Korzenie Listkiewicza

Koszutscy to bardzo porządna polska szlachta, beznadziejnie zarażona lewicowością – pisał historyk teatru Bohdan Korzeniewski. Miał na myśli rodzinę, z której pochodziła Olga Koszutska, nazywana Oleną, matka Michała Listkiewicza.

Aktualizacja: 10.05.2008 13:03 Publikacja: 09.05.2008 20:02

Michał Listkiewicz

Michał Listkiewicz

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Historia rodu zaczyna się w XIII wieku, od Hektora „komesa de Koszuty”. Hektor Koszutski (1583 – 1620) rozpoczyna bardzo dokładne i rozgałęzione drzewo genealogiczne. Ambroży Koszutski pełnił funkcję sekretarza królewskiego na dworze Zygmunta Augusta. Koszutscy pochodzą z wielkopolskich Koszut, w powiecie słupeckim, legitymują się herbem Leszczyc. Michał Listkiewicz jest 32. pokoleniem. Rozbiory podzieliły rodzinę, a świadectwem tego w domowym archiwum są m.in. karty pocztowe z XIX i początków XX wieku, wysyłane z zaboru do zaboru, ze Lwowa do Kalisza, gdzie z czasem przeniosła się rodzina.

Koszutscy dobrze zapisali się w historii Kalisza. Pradziadek Michała Listkiewicza Bronisław Koszutski był tam lekarzem okulistą. On pierwszy szczepił kaliskie dzieci przeciw dyfterytowi, napisał też rozprawę na temat stanu sanitarnego piwnicznych mieszkań w Kaliszu. Miał duszę społecznika i działacza politycznego. Przyjaźnił się z Feliksem Dzierżyńskim, znał Juliana Marchlewskiego, brał udział w rewolucji 1905 roku. Przez cały okres międzywojenny był członkiem Rady Miejskiej Kalisza, wybranym z listy PPS. Po wojnie został prezydentem miasta. Kalisz zawdzięcza mu ponowne otwarcie szpitali, jeden z nich nosił nawet jego imię. Koszutski był w roku 1948 delegatem na zjazd zjednoczeniowy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i na nim przemawiał.

Bronisław miał dwóch synów – Józefa (ur. 1906) i Bronisława (1914), oraz trzy córki – Halinę (1904), Wandę (1909) i Jadwigę (1911). Józef był ambasadorem Polski Ludowej w Szwecji i Szwajcarii, a Bronisław – przewodniczącym Rady Miejskiej w Kaliszu i prezydentem Katowic.Jeden z dwóch braci Bronisława seniora, Kazimierz, pełnił funkcję prezydenta Kalisza. To on w znacznym stopniu przyczynił się do odbudowy miasta, spalonego w roku 1914 przez wojska niemieckie, co opisała Maria Dąbrowska w „Nocach i dniach”. W roku 1930 został burmistrzem Mławy, gdzie wdzięczni mu za pracę mieszkańcy nadali nawet jednej z ulic jego imię. Synem Kazimierza był Jerzy Koszutski, noszący pseudonim Jurand (1905). Ukończył szkołę muzyczną, ale pasjonował się też sportem. Był kolarzem torowym, i mistrzem Polski w sprincie, królem toru na Dynasach. W roku 1928 reprezentował Polskę na igrzyskach olimpijskich w Amsterdamie. Ojciec prezydent zmodernizował nawet welodrom w Kaliszu, żeby syn nie musiał jeździć na treningi do Łodzi.

Ale w wieku zaledwie 27 lat Jerzy zakończył karierę. Był dobrze zapowiadającym się pianistą, wybierał się nawet na studia u Ignacego Paderewskiego. Jednak w wypadku motocyklowym stracił dwa palce i marzenia o karierze legły w gruzach. Koszutski się nie poddał. Założył chór rewelersów znany od tej pory jako Chór Juranda. To był jeden z najsłynniejszych tego rodzaju zespołów przed wojną. Koncertował nie tylko w Polsce, ale i w wielu krajach Europy. Śpiewali z nim wybitni artyści filmowi z Tolą Mankiewiczówną i Eugeniuszem Bodo na czele. Istniał aż do roku 1957. Jurand Koszutski – kompozytor, aranżer, pianista i dyrygent zarazem – zmarł trzy lata później. Był czterokrotnie żonaty.

Słynna działaczka komunistyczna Wera Koszutska-Kostrzewa jest bardzo daleką krewną, co Michał Listkiewicz podkreśla z ulgą, nie uciekając od stwierdzeń o lewicowości większości członków rodziny. – Babcię Halinę – mówi Listkiewicz – w latach 30. policja zamykała prewencyjnie w areszcie 30 kwietnia i wypuszczała 1 maja wieczorem. Dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że Koszutska na wolności to gotowa demonstracja pierwszomajowa.

Babcia Halina była w tej rodzinie wyjątkowo ważną postacią. Kiedy wybuchła wojna, uciekła z rodziną do Lwowa, a po zajęciu go w roku 1941 przez Niemców, dalej na wschód, do Kujbyszewa, ratując swoją córkę Olenę, matkę Michała, i syna przyjaciół, którego rodzice zginęli od pierwszej bomby, jaka spadła na Lwów.

Jej siostry, Jadwiga i Wanda, ratowały żydowskie dzieci. Jednym z nich był późniejszy profesor Żydowskiego Instytutu Historycznego Feliks Tych. Drugim – pisarz i krytyk literacki Bogdan Wojdowski, który zostanie zięciem Jarosława Iwaszkiewicza. Jadwiga, wyróżniona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, ma swoje drzewko w Jerozolimie.

Babcia Halina była pisarką dla dzieci. W latach 30. organizowała biednym dzieciom z Kalisza i okolic wyjazdy na wakacje. Po wojnie pracowała w wydawnictwie Czytelnik i była przez wiele lat redaktorem naczelnym niezwykle popularnego tygodnika dla kobiet „Przyjaciółka”. Kiedy w roku 1968 trwały czystki antysemickie i kazano jej wyrzucić z redakcji wszystkich dziennikarzy żydowskiego pochodzenia, zadzwoniła do swojego znajomego Władysława Gomułki, a ten cofnął decyzję. Kilka lat później wezwał ją Stefan Olszowski, beton PZPR, żądając złożenia legitymacji partyjnej. Nawymyślała mu od chłystków i trzasnęła drzwiami. Legitymacji nie oddała.

Michał Listkiewicz wspomina swoje dziecięce i młodzieńcze wakacje spędzane każdego roku we wsi Pólko pod Kaliszem, gdzie Koszutscy mieli dom: – To też był dom otwarty, jak ten nasz w Warszawie. Zjeżdżało się zawsze dużo gości. Przyjeżdżał nawet daleki kuzyn Włodzimierz Sokorski, słynny szef Radiokomitetu, buszujący w chłopskich zagrodach w poszukiwaniu młodych dziewcząt. Nie mieliśmy pojęcia o co chodzi, ale z czasem jego wizyty ustały, zdaje się, że w wyniku skarg okolicznych gospodarzy. W Pólku babcia Halina uczyła wiejskie dzieci pisać, rysując im litery patykiem na piasku. Obiło mi się o uszy, że w Kaliszu babcia odkryła talent muzyczny Zdzisławy Sośnickiej.

Halina Koszutska była żoną Pawła Hoffmana, redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” w latach 1945 – 1948, jednego z najważniejszych partyjnych działaczy oddelegowanych przez stalinowskie władze do pilnowania swoich interesów w kulturze. Któregoś dnia Hoffman zostawił żonę na ulicy i poszedł w siną dal. Wtedy zaprzyjaźniła się z Władysławem Broniewskim. Wśród rodzinnych pamiątek znajduje się między innymi fotografia Broniewskiego z jego dedykacją, świadczącą, że było między nimi coś więcej niż tylko przyjaźń. Kiedy w roku 1962 Broniewski zmarł, sąsiadki pani Haliny z placu Wilsona składały jej kondolencje jak po stracie najbliższej osoby. Sama zmarła pod koniec roku 1989. Już w innej Polsce.

Jarosław Abramow-Newerly w książce „Lwy STS-u” opisuje swoje spotkanie z aktorem Zygmuntem Listkiewiczem: „Zygmunt mieszkał na Żoliborzu w »domu feniksowym«, w którym często bywałem u Majki Broniewskiej. Zatelefonowałem do niego i powiedziałem, że mam dla niego rolę. Umówiliśmy się w parku Żeromskiego. Był piękny zimowy dzień i śnieg na wałach Cytadeli Warszawskiej skrzył się w słońcu. Zygmunt dyżurował przy synu i, pchając wózek, słuchał moich wywodów. Zagadany, nie widziałem sczerwieniałych policzków jego synka. Na szczęście nie płakał, tylko gęgał, podskakując w wózku, i palcem pokazywał na ptaki i drzewa. Zygmunt w ciemno zgodził się zagrać. Kochał swój zawód i o forsę nie dbał. Wiedział, że u nas (w STS – przyp. aut.) gra się za darmo, ale też wyznawał naszą zasadę: Nieważny dolar, nieważny funt – grunt trochę szczęścia, bo szczęście to grunt”.

Tym dzieciakiem w wózeczku był Michał Listkiewicz. Działo się to w połowie lat 50.

Maria Broniewska: „Moja mama Maria Zarębińska-Broniewska przyjaźniła się z Haliną Koszutską, nazywaną w rodzinie Inką. Mama przeszła przez obóz w Oświęcimiu, leczyła się potem w Szwajcarii, ale w roku 1947 zmarła w Zurychu. Miałam wtedy kilkanaście lat, zostałam sama i Inka wzięła mnie pod swoją opiekę. Zamieszkałam razem z Koszutskimi przy placu Wilsona, dokładnie w narożnym domu na Słowackiego 2 należącym do spółdzielni mieszkaniowej Feniks. To był dom otwarty dla każdego potrzebującego. Kto ze znajomych przyjeżdżał do Warszawy i nie miał się gdzie zatrzymać, wiedział, że u babci Haliny może liczyć na gościnę. Ten zwyczaj przejęła po niej córka i moja przyjaciółka Olena, matka Michała. I to otwarte serce stało się przyczyną jej tragicznej śmierci”.

Maria Broniewska, zwana Majką, była przybraną córką Władysława Broniewskiego. Wojna zastała go we Lwowie, dokąd sprowadził ją razem z matką pod koniec 1939 roku. W roku 1949 wszedł na ekrany wybitny film Aleksandra Forda „Ulica Graniczna”, w którym zagrała główną rolę Jadzi, córki doktora Białka. Miała wtedy 18 lat, wspaniałe, długie jasne włosy. Wyszła za mąż za Lecha Pijanowskiego, scenarzystę filmowego. Ich dziećmi są Wojciech i Tomasz Pijanowscy. Wojtek (znany jako prowadzący teleturnieje) urodził się w roku 1951. Tomek (producent i reżyser filmów dokumentalnych) – w 1953, tym samym co Michał Listkiewicz. Wszyscy mieszkali przez pewien czas razem, w domu przy Słowackiego.

Dla mojej mamy ślub z ojcem był mezaliansem – wspomina Michał Listkiewicz – Ona – szlachcianka z herbem, on – syn pracownika gazowni z na Woli. Rodzice poznali się w szkole teatralnej, pobrali się w roku 1952 i zamieszkali w domu przy placu Wilsona. Na 85 metrach kwadratowych, razem z Pijanowskimi i różnymi potrzebującymi dachu nad głową gośćmi. Babcia kultywowała przedwojenne tradycje rautów, na które przychodziły jej koleżanki w starych koronkach, piły nalewki i herbatę z konfiturami. Rodzice wprowadzili do tego krajobrazu swoje obyczaje. W latach 60. niemal co tydzień odbywały się u nas balangi, w których brali udział koledzy i przyjaciele ze studiów lub teatrów – Roman Kłosowski, Zbigniew Zapasiewicz, Henryk Bąk, Jan Kobuszewski, Bronisław Pawlik, szczególnie zaprzyjaźniona z rodziną Katarzyna Łaniewska.

– Olena, matka Michała była moją przyjaciółką – mówi Roman Kłosowski. – Poznałem ją na studiach, wprowadziła mnie do tego niezwykłego, życzliwego domu na placu Wilsona. Nie pamiętam już, ale kiedy przyjechałem ze swojej Białej Podlaskiej do Warszawy, być może nawet tam pomieszkiwałem. Zygmunt, ojciec Michała, był moim kolegą z teatru. Razem wystąpiliśmy w filmie Andrzeja Munka „Człowiek na torze”. Byliśmy pomocnikami maszynisty Orzechowskiego, zagranego znakomicie przez Kazimierza Opalińskiego. Tak się złożyło, że nasi synowie byli niemal rówieśnikami. Chłopcy mają wspólne zdjęcia z naszych wakacyjnych wyjazdów z Listkiewiczami do Mielna.

Zygmunt Listkiewicz był aktorem odtwarzającego typy prostych ludzi lub żołnierzy. Kiedy trzeba było kogoś ze szczerą twarzą w polskim typie, brano jego. Michał nie może zliczyć, ile razy jego ojciec wyleciał w filmach w powietrze na minach. W młodości uprawiał boks, ale sport nie był nigdy jego pasją. Piłka nożna niewiele go interesowała.

Olena była aktorką, ale przede wszystkim reżyserem teatralnym. Ulubioną studentką Aleksandra Bardiniego. Pracowała w teatrach Radomia, Kielc, Rzeszowa, Jeleniej Góry i wszędzie zabierała ze sobą małego Michała. Oboje z mężem byli typami społeczników, wyczulonych na krzywdę, pomagających innym w każdy możliwy sposób.

– Najpierw, w czasach PRL, organizowali koncerty w świetlicach, a potem w kościołach – przyznaje Michał Listkiewicz. – Rodzice napisali wspólnie podręcznik dla aktorów „Sekrety żywego słowa”. Działali w istniejącym kiedyś w Pałacu Kultury kinie familijnym. Kiedy dorośli chcieli pójść do kina, zostawiali w pałacu dzieci pod opieką takich osób jak moja mama, które wprowadzały je w tajniki teatru. Kiedy dziś widzę znanego dziennikarza telewizyjnego i sędziego koszykówki Ryszarda Łabędzia, przypomina mi się, jak pod okiem mojej mamy grał rolę Smoka Malinki.Od lat 80. matka Listkiewicza działała we wspólnocie religijnej. Zginęła tragicznie zimą 2003 roku, we własnym mieszkaniu bloku na Chomiczówce, zamordowana przez narkomanów, którym wcześniej udzielała pomocy. Babcia Halina odeszła w grudniu 1989 roku, a ojciec Zygmunt w czerwcu tego samego roku, trzy tygodnie po wyborach, które odmieniły Polskę.Wiele lat później Michał Listkiewicz został wezwany do IPN, gdzie przedstawiono mu dokumenty, świadczące o tym, że po koncertach w kościołach jego ojciec był inwigilowany przez SB, a uszkodzenie opon w samochodzie Volvo nie było przypadkowe. Za tę inwigilację odpowiadał ten sam oficer, który zajmował się sprawą Małgorzaty Niezabitowskiej.

Późniejszego prezesa PZPN pierwszy raz na mecz piłkarski zabrał nie ojciec, ale jego kolega z Teatru Polskiego Marian Łącz, zwany Makusiem. – To było na początku lat 60. – opowiada Listkiewicz. – Łącz, ojciec słynniejszej od niego córki Laury, grał w piłkę na pierwszoligowym poziomie w ŁKS i Polonii, a nawet w reprezentacji Polski. Czasami na jego mecze przy Konwiktorskiej przychodziło pół teatru. Poszliśmy na spotkanie Polonii z Warszawianką, rozgrywane na stadionie Legii. W tym samym mniej więcej okresie babcia Halina pilnowała, żebym nie opuszczał lekcji gry na fortepianie. Po tym meczu jej argumenty zbladły. Powiedziałem jej coś w tym sensie, że na koncerty chodzi garstka ludzi, a na stadiony tysiące. I przestałem grać, a coraz częściej patrzyłem w stronę boiska.Aż zostałem prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Historia rodu zaczyna się w XIII wieku, od Hektora „komesa de Koszuty”. Hektor Koszutski (1583 – 1620) rozpoczyna bardzo dokładne i rozgałęzione drzewo genealogiczne. Ambroży Koszutski pełnił funkcję sekretarza królewskiego na dworze Zygmunta Augusta. Koszutscy pochodzą z wielkopolskich Koszut, w powiecie słupeckim, legitymują się herbem Leszczyc. Michał Listkiewicz jest 32. pokoleniem. Rozbiory podzieliły rodzinę, a świadectwem tego w domowym archiwum są m.in. karty pocztowe z XIX i początków XX wieku, wysyłane z zaboru do zaboru, ze Lwowa do Kalisza, gdzie z czasem przeniosła się rodzina.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą