Odważne kazanie kardynała Dopfnera z 1960 roku

Odważne słowa Juliusa Döpfnera, biskupa Berlina, dotyczące niemieckich win wobec Polski i pokuty za zbrodnie, spotkały się w 1960 roku z wrogim w większości przyjęciem Niemców

Publikacja: 16.10.2010 01:01

Od lewej: kard. Karol Wojtyła, kard Julius Döpfner, kard. Alfred Bengsch. Z tyłu, w infule kard. Ste

Od lewej: kard. Karol Wojtyła, kard Julius Döpfner, kard. Alfred Bengsch. Z tyłu, w infule kard. Stefan Wyszyński. Pogrzeb kard. Bolesława Kominka. Wrocław 1974 r.

Foto: PAP

Red

„Na słowa takie czekali Polacy od dawna”, komentowała wydawana przez katolickie kręgi polskiej emigracji w Londynie „Gazeta Niedzielna” z nieskrywanym entuzjazmem. „Czy właśnie rozpoczął się dialog z Polską?”, pytali z nadzieją katoliccy pacyfiści z Zachodnich Niemiec i sami sobie udzielali niemal euforycznych odpowiedzi. Te reakcje na kazanie wygłoszone 16 października 1960 roku przez biskupa Berlina, kardynała Juliusa Döpfnera, wskazują na znaczenie, jakie to wystąpienie mogło mieć dla procesu porozumienia polsko-niemieckiego.

Mimo że od końca drugiej wojny światowej minęło 15 lat, polscy i niemieccy katolicy nie nawiązali jeszcze ze sobą kontaktu, nie wspominając nawet o pojednaniu. Stało to w jaskrawej sprzeczności z zasadami ich wiary oraz przynależnością do jednej i tej samej, rzekomo braterskiej, wspólnoty. Trzeba jednak przyznać, że sytuacja wyjściowa była wyjątkowo niekorzystna. Wszak na wzajemnych relacjach ciążyły z jednej strony niewyobrażalne zbrodnie niemieckich narodowych socjalistów, a z drugiej – przejęcie przez Polskę jednej czwartej terytorium państwa niemieckiego połączone z, nierzadko brutalnym, wysiedleniem niemieckiej ludności.

Niemieccy katolicy postrzegali stosunki polsko-niemieckie podobnie jak przytłaczająca większość niemieckiego społeczeństwa. Wypierali ze świadomości zbrodnie hitlerowskie albo przypisywali wyłączną winę za nie małej grupie nazistowskich przywódców. Siebie samych postrzegali natomiast jako przeciwników i ofiary Trzeciej Rzeszy, które nie muszą krytycznie prześwietlać swego postępowania w minionych latach, nie wspominając już o jakimkolwiek zadośćuczynieniu pokrzywdzonym Polakom. Dogłębne rozliczenie się niemieckiego Kościoła ze swej postawy w czasach narodowego socjalizmu miało nastąpić dopiero później.

Niemieccy katolicy, którzy tabuizowali zbrodnie hitlerowskie na wschodzie Europy, poświęcali jednocześnie bardzo dużo uwagi wysiedleniu Niemców z terenów przejętych w 1945 r. przez Polskę. Biskupi potępiali je wielokrotnie jako „wołającą do nieba krzywdę”. Dało się słyszeć katolickie głosy twierdzące, że wysiedlenie było zbrodnią równą najgorszym przestępstwom hitlerowców czy wręcz jeszcze większą potwornością. Niemiecki Kościół prawie jednogłośnie domagał się rewizji granicy na Odrze i Nysie.

Na tym tle nie dziwi, że większość jego przedstawicieli nie widziała powodu do wykonywania jakichkolwiek gestów pojednania w kierunku polskich braci w wierze. Symptomatyczna była postawa środowisk katolickich „wypędzonych”, które wielokrotnie podkreślały, że w imię chrześcijańskich zasad rezygnują z zemsty i odwetu, nie wspominając przy tym ani słowem o wcześniejszych cierpieniach Polaków spowodowanych przez Niemców.

W połowie lat 50. w katolickich kręgach Republiki Federalnej dało się zaobserwować pierwsze oznaki przemiany. Przynajmniej niektórzy członkowie Kościoła dojrzeli do przekonania, że konieczna jest zmiana nieprzejednanej postawy wobec Polaków. Cóż jednak z tego, skoro nie mieli oni pomysłu, jak zburzyć mur uprzedzeń, pretensji i nienawiści. Właśnie wtedy kardynał Döpfner zdecydował się wygłosić kazanie, które miało potencjał, by doprowadzić do przełomu.

[srodtytul]Cierpienia wypędzonych jako pokuta[/srodtytul]

Döpfner nieprzypadkowo wygłosił je 16 października, w święto św. Jadwigi Śląskiej, urodzonej w Andechs w Bawarii żony Piasta śląskiego Henryka I Brodatego. Zaraz na początku wskazał na „łączącą narody miłość” Jadwigi, która powinna służyć katolikom jako punkt orientacyjny. Przypomniał też, że narodowi polskiemu wyrządzono w latach 1939 – 1945 „wołającą do nieba krzywdę”: „Państwo polskie zostało podzielone, niezliczeni Polacy zamordowani, a naród potraktowany jak słowiańscy podludzie i niewolnicy”. Ale i Niemców spotkała później „wielka krzywda”. Wschodnie tereny Niemiec przyłączono do Polski, a ich ludność wypędzono z dziedziczonej od pokoleń ojcowizny. Dlatego właśnie Niemcy i Polacy zdają się być skazani na tkwienie „w diabelskim kręgu wzajemnych zarzutów”. Jedynym wyjściem jest chrześcijańskie nawrócenie. Zamiast „wzajemnie wyliczać sobie złe czyny”, jedni i drudzy powinni ze wstydem uklęknąć przy grobie świętej Jadwigi, wyznać swoją winę i prosić Boga o zmiłowanie.

Niemcy muszą ponadto, mówił dalej Döpfner, „mocno zakodować sobie” trzy fakty: po pierwsze nowa wojna jako sposób rozstrzygnięcia spornych kwestii z Polską absolutnie nie wchodzi w grę. Po drugie naród niemiecki może osiągnąć pokój po tym, co uczyniono w jego imieniu, jedynie za cenę bardzo dużych wyrzeczeń. I po trzecie wspólnota narodów i państw jest ważniejsza niż kwestie granic. Niemieckich wysiedlonych biskup wezwał do tego, by swoje cierpienie ofiarowali jako pokutę za zbrodnie, które zostały dokonane „w imieniu narodu niemieckiego”.

Przełomowy charakter kazania wynikał po części z odrzucenia tabu. Jako pierwszy hierarcha niemieckiego Kościoła biskup Berlina przyznał 15 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, że Polacy byli ofiarami niemieckich zbrodni, i że późniejsze wysiedlenie Niemców i utratę niemieckich terenów wschodnich trzeba postrzegać nie w oderwaniu od zbrodni hitlerowskich, ale jako ich skutek.

Ale Döpfner poszedł jeszcze krok dalej. Zamiast, jak to było powszechne w RFN, podkreślać prawo wysiedlonych do powrotu, wezwał, aby potraktowali oni swój los jako ofiarę pokutną. A ponieważ jednocześnie stwierdził, że Niemcy muszą być gotowi do dużych wyrzeczeń, by osiągnąć pokój, i że kwestie graniczne są mniej istotne niż wspólnota narodów, powszechnie zinterpretowano jego kazanie jako apel do rodaków o pogodzenie się z utratą ziem na wschód od Odry i Nysy.

[wyimek]Kazanie kardynała Juliusa Döpfnera zostało zrozumiane jako apel do Niemców o pogodzenie się z utratą ziem na wschód od Odry i Nysy. I to właśnie najbardziej miano mu za złe[/wyimek]

To był bardzo odważny gest. Wzbudzona przez niego euforia polskich i niemieckich zwolenników pojednania szybko jednak przebrzmiała. Do przełomu nie doszło. Dlaczego? To pytanie długo pozostawało bez odpowiedzi. Nie dostarczała jej ani lektura archiwalnych gazet, ani kwerenda w archiwach państwowych i kościelnych. Dziś, równo 50 lat po kazaniu, można się jednak o odpowiedź pokusić.

Udzielają jej dwie opasłe teczki z listami, które Döpfner otrzymał po swoim kazaniu z całych Niemiec, oraz dołączone do nich komentarze adresata. Dotychczas zamknięte w magazynie berlińskiego Archiwum Archidiecezjalnego, niedostępne dla badaczy, są fascynującym świadectwem mentalności niemieckiego społeczeństwa A.D. 1960, a zarazem dowodem, że ziarno rzucone przez berlińskiego kardynała padło na wysoce niepodatny grunt.

[srodtytul]Apostoł zła i zdrajca ojczyzny[/srodtytul]

Wielu intelektualistów, w tym również „wypędzonych”, wyraziło mu w swych listach wdzięczność i pisało o „odważnym złamaniu tabu”, „zbawiennym i uwalniającym słowie” czy o „decydującym kroku na rzecz porozumienia między Niemcami i Polakami”. Bez porównania liczniejsze i dosadniejsze były jednak reakcje negatywne. Zwłaszcza wielu wysiedleńców okazywało swe „najgłębsze oburzenie” i „niewypowiedzianą rozpacz” spowodowaną owym „oburzającym”, „zupełnie niepojętym” kazaniem.

W niemałej części listów Döpfner został zaatakowany niezwykle ostro jako „apostoł zła” i „zdrajca ojczyzny”, który rozprzestrzenia „obrzydliwe kłamstwa historyczne”, popełnia „okropny gwałt na sprawiedliwości” i „zdradza i sprzedaje własny naród”. A jego „pisanina” jest po prostu „niesłychanie bezczelna i niesłychanie bezwstydna”.

Najbardziej miano kardynałowi za złe gotowość do rezygnacji z odzyskania utraconych na rzecz Polski terenów. Jest bowiem nieprawdopodobne, by „katolicki książę Kościoła sankcjonował bezprawie”. Prawdziwy pokój można osiągnąć tylko wtedy, gdy zrealizowana zostanie „idea samostanowienia narodów, która obejmuje również prawo do stron ojczystych”. Natomiast „na uznaniu wypędzenia milionów ludzi, na zgwałceniu prawa i etyki nie da się zbudować trwałego rozwiązania na przyszłość”.

Poza tym pochodzący z zachodnich Niemiec Döpfner nie ma prawa występować za zrzeczeniem się ziem wschodnich. „Ksiądz, Niemiec z Zachodu, chce nas, Niemców ze Wschodu, obarczyć ciężarem wojny zawinionej przez (całe) Niemcy?”. To „doprawdy mocne”, stwierdził ktoś z sarkazmem. „Czy Eminencja doradzałby również zrzeczenie się Bawarii?”, pytał ktoś inny.

Poglądy Döpfnera na winę i pokutę są jednostronne, tłumaczyli inni autorzy listów. Nie wolno bowiem podkreślać jedynie winy Niemców i przemilczać winę innych. Jak można być „tak okrutnie jednostronnym wobec narodu niemieckiego” i „tak bardzo mieszać naród niemiecki z błotem”, pytali oburzeni protestujący. Przecież również Niemcy cierpieli z rąk innych, choćby jako ofiary „nalotów bombowych na niewinnych” czy „masakr organizowanych przez partyzantów na naszych żołnierzach”. A Hitler nie był ani gorszy, ani lepszy od przywódców innych narodów, którzy od wieków znęcają się nad ludźmi, wykorzystują ich i wyniszczają. „Nie wybielając czynów Hitlera (…), my Niemcy, nie mamy powodu, by wić się w pyle”.

Część autorów listów podkreślała, że wina Polaków wobec Niemców jest dużo większa niż wina Niemców wobec Polaków. „Wypędzenie” było bowiem „największym bezprawiem jak długo pamięć ludzka sięga”. Poza tym Polacy, „złodzieje i mordercy”, grzeszyli wobec Niemców już w 1918 r., kiedy to zrabowali niemieckie terytoria i mordowali niemiecką ludność. Kolejne polskie zbrodnie nastąpiły po wybuchu drugiej wojny światowej, która notabene, w mniemaniu wielu autorów listów, zawiniona została przez Polskę.

Na tle tego tendencyjnego obrazu historii część krytyków odrzucała postulowaną przez Döpfnera gotowość do poniesienia dużych ofiar w intencji pokoju z Polską, gdyż „pojednanie jest zadaniem Polaków, a nie nas”. Niektórzy podkreślali nawet, że porozumienie ze wschodnimi sąsiadami jest niemożliwe, gdyż „Polacy to bezecny, podstępny i fałszywy naród”, „rabusie i mordercy”, „bestie w ludzkim przebraniu”.

[srodtytul]Niewielu myślało jak kardynał[/srodtytul]

Impet negatywnych reakcji zrobił na kardynale Döpfnerze daleko większe wrażenie niż pochwały, które otrzymał. Jego wniosek, który zapisał po lekturze wszystkich listów, brzmiał: „W naszym narodzie tkwi jeszcze dużo nacjonalizmu. Również sytuacja wśród wypędzonych jest poważniejsza, niż myślałem”. Tym odkryciem kardynał był, jak sam to wyraził, „bardzo przestraszony”.

Po opublikowaniu jadwiżańskiego kazania z 1960 r. redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” Jerzy Turowicz zadał pytanie: „Ilu Niemców, ilu katolików myśli o stosunkach polsko-niemieckich podobnie jak biskup Döpfner?”. Sam Döpfner szybko zrozumiał, że było ich niewielu. Dlatego postanowił nie obstawać przy postulatach swojego kazania, lecz obrać kurs na wieloletnie, mozolne małe kroki zmierzające do zmiany mentalności niemieckich katolików. Od tej strategii nie odstąpił aż do swojej śmierci w 1976 r.

Dlatego jego kazanie z 1960 r. miało przez co najmniej dziesięć następnych lat pozostać najodważniejszym krokiem przedstawiciela niemieckiej hierarchii w kierunku polskich oczekiwań. Dlatego ani on sam, ani żaden inny niemiecki biskup nie powrócił w następnej dekadzie do zawartych w nim radykalnych postulatów. Dlatego cały episkopat Niemiec wystrzegał się jakichkolwiek wypowiedzi, które mogłyby zostać zinterpretowane jako rezygnacja z ziem na wschód od Odry i Nysy. I dlatego przywódcy polskiego i niemieckiego Kościoła w następnych latach jedynie mozolnie i powoli nawiązywali i pogłębiali dialog.

Nową strategię Döpfnera wyraźnie dało się zauważyć pod koniec 1965 r., kiedy episkopat Polski skierował do episkopatu Niemiec orędzie z pamiętnymi słowami: „Udzielamy przebaczenia i prosimy o przebaczenie”. W swojej odpowiedzi na ten niezwykły gest niemieccy biskupi wspomnieli wprawdzie o zbrodniach hitlerowskich i podkreślili konieczność dobrych relacji między Niemcami a Polakami, nie zaproponowali jednak zakończenia sporu o granicę w duchu kazania Döpfnera.

Polscy komuniści wykorzystali tę rezerwę jako pretekst do wszczęcia najintensywniejszej kampanii nienawiści przeciwko polskiemu Kościołowi od czasów upadku stalinizmu. Twierdzili, iż polscy biskupi zdradzili rację stanu, bratając się z niemieckimi hierarchami, którzy nadal opowiadają się za rewizją granicy. Episkopat Niemiec milczał.

Biskupi niemieccy zdystansowali się również od Memorandum Bensberdzkiego podpisanego w marcu 1968 r. przez 160 niemieckich intelektualistów katolickich, w tym Josepha Ratzingera. Jego sygnatariusze opowiadali się za utworzeniem przez Watykan na terenach poniemieckich polskich diecezji w miejsce istniejących tam od zakończenia wojny tymczasowych administratur apostolskich. Aż do uznania granicy na Odrze i Nysie przez parlament RFN w 1972 r. Episkopat Niemiec odmawiał też poparcia dla nowej polityki wschodniej rządu kanclerza Willy Brandta, mimo iż był o to wręcz rozpaczliwie proszony przez polskich hierarchów odpierających kolejne ataki komunistów.

Swoje postępowanie Döpfner wyjaśnił poufnie prymasowi Wyszyńskiemu już na początku 1962 r. obawą, że opowiedzenie się zwierzchników niemieckiego Kościoła za uznaniem granicy spowodowałoby „ogromną burzę” pośród niemieckich katolików. To przekonanie powtórzył ponownie pod koniec 1970 r., kiedy to odmówił w liście do Wyszyńskiego wsparcia przez niemiecki Kościół nowej Ostpolitik kanclerza Brandta.

Poprzeć nową politykę znaczyłoby narazić proces pojednania z Polską na klęskę, argumentował Döpfner. Trzeba bowiem pamiętać, że w Niemczech żyją miliony wysiedleńców, którzy „stoją przed ciężkim zadaniem przebaczenia i zapomnienia”. Niemiecki Kościół konsekwentnie stara się „ułatwić im to chrześcijańskie zadanie poprzez naszą posługę duszpasterską”. Niemniej jednak „pokojowa postawa w naszym narodzie”, również pośród niemieckich katolików, nie zdołała jeszcze całkiem dojrzeć. Należy się obawiać, że zbyt radykalne kroki przywództwa Kościoła nie skłonią niemieckich katolików do rewizji własnej postawy, ale do oporu przeciwko pojednaniu z Polską i własnym biskupom. Dlatego biskupi nie mogą posunąć się dalej, niż gotowa jest pójść ich owczarnia, a w szczególności „wypędzeni”.

Pod wpływem działań Döpfnera i jego braci w biskupstwie, ale i w wyniku przemian kulturowych, postawa większości katolików w Niemczech wobec Polski powoli się zmieniała. Kościół niemiecki coraz aktywniej wspomagał polskich braci w wierze materialnie, promował wzajemne kontakty i empatię. Tym niemniej kazanie berlińskiego kardynała z 1960 r. pozostało zmarnowaną szansą na przyspieszenie polsko-niemieckiego pojednania.

Autor jest wicedyrektorem Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie. Dzięki zezwoleniu arcybiskupa Berlina kardynała Georga Sterzinskyego jako pierwszy badacz miał możliwość zapoznać się z dokumentami ze spuścizny po kardynale Juliusu Döpfnerze w Archiwum Archidiecezjalnym w Berlinie.

Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego