwolenników Trumpa. Dla ścisłości trzeba jednak dodać, że bezrobocie zaczęło spadać w końcówce rządów Obamy, ale właśnie za czasów obecnej głowy państwa osiągnęło rekordowo niski poziom. Prezydent USA lubi przypominać, że pod koniec 2018 roku wynosiło 3,7 proc., czyli było najniższe od prawie pół wieku.

Każdego ze zwolenników Trumpa pytałem o to, czy nie przeszkadzają mu twitterowe wyskoki prezydenta i jego ekscentryczny styl życia, nietypowy jak na konserwatystę. Michael Rydecki mówi, że to dla niego nieistotne. Mark Kahley, że Ameryka potrzebuje dziś konserwatyzmu i nie ma większego znaczenia, kto przypomina o tym Amerykanom. Za tym wszystkim kryje się inne niż u nas podejście do urzędu prezydenta. Zwolennicy Trumpa uważają go po prostu za narzędzie realizacji ich interesów. Prezydent dostał zadanie do wykonania, a oni przyglądają się, czy o niczym nie zapomniał. Moralna ocena zdarzeń, do której przyzwyczaiła nas polska polityka, tu się prawie nie pojawia.

W gruncie rzeczy wyborcy Trumpa nie muszą go nawet specjalnie lubić czy szanować. Choć na pewno bawi ich jego poczucie humoru i sceny, które odgrywa podczas wieców politycznych. Szczery podziw budzą też biznesowe sukcesy. Podobnych oczekują w amerykańskiej gospodarce. Same gafy i przedziwne zachowania Trumpa się bagatelizuje, bo zwolennicy prezydenta mają poczucie, że liberalne media za bardzo je podkręcają. Sympatycy Trumpa zresztą z założenia im nie ufają. Patrzą na nie przez pryzmat interesów, a CNN i MSNBC dbają o kogoś innego niż oni. Wyjątkiem jest oczywiście Fox News. Dla zwolenników prezydenta to coś więcej niż tylko telewizja informacyjna. Kolejny polityczny show stacji jest jak miejsce spotkań dla tych, którzy nie odnajdują się w liberalizującym się świecie. Programy oglądają całe rodziny. Widzowie identyfikują się z dziennikarzami stacji. Fragmenty audycji stają się częścią kodu, którym się porozumiewają i służą opisowi świata. Gdy Tucker Carlson w swoim programie powiedział o problemach Bidena z pamięcią, wszyscy zaczęli to powtarzać.

Kamery Fox News pokazały całkiem niedawno, jak prezydent otwiera w Teksasie nową fabrykę Apple'a. Wkrótce okazało się, że ani fabryka nie jest nowa, ani do końca też Apple'a. Sygnał jednak popłynął: „coś się dzieje i to za sprawą prezydenta". Znów: nawet jeśli Trump nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania stawiane dziś przez Amerykanów, to przynajmniej wie, co ich martwi.

Pierwszy mieszkaniec Tucson, którego spotykam, na powitanie opowiada mi o tym, jak zastrzelono jego córkę. Rosaura miała 18 lat i chłopaka, który lubił broń. Dzień po rozstaniu wróciła po swoje rzeczy do mieszkania, w którym czasem się spotykali. Tam na nią czekał. Przed śmiercią zdążyła jeszcze wysłać esemesa do mamy. Prosiła o pomoc. Gdy rodzice przyjechali na miejsce, już nie żyła. Sprawca po dwóch dniach sam zgłosił się na policję. – Najprawdopodobniej wyjdzie z więzienia za 25 lat. Będzie wtedy w takim wieku, jak ja dziś. On jest prawdziwym zagrożeniem dla społeczeństwa – mówi Joe Barbarosa.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”