Błąd dobrych ludzi

W dyskusji o stanie wojennym nie ma sensu rozważać: co bym zrobił, gdybym był którymś z tych oprawców? Trzeba pokornie uznać, iż są obszary ludzkiego doświadczenia, gdzie empatia – na szczęście – zawodzi - pisze Maciej Zięba op

Aktualizacja: 07.11.2008 23:24 Publikacja: 07.11.2008 21:24

Błąd dobrych ludzi

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek Mirosław Owczarek

Red

[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/07/maciej-zieba-blad-dobrych-ludzi/" "target=_blank]blog.rp.pl[/link][/b]

Cenię pisarstwo Stefana Chwina. Szanuję też jego postawę rozumienia racji ludzi z przeciwnego mu obozu. Więcej, jego postawa wczuwania się w sytuację ludzi, z którymi się nie zgadza, jest mi bardzo bliska. Jest mi ona bliska jako człowiekowi, który może się określić jako „człowiek »Solidarności«”, bo uczestniczył w tamtych wydarzeniach i dobrze owe czasy pamięta, a obecnie pracuje w Europejskim Centrum Solidarności. Jest mi ona też bliska jako kapłanowi, dla którego drogowskazem są nakazy Chrystusowego nieosądzania w sposób definitywny żadnego człowieka oraz siedemdziesięciosiedmiokrotnego, a więc nieskończonego, przebaczania, a także ostrzeżenie przed – nawet nieświadomą – hipokryzją: „Wyjmij najpierw belkę ze swojego oka, a będziesz widział, jak wyjąć źdźbło z oka swego brata” (Łk 6,42). Jednakże prezentowany publicznie przez Stefana Chwina osąd stanu wojennego, a także jego ocena postawy generała Jaruzelskiego z paru względów nie wydają mi się słuszne. A ponieważ głęboko wierzę, że uczestnikom toczonej obecnie na łamach najważniejszych polskich dzienników debaty o stanie wojennym przyświeca dobra wola i dążenie do prawdy, pozwalam sobie dodać do niej parę uwag, nie pretendując wcale do pełnego wyjaśnienia złożonych, wielowątkowych problemów.

[srodtytul]Deformacja sumienia[/srodtytul]

Wydaje mi się, że wielu ludzi z kręgów dawnej opozycji i dawnej „Solidarności” popełnia błąd, który bardzo późno dane mi było odkryć, błąd, który na swój prywatny użytek nazwałem błędem dobrych ludzi. Odkryłem go wyłącznie dzięki bardzo specyficznej sytuacji egzystencjalnej – księdza, który spędza wiele czasu, poznając i rozważając wewnętrzne problemy innych ludzi, a zarazem człowieka, który został niejako „wrzucony” w problem lustracji i skazany na spędzenie setek godzin na analizie oraz weryfikacji treści esbeckich teczek.

Błąd dobrych ludzi polega na istniejącej u każdego z nas skłonności przypisywania innemu człowiekowi wrażliwości i ocen sytuacji podobnych do tych, które sami mamy. Skłonność to naturalna i poniekąd nieunikniona, bo, chcąc, nie chcąc, jesteśmy po prostu skazani na własne wrażenia, własne doświadczenia i własne osądy. Dlatego też niektórzy potrafią przeżyć całe życie, nie dostrzegając nawet, że są zamknięci w bańce swego egocentryzmu.

Wielu jednak ma zdolność rozumienia innych ludzi i dostrzega znaczenie słowa „empatia”. Empatia, będąca zdolnością współ-czucia, wczuwania się w sytuację i problemy innego człowieka, jest jednak zawsze i nieuchronnie wczuwaniem się przez pryzmat własnych egzystencjalnych, emocjonalnych i intelektualnych doświadczeń.

Błąd dobrych ludzi polega na tym, że nie dostrzegają, jak zdolność empatii zawodzi, gdy spotykają ludzi o zdeformowanych sumieniach. Błąd ten – jak mi się wydaje – popełniło paru moich wybitnych przyjaciół z opozycji, szlachetnych, odważnych i mądrych ludzi, którzy swój sposób odczuwania i myślenia przenieśli na osoby przez dziesiątki lat tkwiące w strukturach zajmujących się niszczeniem wolności i niezależności myślenia. Przyjaciele ci, na miarę swojej uczciwości i dobrej woli, uznali owe osoby za sobie podobne, które, w wyniku historycznych okoliczności, jedynie dokonały błędnego wyboru. Dlatego wszystkie ich oświadczenia, wyznania i deklaracje przyjęli z dobrą wiarą, szlachetnie ofiarując im pełne rozgrzeszenie i przebaczenie.

Moje, bardzo późno zdobyte, doświadczenie podpowiada mi dzisiaj, że jest to błąd, gdyż człowiek, który – nieważne, czy to z ambicji czy z lęku – godzi się na współpracę ze złem, aby móc egzystować, powoli, lecz konsekwentnie deformuje swoje sumienie, a po przekroczeniu pewnego etapu deformuje się ono niejako już samo. Ludzie zdecydowani – z takich czy innych względów – na współpracę ze złem, którzy jednak nie próbują korzystać ze sztuki samooszukiwania i usprawiedliwiania tej postawy, potrafią w skrajnej sytuacji – co prawdziwie heroiczne – się zbuntować, przejść do opozycji. Inni uciekają w alkohol albo strzelają sobie w łeb.Ci jednak, którzy tę współpracę świadomie podjęli, konsekwentnie, dzień w dzień, usprawiedliwiają i systematycznie racjonalizują swoją decyzję. Najpierw, ale tylko u tych wrażliwszych, przychodzi im to z bólem i trudnością, potem coraz łatwiej, z czasem dokonuje się to automatycznie. W każdym z nas tkwi i święty, i bestia.

Problem polega na tym, z kim w sobie podejmujemy współpracę i jak dalece jesteśmy w tym konsekwentni. Myślę, że tylko w taki sposób można zrozumieć problem zwykłych, przeciętnych Niemców (podobnie KGB-istów etc.), którzy przecież nie są narodem morderców, lecz masowo w bestialskich morderstwach uczestniczyli.

[srodtytul]Granica empatii[/srodtytul]

Mój wuj siedział po wojnie, jak to się w PRL polskim patriotom zdarzało, w celi śmierci wraz z generałem Wehrmachtu skazanym na śmierć za udział w tłumieniu powstania w getcie. Opowiadał, że gdy po pierwszym okresie milczącej wrogości zaczęli ze sobą rozmawiać, okazało się, że ów generał był prawdziwym erudytą i arystokratą. Z każdym dniem rozmawiali bardziej szczerze, będąc sobie intelektualnie coraz bardziej bliscy i dzieląc wspólnotę więziennych doświadczeń. Po wielu rozmowach o Leibnizu i Rilkem, Clausewitzu i św. Augustynie, a także po wymianie rodzinnych wspomnień wuj zaryzykował i zadał pytanie, które nurtowało go coraz bardziej natarczywie: „Jak to się stało, że pan, pochodzący z domu o wielowiekowych oficerskich i rycerskich tradycjach, a zarazem człowiek gruntownie wykształcony, koneser europejskiej kultury, nakazał strzelać w getcie do bezbronnych ludzi?”. Ów generał spojrzał z niechęcią na wuja, który poruszył tyleż dlań oczywisty co nieprzyjemny temat, i mruknął jedno słowo: „Die Lause”. Wszy.

Z pewnością generał ten nie postrzegał w dzieciństwie Żydów jako wszy. Rodzina, szkoła, wspólnota wyznaniowa, także media mogły sprzyjać narastaniu w nim niechęci do Żydów, mogły ułatwiać deformację sumienia (dlatego są one tak ważne, dlatego trzeba się troszczyć, by służyły obronie godności każdego człowieka). Ale ów generał, mniej ważne, czy uczynił to z oportunizmu, ambicji czy ze strachu, sam i na zawsze zabił w sobie wszelkie ludzkie uczucia w stosunku do Żydów. Był podobny do mego wuja, patrioty, wykształconego obywatela i uczciwego żołnierza, prawie we wszystkim. Wydawało się, że bardzo łatwo można go objąć empatią, zrozumieniem i rozgrzeszeniem, gdyby nie to, że nagle okazało się, iż ciągłość wspólnego ludzkiego doświadczenia w pewnym punkcie została zerwana, że nagle pojawiła się czarna dziura, świat zaklęty, a raczej przeklęty, na szczęście niedostępny zwykłym, normalnym ludziom.Oczywiście wszelkie deformacje sumienia zawsze są indywidualne, różnią się stopniem oraz formą, ale też zawsze są zerwaniem ciągłości, wkroczeniem w świat, gdzie zwykłe normy dobra i zła już nie poruszają sumienia.

Myślę, że głównie w ten sposób można zrozumieć miliony nazistów, bolszewików, wyznawców Pol-Pota i Mao, a także poczciwych starszych panów – ojców gwałcących córki i trzymających je w piwnicach, oraz sympatycznych, pogodnych terrorystów zajmujących się wyrafinowanym torturowaniem przypadkowo porwanych zakładników. Nieludzki cynizm lub patologiczna osobowość jest tu raczej wyjątkiem – zwykłe długotrwale deformowane sumienie jest tutaj normą. Dotyczy to także pracowników struktur przemocy w PRL i tych jej tajnych współpracowników, którzy współpracowali z nimi świadomie i dobrowolnie.

Dlatego nie ma sensu rozważać: Co bym zrobił, gdybym był którymś z tych oprawców? Raczej trzeba pokornie uznać, iż istnieją obszary ludzkiego doświadczenia, gdzie empatia – na szczęście – zawodzi.

[srodtytul]Kościół nie jest od potępiania[/srodtytul]

Nie potrafię się także zgodzić z argumentem Chwina, że księża nie nauczali poborowych, iż udział w „operacji grudniowej” jest grzechem ciężkim, a biskupi (w tym biskup Rzymu) nie potępili stanu wojennego, co sugeruje, „że Kościół przyjął stan wojenny ze zrozumieniem jako fatalną konieczność historyczną”. Przypomnijmy, że zwykli księża (oprócz nielicznych koncesjonowanych kapelanów) nie mieli wówczas dostępu do poborowych, a grzech śmiertelny to w pełni świadome i dobrowolne złamanie przykazania.

Dla jasności dodajmy jeszcze, że rozkaz polecający czynić zło nie obowiązuje w sumieniu. Konkluzja: primo – poborowi nie stykali się z Kościołem, co więcej, celowo wydłużono im służbę, by odseparować od społeczeństwa i poddać praniu mózgu; secundo – samo wyjście na rozkaz żołnierzy z koszar na pewno nie było grzechem ciężkim, natomiast mogło nim być – zawsze jest to sprawa indywidualna – atakowanie niewinnych ludzi; tertio – odpowiedzialność za te decyzje i zło przez nie wyrządzone spada przede wszystkim na tych, którzy owe rozkazy wydawali.

Przypomnijmy też, że Kościół w swej historii ogłosił o wielu tysiącach ludzi, że są zbawieni (święci), ale nigdy o nikim nie orzekł, że jest potępiony, a także, iż potępiał niekiedy poglądy, które uważał za fałszywe, ale zdarzały się tu błędy płynące z ideologizacji wiary, za które podczas swego pontyfikatu wielokrotnie przepraszał Jan Paweł II. Kościół nie jest od potępiania, ale do życia Ewangelią i jej głoszenia. Po 13 grudnia 1981 roku życie Ewangelią w Polsce wymagało opowiedzenia się po stronie prześladowanych i prób przyjścia im z pomocą. Dlatego od samego początku biskupi, z Janem Pawłem II na czele, podjęli niezliczone humanitarne interwencje (i choć może niektórzy starali się zrozumieć racje, którymi kierowali się inicjatorzy stanu wojennego, to nigdy nie uznawali go za konieczność). Księża pospieszyli do więzień, do obozów internowanych i do ich rodzin, parafie zamieniły się w wielkie centra pomocy charytatywnej oraz w centra informacji i pomocy prawnej, a kościoły w miejsca demonstrowania istniejącego w społeczeństwie patriotyzmu. Dla papieża, mogę podać dowolną ilość argumentów, stan wojenny był zamachem na suwerenność społeczeństwa, na polską wolność, był niszczeniem dzieła „Solidarności”, które cenił niezwykle wysoko.

[srodtytul]Bardzo duże „mniejsze zło”[/srodtytul]

Nie przekonuje mnie też teza Stefana Chwina, że „ekstremizm” solidarnościowych przywódców miał na celu przejęcie przez „Solidarność” władzy w milicji i wojsku, a potem nasze członkostwo w NATO oraz dążenie do Polski prozachodniej i kapitalistycznej, na co nigdy nie zgodziliby się towarzysze z Kremla i ich okrążający nasz kraj akolici.

Wszystko to, w tamtych czasach, nie było nawet political fiction, gdyż było po prostu poza horyzontem czyjegokolwiek myślenia – wyobraźnia nie sięgała tak daleko. „Solidarność” już wówczas powszechnie opisywano i nadal się dziś opisuje jako fenomen samoograniczającej się rewolucji. Jej celem było ewolucyjne poszerzanie przestrzeni wolności i samorządności oraz zbudowanie przyzwoitej stabilności ekonomicznej (program gospodarczy „Solidarności” nie miał nic wspólnego z kapitalizmem). Zdecydowana, ogromna większość członków NSZZ liczyła się z obecnością wojsk sowieckich w Polsce oraz okrążeniem naszego kraju przez „sojusznicze” armie, znała też stosunek „bratnich” przywódców do tego, co się dzieje w naszym kraju, pamiętała także krwawą sowiecką interwencję na Węgrzech, wspólną militarną interwencję w Czechosłowacji oraz masakry na Wybrzeżu. Owszem, było paru radykałów, ale to normalne zjawisko.

Znacznie groźniejsza – o czym Chwin słusznie wspomina – była powoli postępująca radykalizacja nastrojów wśród robotników i przywódców „Solidarności”. Był to jednak głównie wynik świadomej i celowej polityki prowadzonej przez przywódców PZPR dążących albo do złamania jedności ruchu, albo do legitymizacji stanu wojennego. Prowokacje z rejestracją związku czy prowokacja bydgoska to tylko najbardziej znane przykłady konsekwentnej polityki spychania związku ku pozycjom skrajnym (dziś wiemy też o wiele lepiej, jak intensywnie ku „ekstremizmowi” popychali „Solidarność” tajni współpracownicy SB).

[srodtytul]Życiorys generała Jaruzelskiego[/srodtytul]

Nad nikim nie chcę się pastwić ani poniżać. Całkowicie jest mi obca idea odwetu lub zemsty na generale. Nie chcę też jednostronnie wyrokować o sprawach skomplikowanych i wielowątkowych oraz o złożonych, niekiedy tragicznych losach. Raczej pragnę odnaleźć przestrzeń wspólnych pytań i odpowiedzi dotyczących gen. Jaruzelskiego i stanu wojennego, które łączą i Ziemkiewicza, i Chwina, a także innych uczestników debaty. Dlatego sporządziłem listę pytań i odpowiedzi, w których – jak sądzę – fakty mówią same za siebie:

1) Czy Wojciech Jaruzelski wychowywał się w patriotycznej polskiej rodzinie i w otwartej rzymskokatolickiej tradycji? Myślę, że odpowiedź brzmi: tak.

2) Czy doznał w młodości, nie tylko podczas zsyłki na Syberii, okropieństw komunistycznego terroru? Tak.

3) Czy jako młody człowiek służył w Informacji Wojskowej, wyjątkowo okrutnej i poddanej sowieckiemu dowództwu formacji? Tak.

4) Czy zrobił błyskawiczną karierę w LWP jako oficer polityczny, a więc w pionie ideologicznej czujności i poddawanym surowej weryfikacji kadr? Tak.

5) Czy od młodości był aktywistą PPR, a potem PZPR (mając 40 lat, został członkiem KC i potem wciąż awansował)? Tak.

6) Czy był co najmniej sumiennym wykonawcą, jeśli nie autorem, antysemickiej czystki w LWP po wojnie sześciodniowej? Tak.

7) Czy był dowódcą polskiego wojska w okresie inwazji na Czechosłowację? Tak.

8) Czy był ministrem obrony narodowej w trakcie masakry na Wybrzeżu w 1970 roku? Tak.

9) Czy polityka ekonomiczna PZPR doprowadziła Polskę w drugiej połowie lat 70. do ruiny (a nie znacznie późniejsze postulaty NSZZ)? Tak.

10) Czy był premierem i I sekretarzem, któremu podlegały media i cenzura, milicja i wojsko od 1981 roku? Tak.

11) Czy stan wojenny był wprowadzony legalnie w świetle obowiązującego w 1981 roku (socjalistycznego) prawa? Nie.

12) Czy gen. Jaruzelski sondował przed wprowadzeniem stanu wojennego radzieckich towarzyszy, prosząc o ewentualne wsparcie militarne, i uzyskał od nich odpowiedź negatywną (co nie oznacza, że nie wsparliby go wojskowo w krytycznej sytuacji)? Tak, parę radzieckich dokumentów jednoznacznie to potwierdza.

13) Czy w stanie wojennym i później zamordowano z przyczyn politycznych około 100 niewinnych ludzi, czy nie więziono i bito tysięcy polskich patriotów? Tak.

14) Czy przez pierwszych siedem lat od wprowadzenia stanu wojennego, kiedy gen. Jaruzelski był u władzy, podjęto jakiekolwiek realne reformy społeczne i gospodarcze? Nie.

15) Czy gen. Jaruzelski wraz ze swoją ekipą uruchomił (zapewne nie widząc innych możliwości) w 1989 roku proces przekazywania władzy społeczeństwu? Tak.

16) Czy w niepodległej Polsce gen. Jaruzelski zachowywał się (abstrahujmy od motywów) jak jej lojalny obywatel? Tak.

17) Czy w swojej subiektywnej ocenie gen. Jaruzelski przeżywał takie dylematy, jakie opisuje dzisiaj w trakcie procesu? Sądzę, że tak.

Oto moja lista pytań i odpowiedzi. Jeżeli adwersarze zgodzą się z nią, reszta dyskusji jest już cyzelowaniem szczegółów. A jeżeli polska opinia publiczna za dziesięć, 20 lat na podobne pytania udzieli podobnych odpowiedzi, to w zupełności wystarczy.

[ramka][srodtytul]Stefan Chwin w artykule „Towarzysz Rafał ma głos” pisał:[/srodtytul]

Nie słyszałem, żeby decyzję wprowadzenia stanu wojennego otwarcie potępili Jan Paweł II i kardynał Glemp. Czy Kościół w istocie uważał, że udział żołnierzy w operacji grudniowej nie był wcale grzechem ciężkim, bo poborowi po prostu musieli wykonywać rozkazy?

Kiedy analizuję sytuację Jaruzelskiego, wydaje mi się czasem, że 13 grudnia po prostu nie miał żadnego ruchu. Czy to go osobiście rozgrzesza? A skądże, bo sam się pchał na pierwszego sekretarza, więc wypił piwo, którego sam nawarzył. Ale wbrew pozorom nie chodzi tylko o generała. Chodzi o polską sytuację z końca roku 1981, w której ktoś inny na miejscu generała też musiałby działać.

[ramka][b]O. Maciej Zięba OP[/b]

(ur. 1954) jest teologiem i filozofem, założycielem Instytutu Tertio Millennio w Krakowie, dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. W latach 1998-2006 był prowincjałem polskiej prowincji dominikanów.[/ramka]

[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/07/maciej-zieba-blad-dobrych-ludzi/" "target=_blank]blog.rp.pl[/link][/b]

Cenię pisarstwo Stefana Chwina. Szanuję też jego postawę rozumienia racji ludzi z przeciwnego mu obozu. Więcej, jego postawa wczuwania się w sytuację ludzi, z którymi się nie zgadza, jest mi bardzo bliska. Jest mi ona bliska jako człowiekowi, który może się określić jako „człowiek »Solidarności«”, bo uczestniczył w tamtych wydarzeniach i dobrze owe czasy pamięta, a obecnie pracuje w Europejskim Centrum Solidarności. Jest mi ona też bliska jako kapłanowi, dla którego drogowskazem są nakazy Chrystusowego nieosądzania w sposób definitywny żadnego człowieka oraz siedemdziesięciosiedmiokrotnego, a więc nieskończonego, przebaczania, a także ostrzeżenie przed – nawet nieświadomą – hipokryzją: „Wyjmij najpierw belkę ze swojego oka, a będziesz widział, jak wyjąć źdźbło z oka swego brata” (Łk 6,42). Jednakże prezentowany publicznie przez Stefana Chwina osąd stanu wojennego, a także jego ocena postawy generała Jaruzelskiego z paru względów nie wydają mi się słuszne. A ponieważ głęboko wierzę, że uczestnikom toczonej obecnie na łamach najważniejszych polskich dzienników debaty o stanie wojennym przyświeca dobra wola i dążenie do prawdy, pozwalam sobie dodać do niej parę uwag, nie pretendując wcale do pełnego wyjaśnienia złożonych, wielowątkowych problemów.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał