Do czego służą dzieci?

Nie da się celebrować życia, jeśli jego najpełniejszy owoc budzi w nas strach, skłania do manipulowania innymi albo służy do realizacji osobistych kaprysów

Publikacja: 18.09.2009 20:49

Elton John w jednym z ukraińskich sierocińców

Elton John w jednym z ukraińskich sierocińców

Foto: AFP

[srodtytul]1. Taką mam ochotę[/srodtytul]

Elton John nie zaadoptuje jednak 14-miesięcznego Lwa, chłopczyka zarażonego wirusem HIV i mieszkającego w ukraińskim sierocińcu. Jak donosiły gazety, brytyjski gwiazdor tak rozczulił się nad tragicznym losem niemowlaka, że postanowił „podarować mu przyszłość”. Władze ukraińskie odrzuciły jednak propozycję i orzekły, że Elton John nie nadaje się na ojca, bo nie jest żonaty (Ukraina nie uznaje związków homoseksualnych – a w takim pozostaje John – za małżeństwa) i jest za stary, bo ma 62 lata. Tym samym Ukraina postawiła się poza nawiasem zachodniego cywilizowanego świata, w którym prawo do posiadania dziecka traktowane jest coraz częściej jak przywilej darowany każdemu – bez względu na wiek, płeć, stan cywilny, zwyczaje seksualne i możliwości rozrodcze.

Każdy porządny człowiek (a sir Elton John jest przecież nie tylko porządny, ale jeszcze sławny i bogaty) może mieć dzieci, kiedy mu przyjdzie na to ochota, a państwo powinno być czymś w rodzaju zakładu świadczącego usługi, zapewniając zainteresowanemu realizację wniosku. Tym samym prawo do posiadania dziecka staje się nabytym prawem ludzkim z dziedziny określanej mianem human rights – na równi np. z prawem do życia, poszanowania godności ludzkiej czy swobody wyrażania opinii politycznych.

Nie posądzam Eltona Johna o złe zamiary wobec Lwa ani nawet o to, że pomysł na adopcję przyszedł mu do głowy ot tak, jako kaprys gwiazdy, którą wcześniej rozczulały małe kotki, a teraz mały Lewek. Nie mam wątpliwości, że brytyjski milioner zapewniłby swojemu dziecku lepszą materialnie przyszłość niż ukraiński sierociniec. Być może Elton John w późnym wieku rzeczywiście dojrzał do ojcostwa i chce przekazać swój majątek godnemu spadkobiercy. Przeszkody naturalne, zwłaszcza to, że – jak deklaruje – nie uprawia on seksu z kobietami, nie stanowi w naszym świecie problemu. Dziecko nie jest tu bowiem wynikiem aktu seksualnego ani, jak w przypadku zapłodnienia in vitro, jego technologicznego odpowiednika, tylko skutkiem chęci posiadania w domu małej istoty ludzkiej. Odpowiedź na tytułowe pytanie powinna zatem brzmieć: dzieci służą do tego, żebyśmy je mieli, kiedy nam się zachce.

[srodtytul]2. Marzenia rodziców są ważniejsze[/srodtytul]

Zamiast oburzać się kaprysami gwiazdy powinniśmy się raczej cieszyć z postawy Eltona Johna, bo historia nieudanej adopcji Lwa jest triumfem naturalnej ludzkiej potrzeby. Elton John chciał, co prawda, przeskoczyć etap rozrodczy, ale nie ma się co czepiać, ważne, że król rock and rolla na starość, zamiast myśleć wyłącznie o sobie samym, przypomniał sobie o dzieciach. Zresztą w ogóle nie warto oburzać się na egoizm dorosłych, bo od wieków jest on powszechnym motywem posiadania dzieci, zwłaszcza w miejscach, gdzie rodzi ich się znacznie więcej niż w Europie. W niektórych kulturach, np. w Afryce, do dziś przetrwały tak anachroniczne przesądy, jak np. przekonanie, że o wartości kobiety, jak również mężczyzny, decydują ich możliwości rozrodcze. W wielu miejscach na ziemi do ślubu dochodzi dopiero po sprawdzeniu, czy kobieta jest w stanie urodzić dzieci. Bezpłodność traktowana jest jak kara boska, a duża liczba dzieci daje poważanie społeczne i gwarancję spokojnej starości zapewnionej przez potomków. Ten ostatni powód bywa kluczowy. W wielu społecznościach afrykańskich, indiańskich czy azjatyckich dzieci służą do tego, żeby pomagać rodzicom, a rodzice zajmują się dziećmi w bardzo ograniczonym stopniu. Proces wychowania czy opieki nad dziećmi, tak jak my go rozumiemy, właściwie nie istnieje – po zejściu z pleców matki dzieckiem zajmuje się starsze rodzeństwo, a potem samo się sobą zajmuje.

I znowu – zamiast się oburzać na „dzikusów” – warto popatrzeć na nasze zachodnie relacje dziecko – rodzic. Niedawno 13-letnia Holenderka Laura Dekker zapragnęła opłynąć samotnie świat dookoła. W przedsięwzięciu tym wspiera ją jej ojciec, który nie widzi nic złego w wypuszczeniu dziewczynki na dwa lata w morze. Liczy się bowiem marzenie córki, by pobić rekord świata, i marzenie ojca, by córka spełniła swoje marzenie. Chwilowo sąd w Holandii wkroczył do akcji, ustanawiając kuratora dla młodej żeglarki i nie wyrażając zgody na jej rejs. Jednak decyzja w tej sprawie wcale nie jest przesądzona – w końcu dlaczego to sąd miałby decydować o kształcie naszych marzeń i marzeń naszych dzieci, zwłaszcza kiedy się zejdą egoizm ojca i egoizm dziecka? Dzieci służą przecież do tego, by realizować marzenia – przede wszystkim swoich rodziców.

[srodtytul]3. Paranoiczne rodzicielstwo[/srodtytul]

Paradoksem współczesnych relacji dziecko – rodzic na Zachodzie jest fakt, że przekonaniu o potrzebie wspomagania dzieci w największej możliwej samorealizacji towarzyszy paniczny strach o ich bezpieczeństwo. Ojciec Laury Dekker wydaje nam się tak nieprawdopodobnym szaleńcem między innymi dlatego, że jawnie się godzi na podjęcie przez swoją córkę ryzyka, którego każdy wolałby dziecku oszczędzić. Współczesny świat jest dla nas jak dżungla, w której sami nie potrafimy się odnaleźć, a nasze dziecko bez prowadzenia za rączkę 24 godziny na dobę niechybnie zginie pożarte przez groźne bestie.

Brytyjski socjolog Frank Furedi opisał to zjawisko w książce, której tytuł „Paranoid Parenting” („Paranoiczne rodzicielstwo”) mówi wiele. Jesteśmy przerażeni zagrożeniami, które stają się udziałem naszych dzieci, i zrobimy wszystko, by zagrożenia te zlikwidować albo chociaż ograniczyć. W dziele tym możemy liczyć na wydatną pomoc państwa i rozrastającego się systemu organizacji chroniących dzieci przed wszystkimi realnym i wyimaginowanymi niebezpieczeństwami.

Furedi wylicza przykłady absurdalnych posunięć brytyjskich władz lokalnych, np. wydany dzieciom zakaz wchodzenia na drzewa albo grania w piłkę nożną na przerwach (jak tłumaczyła zarządzenie przedstawicielka władz lokalnych, „chłopcy kopią piłkę bardzo mocno i może ona któregoś trafić, robiąc mu krzywdę”).

Jednak szczyty paranoi osiąga w Wielkiej Brytanii podejście do spraw związanych ze sferą intymną i ewentualnym zagrożeniem pedofilią. Opiekunowie mają np. zakaz nakładania kremu przeciwsłonecznego na ciało dziecka i wyprowadzania dzieci w pojedynkę do toalety. Istnieje też nieformalny zakaz fotografowania dzieci podczas zajęć szkolnych „ze względu na ich bezpieczeństwo”, który obowiązuje również rodziców. Furedi pisze, że nie ma ani jednego zdjęcia swojego syna grającego od czterech lat w szkolnej drużynie piłki nożnej, bo sędziowie meczów przerywają je, gdy zauważą rodzica łamiącego zakaz fotografowania, a niektórzy posuwają się nawet do konfiskaty aparatów.

Szczytowym osiągnięciem brytyjskiej cywilizacji histerii jest jednak powołanie instytucji, której celem ma być rejestracja wszystkich osób mających regularny kontakt z dziećmi w celu sprawdzenia, czy w przeszłości nie były choćby podejrzane o molestowanie dzieci. Rejestrem ma być objętych ponad 11 milionów Brytyjczyków, czyli 1/4 dorosłych obywateli. Wszyscy oni uznani będą przez państwo za potencjalnych pedofilów, dopóki nie udowodnią swojej niewinności przez zgłoszenie się do rejestru (opłatę 64 funtów uiszcza zainteresowany) i nie przejdą procedury, której szczegółów nikt do końca nie zna. Wiadomo tylko, że każda instytucja i osoba będzie mogła donieść na sprawdzanego, jeśli uzna, że donos posłuży dobru dziecka. Rejestr ma obejmować zarówno profesjonalistów pracujących z dziećmi, jak i woluntariuszy, np. osoby regularnie odprowadzające dzieci sąsiadów do szkoły albo rodziców pomagających nauczycielom w organizowaniu zajęć pozalekcyjnych. Rząd twierdzi, że nieformalne uzgodnienia między rodzicami, np. pilnowanie dzieci, będą wyłączone spod nowej jurysdykcji, ale nikt nie może mieć co do tego pewności, bo nie ma konkretnych rozporządzeń w tej sprawie.

W kraju wstrząsanym regularnie nagłaśnianymi przez media przestępstwami na tle seksualnym sama zasada stworzenia rejestru osób uprawnionych do kontaktu z dziećmi nie budziła większych sprzeciwów, jednak konkretna realizacja tego pomysłu spotkała się z masową krytyką mediów. Spowodowała ona zresztą, że rząd zapowiedział przegląd nowego prawa, jednak niewiele to zmienia. W kraju, który uważa się – i słusznie – za ojczyznę swobód jednostki, troska o dzieci przybrała kształt społecznej choroby psychicznej, którą skutecznie wykorzystują politycy. By zatem zaleźć jeszcze jedną odpowiedź na tytułowe pytanie – dzieci służą politykom do ograniczania swobód obywateli, w tym rodziców.

[srodtytul]4. Państwo poradzi[/srodtytul]

Wspieranie przez państwo paranoi i tak zastraszonych rodziców przynosi skutki odwrotne do zamierzonych. Dzieci chronione za wszelką cenę przed zagrożeniami codziennego życia nie umieją podejmować ryzyka i radzić sobie w sytuacjach rzeczywistego zagrożenia. Ciągłe rozszerzanie sfery podejrzliwości dzieci wobec dorosłych nie pozwala rodzicom i opiekunom odgrywać konstruktywnej roli w wychowaniu dziecka. W istocie dzieci, nauczone nie wierzyć dorosłym, pozostawione są same sobie, podobnie zresztą jak dorośli, którzy nie umiejąc budować swojego autorytetu normalnymi środkami wychowawczymi, takim jak choćby nagrody i kary, rozpieszczają dzieci i tracą nad nimi kontrolę.

Warto dodać, że Wielka Brytania, którą podaję jako przykład kraju o największym w Europie poziomie rodzicielskiej paranoi, jest również krajem o bardzo wysokich wskaźnikach przemocy wśród młodocianych i innych przejawów dziecięcych patologii, np. aborcji wśród nastolatek czy alkoholizmu. Dziecko wychowywane przez przestraszonych rodziców to zwykle dziecko, któremu wszystko wolno i któremu nikt nie odważy się pokazać granic rozpasania. A gdy granice te są przekraczane, do gry wkracza państwo. Jedną z bardziej kuriozalnych propozycji zgłoszonych niedawno przez brytyjskiego ministra był pomysł karania rodziców (nie sprecyzował, a jaki sposób) za powodowanie nadwagi u dzieci. Minister zasugerował, że pozwalanie dzieciom na obżarstwo jest tak samo karygodnym zaniedbaniem jak głodzenie ich.

A co na to rodzice? Tracą głowę, bo im bardziej dziecko jest chronione, tym większej ochrony potrzebuje, a my przyjmujemy za oczywiste, że ochrona ta im się należy, bo to przecież nasze dzieci. W takich rodzinach dzieci służą do tego, by utwierdzać rodziców w strachu i bezsilności.

[srodtytul]5. Siła życia[/srodtytul]

Przez wieki ludzkiej historii w różnych kulturach narodziny dziecka było celebrowane jako niezwykłe święto życia. Dziś dziecko staje się brzemieniem, od którego ciężaru wybawić nas może państwo, albo zabawką, której poziom komplikacji przypomina fizykę kwantową.

Dziecka podobno nie da się wychować bez uczęszczania na specjalistyczne kursy, czytania mądrych książek, słuchania rad naukowców i wytyczenia mu jedynej słusznej przyszłości (w tym celu zapisania do najlepszej szkoły, przeprowadzenia się na zakratowane osiedle i wybrania najlepszych kolegów), najlepiej jeszcze przed zajściem matki w ciążę.

Strach albo bezradność – oto doświadczenie coraz większej liczby rodziców utrzymywanych w swoich przekonaniach przez media i polityków. Dziecko, zamiast być potwierdzeniem piękna i sensu egzystencji, staje się coraz częściej albo sposobem na poradzenie sobie przez dorosłych ze swoimi problemami, albo – wręcz przeciwnie – śmiertelnym zagrożeniem dla człowieka, co zresztą najpełniej wyrażają niektórzy działacze organizacji ekologicznych domagający się ograniczenia urodzin w celu ratowania ludzkości. Człowiek staje się ostatecznym wrogiem samego siebie, a aborcja albo inne metody ograniczania urodzin – moralnie uzasadnioną metodą chronienia zasobów ziemi.

To wszystko dzieje się w czasach nieznanej dotychczas w historii afirmacji dla ludzkiego życia i ludzkiej wolności. Nigdy dotąd tak wielu ludzi na świecie nie cieszyło się bogactwem materialnym, pokojem, swobodami obywatelskimi, nigdy nie żyliśmy tak długo jak dziś.

Jednak nasz stosunek do dzieci i ich roli w naszym życiu pokazuje, jak bardzo się oddalamy od istoty własnej tożsamości. Nie jest możliwe celebrowanie życia, jeśli jego najpełniejszy owoc – dziecko – zaczyna budzić w nas strach, skłania do manipulowania innymi ludźmi albo służy do dogadzania naszym kaprysom.

A przecież dziecko daje nam niepowtarzalną, bo zawsze nową, szansę oglądania siły życia i jego triumfu nad śmiercią. I to jest jeszcze jedna odpowiedź na tytułowe pytanie. Szczęśliwi rodzice, którzy potrafią ją przyjąć.

[srodtytul]1. Taką mam ochotę[/srodtytul]

Elton John nie zaadoptuje jednak 14-miesięcznego Lwa, chłopczyka zarażonego wirusem HIV i mieszkającego w ukraińskim sierocińcu. Jak donosiły gazety, brytyjski gwiazdor tak rozczulił się nad tragicznym losem niemowlaka, że postanowił „podarować mu przyszłość”. Władze ukraińskie odrzuciły jednak propozycję i orzekły, że Elton John nie nadaje się na ojca, bo nie jest żonaty (Ukraina nie uznaje związków homoseksualnych – a w takim pozostaje John – za małżeństwa) i jest za stary, bo ma 62 lata. Tym samym Ukraina postawiła się poza nawiasem zachodniego cywilizowanego świata, w którym prawo do posiadania dziecka traktowane jest coraz częściej jak przywilej darowany każdemu – bez względu na wiek, płeć, stan cywilny, zwyczaje seksualne i możliwości rozrodcze.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką