Starość nie musi być użyteczna

Kryzys wywołany pandemią mimo wielu oznak społecznej solidarności może wyostrzyć podział na młodych i starych. Stanie się tak, jeśli nie przestaniemy się zastanawiać, jak seniorzy mogą się przydać społeczeństwu.

Publikacja: 17.04.2020 10:00

Starość nie musi być użyteczna

Foto: Rzeczpospolita

Powszechna kwarantanna w dobie szalejącego koronawirusa sprawiła, że swoje pięć minut w debacie publicznej dostały osoby starsze. Nieprawdą byłoby jednak stwierdzenie, że o emerytach się w ogóle nie mówi – w ostatnich kilkunastu miesiącach za sprawą tzw. jarkowego (13. emerytura), a niedawno także czternastki, los osób powyżej 60. roku życia budzi spore zainteresowanie społeczne.

Tym, co niewątpliwie łączy 13. i 14. emeryturę z epidemią koronawirusa, jest sposób, w jakim myślimy i mówimy o seniorach. A jak mówimy, kiedy jesteśmy sami? A tak. Starsi ludzie to problem. Przejadają publiczne pieniądze, tworzą kolejki u lekarzy specjalistów, głosują na PiS (to wyrzut z perspektywy zwolenników opozycji), nie chcą wymieniać pieców, palą śmieci i zatruwają nam powietrze, a obecnie blokują dwie godziny w skle-pach i zabijają gospodarkę, bo przecież właśnie z ich powodu musimy siedzieć w domach (powtarzamy tak, zapominając, że Covid-19 zbiera śmier-telne żniwo także wśród osób młodszych, niekoniecznie obciążonych „chorobami współistniejącymi"). Takie opinie słychać na marginesach debaty o strategii wobec pandemii. I choć sytuacja materialna emerytów jest relatywnie całkiem niezła, bo nie jest to najbardziej wykluczona grupa w polskim społeczeństwie, to jednak nie chciałbym być dziś w ich skórze. Nie tylko dlatego, że statystycznie zostało mi jeszcze 40 lat życia, a im co najwyżej kilkanaście. Ale zwyczajnie nie wyobrażam sobie życia jako „człowiek zbędny", któremu reszta społeczeństwa daje to odczuć na każdym kroku.




Stary, czyli obcy

Większość z nas kocha swoje babcie i dziadków czy też starszych rodziców, ale jednak postawiłbym tezę, że jako społeczeństwo nie lubimy „staru-chów" dla niepoznaki nazywanych seniorami. Taki obraz wyłania się przynajmniej z „anegdata", czyli mieszanki anegdotycznych danych i osobistej intuicji. Nie mam na to silnego potwierdzenia w aktualnych danych (choćby z ostatnich pięciu lat), bo mimo usilnych starań nie udało się mi na takowe natrafić. Możliwe więc, że poniższe wnioski więcej mówią o autorze niż o rzeczywistości, którą opisuje. Niemniej jednak bardzo chętnie skonfrontuję się z krytycznym osądem.

Zanim rozpoczną się jednak polemiki, wrócę do tezy o naszym społecznym braku sympatii wobec seniorów. Oczywiście mają oni swo-je dziwactwa, są powolni i uparci, bywają nieznośni, a na dodatek ich starzejące się ciała nie wyglądają tak dobrze jak 20-letnie. Parę pokoleń temu potrafiliśmy się wznieść ponad to, co zewnętrzne, i dostrzec w nich głębię życiowego doświadczenia. Z kultury szacunku dla mądrości starszych pokoleń niewiele jednak zostało. W zamian mamy dziś hasło „OK, boomer" (lub w polskiej wersji „gadu-gadu, stary dziadu", jak zaproponowała Kaja Puto z Krytyki Politycznej), ale przecież i „moherowe berety" sprzed kilkunastu lat były zasadni-czo emanacją podobnego zjawiska.

Proces swoistej dehumanizacji osób starszych, a co za tym idzie rosnąca pogarda wobec nich, zaczął się znacznie wcześniej. Nie wiem, czy było to jeszcze za czasów PRL, czy dopiero transformacja ustrojowa lat 90. nam to przyniosła, ale w moim przekonaniu negatywny społeczny stosunek wobec seniorów jest w nas głęboko zakorzeniony.

Starsi odstają. Kulturowo, bo najpiękniejsze lata swojego życia przeżyli w czasach PRL-u, który dziś traktowany jest albo jak czarna dziura w pol-skiej historii, albo jak jakiś żenujący skansen. Odstają społecznie, bo nie odnajdują się w nowych formach życia wspólnotowego i nikt nie chce ich słuchać. Gospodarczo, bo choć nie są – jak wspomniałem – w najgorszym położeniu ekonomicznym, to na większość rzeczy zwyczajnie ich nie stać. Technologicznie, bo rewolucja cyfrowa zaczęła przyśpieszać właśnie w momencie, kiedy oni stracili już zdolność do jej zrozumienia. Te wszystkie wymiary pozwalają mi postawić tezę, że starsi odstają cywilizacyjnie. Są z innego świata. Są obcy.

Zamilczeć trudny temat

Jaki jest najlepszy sposób na radzenie sobie z obcymi? Tak samo jak z niepełnosprawnymi intelektualnie czy z imigrantami – „zamilczamy" ich i zamy-kamy na nich oczy. Robimy wszystko, by uczynić ich niewidzialnymi. Wymazujemy z przestrzeni społecznej. Poza paroma wyjątkami, raczej potwier-dzającymi regułę, starsi są niedoreprezentowani w wytworach kultury – muzyce, filmach, serialach (i „Sanatorium miłości" w TVP mojej oceny nie zmienia). Zwłaszcza jeśli popatrzymy sobie na ich odsetek w społeczeństwie. Skoro obcych nie widać, to znaczy, że ich nie ma. To może także tłu-maczyć brak w debacie publicznej w Polsce opracowań na temat społecznego postrzegania emerytów, a co za tym idzie konieczność bazowania na „intuicji badawczej".

Jeśli tak jest, to w psychologicznym sensie osiągnęliśmy jako społeczeństwo sukces. Nie można przecież żyć w poczuciu wspólnotowej winy, a wydaje mi się, że takie uczucie może towarzyszyć pokoleniu 30–40-latków. Wszak czujemy, że starsi wymagają opieki, a my często nie jesteśmy w stanie im jej zapewnić, bo np. wyjechaliśmy za pracą kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilometrów od domu rodzinnego. Inaczej nie tworzylibyśmy domów pomocy społecznej i spokojnej starości. Bo przecież zamykamy ich, by zapewnić im jak najlepsze warunki do życia. To racjonalne, nie ma w tym nic złego. Robimy wszystko, by żyło im się lepiej, a gdy podupadną na zdrowiu, chcemy zmniejszyć ich cierpienia. Nawet w niektórych europej-skich państwach w odruchu miłosierdzia pomagamy im przejść na tamten świat (tak, mam świadomość, że wiele społeczeństw pierwotnych też to robiło).

Moglibyśmy sobie pogratulować, gdyby nie jeden mały szczegół. Tych starszych nagle zrobiło się strasznie dużo. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu średnia długość życia w Polsce wynosiła niecałe 60 lat (wynik uśredniony dla kobiet i mężczyzn). Obecnie to już prawie 80 lat. Oznacza to, że nie mamy już pojedynczych wdów?starowinek, ale całe pokolenie emerytów. Ba, i to niejedno – przecież na emeryturze mogą żyć 90-letni rodzice i ich 65-letnie dzieci. Jak dodamy do tego fakt, że w wiek emerytalny wszedł właśnie powojenny wyż demograficzny, to możemy już mówić o armii seniorów. Nie da się ich nigdzie upchnąć. Nie da się tego „problemu" zamieść pod dywan. Musimy coś z nim zrobić, i to stosunkowo szybko – epidemia koronawirusa uderzająca głównie w seniorów jest krzykiem, którego trudno nie usłyszeć.

Komu się bardziej należy

Bicie się we własne piersi jest trudne. Czasem jednak znacznie bardziej ryzykowne może być bicie się w cudze piersi. Jako (jeszcze) niesenior, rocznik 1984, chciałbym zaryzykować, bo zdaję sobie sprawę, że dotychczas przedstawiony obraz jest mocno jednostronny. Zaryzykuję tezę, że społeczeń-stwo ma podstawy, żeby emerytów nie kochać. I nawet jeśli przyczyny są stereotypowe, to stereotypy zwykle nie rodzą się w próżni.

Po pierwsze, na emerytury wydajemy rocznie już ponad 200 mld zł, czyli ok. 11 proc. produktu krajowego brutto, co sytuuje nas w czubie euro-pejskiej tabeli, bo średnia dla państw OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) wynosi ok. 8 proc. Emeryci twierdzą, że przecież, pracując kilkadziesiąt lat, uskładali sobie na emeryturę i że im się należy. Trzeba sobie jasno powiedzieć: składali w czasach, kiedy nic realnie nie uskładali. To współcześnie pracujący, płacąc składki emerytalne, utrzymują obecnych emerytów. Nie chodzi mi wcale o to, aby wyzywać emerytów od darmozjadów, bo faktycznie większość z nich ciężko pracowała na swoje emerytury i niska wartość uzbieranego kapitału nie jest ich winą. Po-winni oni jednak zrozumieć, że dzieje się to kosztem sporego wysiłku młodszych pokoleń. A postulaty 13. czy 14. emerytury, które kosztują kilkana-ście miliardów złotych rocznie, mogą działać na niektórych jak płachta na byka.

Po drugie, choć na służbę zdrowia wydajemy wciąż relatywnie mało pieniędzy budżetowych, bo zaledwie niecałe 5 proc. PKB (średnia dla państw OECD to 8,8 proc.), to z naturalnych powodów gros środków wykorzystują osoby starsze. Mam świadomość, że mamy w Polsce systemowy pro-blem z geriatrią, a opieka nad osobami starszymi często ogranicza się do upychania ich po szpitalach, jednak wraz ze starzeniem się społeczeństwa wydatki na emerytury i ochronę zdrowia będą musiały wzrosnąć. Będzie się to dziać m.in. kosztem wydatków na edukację lub ochronę środowiska, czyli kosztem młodych. Znów – osoby starsze często żyją w przekonaniu, że opieka zdrowotna im się należy, i mają rację. Nie mogą jednak zapomi-nać, że inne grupy wiekowe także mają problemy z dostępem do usług medycznych, a finansują ją w znacznie większym stopniu. Na marginesie, swoistym paradoksem jest fakt (jeśli wierzyć anegdotycznym dowodom), że dziś pandemią prawdopodobnie bardziej przejmują się 30- i 40-latkowie żyjący w polskich metropoliach niż emeryci żyjący na prowincji – przecież „oni już swoje przeżyli", „nie będzie aż tak źle" etc. Takie lekce-ważące społecznie postawy (podkreślam – jeżeli są powszechne, a nie jedynie anegdotyczne), mogą wzmacniać irytację młodych. „My dajemy dla was zamknąć siebie i swoje firmy, a wy nie potraficie usiedzieć w domu przez kilka tygodni?!" – obawiam się, że wraz z trwającą pandemią, takich postaw będzie przybywać.

Gadu-gadu, stary dziadu

Po trzecie, zgodnie z anegdotyczną wiedzą to starsi Polacy w swych domach palą śmieci i nie dają się przekonać do wymiany kotłów czy do innych, bardziej ekologicznych zachowań. „Przesadzacie", „Zawsze się paliło i zawsze śmierdziało", „To tylko mały dymek, zaraz się rozejdzie". I po raz kolej-ny – sprzeciw wobec choćby wymiany pieców jest zrozumiały: to kosztuje, trzeba za tym chodzić, starsi zwykle mieszkają w starych domach, gdzie wymiana pieca może się wiązać z koniecznością modernizacji całej instalacji itd. Jednak w sytuacji rosnącej świadomości problemu smogu i jego wpływu na nasze zdrowie, taka postawa osób starszych będzie w uzasadniony sposób wzmacniać konflikt na linii starzy kontra młodzi.

Po czwarte, abstrahując od rozważań o wpływie pandemii na politykę i pojawiających się z różnych stron głosach o ewolucji systemów politycz-nych państw Zachodu w kierunku „anarchoautorytaryzmu" (wycofanie się państwa z części obszarów życia, co będzie prowadzić do chaosu przy jednoczesnym wykorzystywaniu narzędzi autorytarnych do zarządzania w innym obszarach – to jednak temat na inną opowieść), nie ulega wątpli-wości, że jakikolwiek system polityczny w przyszłości się wyłoni, będzie on gerontokratyczny. Już dziś osoby 60+ stanowią jedną trzecią wyborców. Przy stosunkowo wysokim poziomie politycznej mobilizacji seniorów i ogólnej frekwencji wyborczej na poziomie 50–60 proc., można zaryzykować tezę, że nie da się wygrać wyborów bez emerytów. Ba, nawet więcej – można je wygrać samymi emerytami! Trudno się dziwić, że młodzi mają się czego obawiać – parafrazując słynne powiedzenie premiera Cyrankiewicza: każdy, kto podniesie rękę na emerytów, może być pewny, że emeryci mu tę rękę odrąbią. I to niezależnie czy są z Radia Maryja czy z KOD-u.

Po piąte wreszcie, kiedyś 60-letni seniorzy mogli być autorytetem dla młodszych. Nadal są, tylko dziś mało kto osoby takie traktuje jako seniorów – obecnie to coraz częściej osoby postrzegane jako ludzie w sile wieku, które nawet same o sobie nie myślą w kategoriach starości. Niestety, z upływem lat człowiek traci swój doradczy „potencjał" – co prawda zdarza się, że 80- czy 90-latkowie są nadal wulkanami energii i życiowej mądrości, ale chcąc nie chcąc, wiele osób w tym wieku nie jest w stanie pełnić już takiej roli. Nie chcę się znęcać, ale kiedy obserwuję autorytety z dawnych lat, nieraz się modlę, aby na starość pozwolono im milczeć. Oczekiwanie z ich strony, że nadal powinniśmy ich słuchać, może w wielu przypadkach rodzić albo irytację albo co gorsza pobłażanie. Jest ono gorsze dlatego, że nie daje szans na zdrowe ustawienie relacji – lekceważące „gadu-gadu, stary dziadu" zamyka drogę do wzajemnego zrozumienia.

Użyteczni w swej nieużyteczności

Jak widać, jest mnóstwo czynników, które mogą napędzać konflikt starzy-młodzi. Epidemia koronawirusa może stać się tego konfliktu katalizatorem. Greckie słowo „kryzys" tłumaczy się także jako „podział". I właśnie aktualny kryzys, mimo wielu oznak społecznej solidarności, może niestety nas doprowadzić do wielu nowych podziałów albo wzmocnić te, z którymi już się borykamy.

Z drugiej strony, kryzys może stanowić szansę, aby te podziały przełamać. Aby tak się jednak stało, niezbędne wydają się dwie rzeczy. W pierwszej kolejności młodzi muszą przestać traktować osoby starsze jako „ludzi zbędnych", jak to ujmował socjolog Florian Znaniecki. Potrzebujemy ich jed-nak nie dlatego, że mogą być użyteczni w utylitarnym sensie tego słowa. Potrzebujemy ich właśnie dlatego, że są nieużyteczni. Parafrazując słowa papieża Franciszka, starzy i słabi są naszym społecznym skarbem. Uczą nas, czym jest logika daru oparta na miłosierdziu. Nawet jeśli stworzymy najdoskonalszy publiczny system emerytalny, publiczny system ochrony zdrowia czy publiczny system opieki nad osobami starszymi, to bez miło-sierdzia i logiki daru sytuacja seniorów istotowo się nie poprawi, choć oczywiście należy się zastanawiać, jak dziś ochronić mieszkańców Domów Pomocy Społecznej przed masowym wymieraniem na skutek nieprzestrzegania procedur lub braku środków ochrony.

To jednak nie wystarczy. Bo jednocześnie także starzy muszą zrozumieć, że nie potrzebują nas przekonywać, iż są w każdej sytuacji niezależni i użyteczni. Muszą przyjąć do wiadomości, że potrzebujemy ich bezużyteczności i zależności od nas. Zrozumieć, że nasza pomoc niekoniecznie musi wynikać ze sprawiedliwości, czyli oddania im tego, co się im należy, ale z miłości, czyli oddania im niezależnie od praw czy zasług.

Największa trudność polega na tym, że obydwie strony tego konfliktu muszą z czegoś zrezygnować, wyjść w tym samym momencie z okopów i spotkać się gdzieś pośrodku. Jeśli tak się nie stanie, czeka nas quasi-marksistowska walka klas, z której ani starzy, ani młodzi nie wyjdą cało.

Marcin Kędzierski (ur. 1984) jest doktorem ekonomii, dyrektorem programowym Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego

Powszechna kwarantanna w dobie szalejącego koronawirusa sprawiła, że swoje pięć minut w debacie publicznej dostały osoby starsze. Nieprawdą byłoby jednak stwierdzenie, że o emerytach się w ogóle nie mówi – w ostatnich kilkunastu miesiącach za sprawą tzw. jarkowego (13. emerytura), a niedawno także czternastki, los osób powyżej 60. roku życia budzi spore zainteresowanie społeczne.

Tym, co niewątpliwie łączy 13. i 14. emeryturę z epidemią koronawirusa, jest sposób, w jakim myślimy i mówimy o seniorach. A jak mówimy, kiedy jesteśmy sami? A tak. Starsi ludzie to problem. Przejadają publiczne pieniądze, tworzą kolejki u lekarzy specjalistów, głosują na PiS (to wyrzut z perspektywy zwolenników opozycji), nie chcą wymieniać pieców, palą śmieci i zatruwają nam powietrze, a obecnie blokują dwie godziny w skle-pach i zabijają gospodarkę, bo przecież właśnie z ich powodu musimy siedzieć w domach (powtarzamy tak, zapominając, że Covid-19 zbiera śmier-telne żniwo także wśród osób młodszych, niekoniecznie obciążonych „chorobami współistniejącymi"). Takie opinie słychać na marginesach debaty o strategii wobec pandemii. I choć sytuacja materialna emerytów jest relatywnie całkiem niezła, bo nie jest to najbardziej wykluczona grupa w polskim społeczeństwie, to jednak nie chciałbym być dziś w ich skórze. Nie tylko dlatego, że statystycznie zostało mi jeszcze 40 lat życia, a im co najwyżej kilkanaście. Ale zwyczajnie nie wyobrażam sobie życia jako „człowiek zbędny", któremu reszta społeczeństwa daje to odczuć na każdym kroku.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów