Koniec epoki dżentelmenów

Zamiast odróżniać między partiami, Brytyjczycy dzielą dziś polityków na „świętych” i „grzeszników”

Publikacja: 20.06.2009 15:00

Koniec epoki dżentelmenów

Foto: Fotorzepa, Dariusz Gorajski

[wyimek][i]„Chwila jest wielka, lecz dżentelmeni są mali”[/i]. Benjamin Disraeli[/wyimek]

Jedzenie dla psa, worki z końskim nawozem i domek dla kaczek. Od początku maja nie mija dzień bez kolejnych rewelacji na temat dziwacznych wydatków polityków znad Tamizy.

Gdy brytyjski dziennik „Daily Telegraph” opublikował szczegółowe listy wydatków posłów, wyszło nie tylko na jaw, że aż 170 z 646 parlamentarzystów, w tym ministrowie zasiadający w rządzie Gordona Browna, bez skrupułów wykorzystywało przepisy zapewniające im zwrot kosztów związanych z utrzymaniem służbowych mieszkań. Niektórzy znaleźli też sposób na zmniejszenie kosztów eksploatacji swojego głównego domu, przeznaczając go na poselskie biuro. Okazało się również, że około jednej trzeciej posłów Izby Gmin, w tym kilku ministrów, zatrudnia w swych biurach bliskich członków rodziny.

Większość mieszkańców Wysp zapewne wolałaby nie wiedzieć o damskiej bieliźnie i tamponach, które poseł laburzystów Phil Woolas kupił za ich pieniądze. Lub o zamiłowaniu męża minister spraw wewnętrznych Jacqui Smith do filmów pornograficznych, które zaspokajał dzięki pieniądzom z kasy państwowej. Największa afera polityczna w Wielkiej Brytanii od ponad 300 lat wyciągnęła na światło dzienne dziwaczne gusty elity politycznej.

„O gustach się wprawdzie nie dyskutuje, ale widząc zamiłowania naszych polityków, modlę się o ślepotę” – pisał złośliwie komentator „Daily Telegraph” Christopher Hitchens. Nic nie było zbyt małe i banalne, by nie zażądać za nie zwrotu kosztów. Poseł Partii Konserwatywnej John Greenway chciał zwrotu 59 pensów za paczkę zapałek, poseł laburzystów John Reid chciał odzyskać 1,5 funta za plastikowy pojemnik do kostek lodowych, a poseł konserwatystów Alan Duncan 19 funtów za zakup 250 gramów ciasteczek miętowych.

Brytyjscy ministrowie dostawali zwroty za prywatne lekcje zachowania przed kamerą, a kilkunastu z nich, w tym minister finansów Alistair Darling, za pieniądze podatnika wynajmowało księgowych do wypełniania swoich PIT. – Im bardziej lista się wydłuża, tym bardziej robi się przykro. Trudno się w tej sytuacji nie wstydzić. Cóż za ekstrawagancja, fantazja i klasa – ironizuje w rozmowie z „Rz” prawicowy komentator i publicysta Ian Dale. Jego zdaniem brytyjscy politycy pokazali nader wyraźnie, że nie posiadają żadnych zasad. – Małostkowość i chciwość naszej elity politycznej jest porażająca. Na świecie szaleje kryzys, a nasi politycy poprawiają sobie standard życia na koszt ogółu – dodaje Dale.

[srodtytul]Jak dają, to biorę[/srodtytul]

Jeszcze bardziej niż pazerność polityków Brytyjczyków zabolało jednak to, że się do tego nie przyznają. Jedną rzeczą jest kraść, drugą uchylać się od odpowiedzialności. Większość przyłapanych na gorącym uczynku posłów nie poczuwa się do winy.

Ci, którzy zostali złapani z ręką w portfelu podatników, spychają odpowiedzialność na system, który „na to pozwalał”. Zgodnie z mottem: „Jak dają, to biorę”. – Jest rzeczą jasną, że zostałem do tego zachowania skłoniony przez istniejący system wydatków. Wmówiono mi, że mogę żądać zwrotu kosztów, więc żądałem. Relacje prasowe na mój temat bardzo skrzywdziły moją rodzinę – bronił się poseł laburzystów Ben Chapman, który zażądał 15 tysięcy funtów na spłatę kredytu za prywatną rezydencję. Podobną pozycję przyjął minister ds. biznesu i pracy lord Mandelson, insynuując, że rewelacje gazet to „klasyczna taktyka oszczerstwa”. Oskarżył wręcz media, że wyciągając polityczne brudy, „szkodzą brytyjskiej gospodarce”.

– Większość polityków przyłapanych na gorącym uczynku czuje się źle potraktowana. Uważają, że spotkała ich niesłychana krzywda. Ich zdaniem, kiedy ma się możliwość coś ukraść, to trzeba z tej możliwości skorzystać – podsumowuje Dale.

Dobrym przykładem tej postawy jest posłanka laburzystów Margaret Moran, która zgarnęła ponad 22 tysiące funtów na wakacyjny dom w Southampton, dziesiątki kilometrów od swego okręgu wyborczego, by móc być ze swym partnerem, który pracuje w okolicy. – Miałam do tego prawo. Potrzebowałam jego wsparcia, by móc jak najlepiej wypełniać moje obowiązki polityczne – usprawiedliwiała się później. Żaden z posłów, choć wielu wiedziało o nadużyciach kolegów, nie zgłosił tego do Komisji Etyki Izby Gmin. „Jest mi przykro, ale to nie moja wina” – stało się nowym mottem wielu brytyjskich polityków.

W dziedzinie pazerności podziały polityczne nie istnieją. To jest jedna z bolesnych nauk, które Brytyjczycy wyciągnęli z tej afery – twierdzi w rozmowie z „Rz” brytyjski politolog i historyk Martin Farr. Zarówno posłowie Partii Pracy, konserwatyści, jak i liberałowie korzystali z przywilejów, które im gwarantował system wydatków. W konsekwencji, zamiast odróżniać między partiami, Brytyjczycy dzielą dziś polityków na „świętych” i „grzeszników”. Ci, którzy okazali się uczciwi – a jest ich większość – cieszą się umiarkowanym zaufaniem, reszta jest bezlitośnie wygwizdywana, gdy tylko odważy się pokazać publicznie. Jednym ze „świętych” jest poseł Partii Konserwatywnej Ian Duncan Smith. W tym roku podobnie jak w poprzednim nie zażądał ani grosza z kasy państwowej. Smith tłumaczy swą skromność „brakiem potrzeb”.

Podobną postawą wykazały się setki innych deputowanych. Nie uratowało ich to jednak przed spadkiem zaufania do zera. – Zgniła mniejszość zepsuła obraz większości – żałuje Farr. Według niego najbardziej ucierpiała na całej aferze Partia Pracy, której zadaniem jest obrona małych ludzi, robotników. Ich kryzys światowy dotknął najbardziej. Jeszcze zanim ta afera wybuchła, ludzie byli przekonani o zepsuciu klasy politycznej. Bez względu na to, ilu laburzystów było uczciwych, wszyscy są przekonani, że są tak samo zepsuci jak reszta – dodaje Farr.

Wielu Brytyjczyków żąda nowych wyborów, widząc w wymianie całej klasy politycznej jedyny sposób na ratunek. Głównym celem ataków stał się i tak już nielubiany Gordon Brown. Jego popularność spadła do poziomu piwnicy. Brytyjski premier nie zgodził się jednak na przeprowadzenie wcześniejszych wyborów. Zlecił zamiast tego „dogłębne śledztwo” oraz głęboką reformę systemu wydatków. Mimo tego skandal zatrząsł już brytyjskim rządem. Jako pierwszy z pracą pożegnał się 41-letni podsekretarz w Ministerstwie Sprawiedliwości, poseł Shahid Malik.

Kiedy w 2005 roku jako pierwszy muzułmanin wszedł do brytyjskiego parlamentu, mówiono o nim: „wschodząca gwiazda Partii Pracy”. Stracił jednak dobry wizerunek, gdy „Daily Telegraph” ujawnił, że kupił na koszt podatników zestaw kina domowego i fotel do masażu. Kolejną ofiarą afery jest minister skarbu Kitty Usher. Pani minister ustąpiła, gdy wyszło na jaw, że nie zapłaciła 17 tysięcy funtów podatków za swą drugą rezydencję. Podobny los spotkał posła laburzystów Jima Devine’a. Nie weźmie on udziału w następnych wyborach parlamentarnych, które mają się odbyć najpóźniej w 2010 roku. Minister ds. regionów Hazel Blears także musiała zrezygnować ze stanowiska, podobnie jak doradca premiera Tom Watson, minister spraw wewnętrznych Jacqui Smith i minister ds. dzieci Beverly Hughes. Nie mówiąc o spikerze Izby Gmin Michaelu Martinie.

[srodtytul]Zmiana wartości[/srodtytul]

Kto ich zastąpi, wciąż nie wiadomo. Najnowsze sondaże pokazują jednak, że jest to bez znaczenia. Laburzystów popiera wciąż tylko 27 procent Brytyjczyków, konserwatystów 39 procent. Gdyby dziś odbyły się wybory, Partia Pracy nie miałaby szans.

Wskazuje na to wynik wyborów do europarlamentu. Zakończyły się one wyraźnym zwycięstwem prawicy. Konserwatyści uzyskali w nich aż

27 procent poparcia, na drugim miejscu uplasowała się skrajnie prawicowa Brytyjska Partia Niepodległości (16,5 proc.). Laburzyści zdobyli zaledwie 15 proc. głosów.

Co pokazuje afera, która wybuchła wokół Westminsteru? Według wielu analityków – i ja się do nich przyłączam – przede wszystkim radykalną zmianę wartości w zachodnich społeczeństwach. Niemoralne staje się to, co niepoprawne politycznie. W żadnym innym kraju świata nie broni się poprawności tak zacięcie jak w Wielkiej Brytanii. Od zakazu kiełbasek wieprzowych w szpitalnych bufetach, by nie obrazić uczuć muzułmanów, po kuloodporne turbany dla sikhów służących w brytyjskiej policji. Zamiast „nie kradnij” – „nie obrażaj”. Tolerancja jako największa wartość wypchnęła z życia publicznego inne zasady jego funkcjonowania – uczciwość, rzetelność, sumienność. Nieważne, czy kradniesz i oszukujesz, ważne jest, czy kochasz Murzynów.

Inni widzą w skandalu finansowym dowód na postępującą indywidualizację społeczeństwa. Wszyscy obracają się wokół własnej osi – najpierw ja, potem dobro ogółu. – Co mogę wyciągnąć z tego dla siebie? To jest pytanie, wokół którego wszystko się kręci – twierdzi w rozmowie z „Rz” brytyjski publicysta Paul Robinson. Według niego wiele się zmieniło od czasów żelaznej damy Margaret Thatcher. – Wtedy politycy angażowali się w projekty zgodne z ich wizją tego, co jest dobre dla społeczeństwa. To się zmieniło. Dziś wszyscy mają tylko wizję własnej kariery.

Nasza klasa polityczna uległa drastycznej zmianie – uważa też Ian Dale. – Dzisiejsi politycy to zawodowcy. Nie potrafią nic innego robić, niż uprawiać politykę. W konsekwencji są zupełnie oderwani od rzeczywistości. Nic nie wiedzą o życiu zwykłych obywateli. Wielu nigdy nie pracowało w żadnym zawodzie – zauważa. Jego zdaniem gotowość posłów do zrzucenia winy na system odzwierciedla poważniejszą brytyjską chorobę, która pogorszyła się wraz z rządami laburzystów: zastąpienie osobistej odpowiedzialności systemem roszczeń i skarg. – Ktoś ci coś zrobił, złóż skargę. Czegoś chcesz, złóż podanie. Politycy zrzucają odpowiedzialność na strukturę, do której należą – wzdycha Dale.

W którym kierunku podąży więc Zjednoczone Królestwo? – Trudno powiedzieć. Jestem jednak przekonany, że afera finansowa będzie miała długofalowe reperkusje – twierdzi Martin Farr. Jego zdaniem laburzyści nie zdążą odzyskać zaufania wyborców przed wyborami parlamentarnymi, nawet jeśli odbędą się one dopiero za rok. Tym bardziej iż skandal finansowy nie jest jedyną rzeczą, o którą ludzie mają do Partii Pracy pretensje. – Przewiduję, że ci, którzy przeżyją tę aferę, zrobią z przejrzystości główny temat swej kampanii wyborczej. Przez to ważniejsze tematy, takie jak reforma zdrowia, zostaną zupełnie pominięte – uważa politolog.

[wyimek][i]„Chwila jest wielka, lecz dżentelmeni są mali”[/i]. Benjamin Disraeli[/wyimek]

Jedzenie dla psa, worki z końskim nawozem i domek dla kaczek. Od początku maja nie mija dzień bez kolejnych rewelacji na temat dziwacznych wydatków polityków znad Tamizy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy