Może ktoś spytać: Jak mógł stać się najważniejszym pisarzem PRL twórca, który był tam surowo zakazany, którego książek, poza króciutką „pieredyszką”, po październiku 1956 nie wznawiano, a samo nazwisko cenzura wykreślała z literaturoznawczych opracowań?
Ależ mógł właśnie tym bardziej. Peerelowskie elity miały przecież w różnych okresach lepszy czy gorszy fizyczny dostęp do wydań zagranicznych, a potem niezależnych. A nieobecność pisarza w oficjalnym obiegu z jednej strony zachęcała do niego, z drugiej – ułatwiała swobodne manipulowanie jego przesłaniem, dorabianie mu gęby i przyprawianie pupy.
Bardzo się zaśmiewano na salonach z Romana Giertycha, kiedy redukował autora „Trans-Atlantyku” do antynarodowego szydercy, wykpiwającego polskość, Tradycję i patriotyzm. Ale przecież ci, którzy się z niego śmiali najgłośniej, niejednokrotnie dawali dowody, że sami tyle właśnie z Gombrowicza rozumieją i że tyle właśnie wystarcza im, aby go wielbić. Łatwo zrozumieć, że dlatego, iż tak właśnie spłaszczony Gombrowicz pozwala im własną małość widzieć jako wielkość, a własny konformizm jako nonkonformizm.
Jeśli Gombrowicz był najważniejszym pisarzem peerelowskim, to z kolei najważniejszym pisarzem antypeerelowskim był Joseph Conrad. Jeszcze dymiły powojenne zgliszcza, a w lasach dopiero zaczynało się na dobre polowanie NKWD i rodzimych kolaborantów na Armię Krajową, gdy partyjny ideolog ruszył z miażdżącym atakiem na głosiciela, jak go określił, „heroizmu głupoty”. Z perspektywy czasu nietrudno zrozumieć, czemu to właśnie Conrad, nie nikt inny, stał się pierwszym celem wyznawców nowej wiary, zanim jeszcze usadowili się oni w Polsce na tyle mocno, by zarzucić pozory i zabrać się do wybijania alienacji z Polaków kolbami sowieckich karabinów.
Gombrowicz – zakazany, ale podziwiany, Conrad – dozwolony, ale żenująco niemodny. Spór, który najlepiej oddaje polską współczesną literaturę, toczy się nie pomiędzy lewicą a prawicą, nie pomiędzy III Rzeczpospolitą a nadziejami na jakąś lepszą IV, nie pomiędzy posttradycjonalizmem a postawangardą i zdecydowanie nie pomiędzy Gombrowiczem a Sienkiewiczem, jak usiłowano to tabloidowo pozycjonować na bieżące potrzeby polityczne. Patronami tego sporu pozostają wciąż Gombrowicz i Conrad.