W letnie popołudnie wokół ogrodzonego terenu krążą grupki turystów. Nie ma już kwiatów ani zdjęć, nie ma rozpaczliwych ulotek i listów z prośbami i pytaniami, czy ktoś widział lub wie. Zblazowane nastolatki fotografują się na tle zamaskowanego plastikiem płotu. Raz po raz ktoś ciekawski próbuje przez dziurę zajrzeć na plac budowy. Ale niewiele tam zobaczy.
„Podniesiemy się z tego silniejsi – obiecywał burmistrz Rudy Guliani, stojąc w ruinach WTC zaledwie kilka godzin po zamachach 11 września 2001 roku. – Scalimy z powrotem tę panoramę miasta”. Zgliszcza dopalały się przez 99 dni. Ostatnia ciężarówka z gruzem odjechała ze Strefy Zero w maju 2002 – sprzątanie zakończono wcześniej niż planowano, poniżej przewidywanych kosztów, bez jednego śmiertelnego wypadku.
Dziś z owego zapału zostało niewiele. Rozżalone rodziny ofiar zarzucają decydentom brak wrażliwości, mówią o skomercjalizowaniu cmentarzyska. Gubernator stanu i burmistrz miasta oskarżają dewelopera i dzierżawcę terenu o chciwość i cynizm. „Biurokracja” i „sowieckie taktyki” – odpłaca pięknym za nadobne deweloper. W tle toczy się napięta debata: czy na otoczonych taflami wody tablicach pamiątkowych nazwiska ofiar powinny pojawi się w kolejności alfabetycznej czy przypadkowej? Władze miasta przyznały niedawno, że wbrew przewidywaniom odbudowy nie uda się zakończyć przed dziesiątą rocznicą zamachów.
– Wielka architektura musi inspirować – twierdzi Daniel Libeskind, architekt odpowiedzialny za całościową koncepcję odbudowy – budzić w ludziach duchowe i intelektualne tęsknoty. W Nowym Jorku bardzo łatwo jest się poddać magii takich tęsknot. Gdy patrzy się na sięgające chmur wieżowce Manhattanu – błyszczące w słońcu wyglądają jak zabawki – łatwo zapomnieć, że ta niewielka skalista wyspa nie jest miejscem lekkich snów czy łatwych pragnień. Ale tak naprawdę marzenia zawsze wykuwano tu z mozołem.
Uważa się często, że wznoszenie wieżowców podyktowane jest względami ekonomicznymi – Manhattan to mały skrawek ziemi, więc budynki, podobnie jak ceny nieruchomości, nieustannie pną się w górę. W rzeczywistości koszty budowy wieżowców, m.in. ze względu na konieczność pogłębiania fundamentów i instalowania licznych wind, sprawiają, że owa wspinaczka wcale nie jest opłacalna. O wiele więcej tłumaczy psychologia – pęd w górę to przede wszystkim przejaw ambicji i chęci osiągania rzeczy niemożliwych.