„Na słowa takie czekali Polacy od dawna”, komentowała wydawana przez katolickie kręgi polskiej emigracji w Londynie „Gazeta Niedzielna” z nieskrywanym entuzjazmem. „Czy właśnie rozpoczął się dialog z Polską?”, pytali z nadzieją katoliccy pacyfiści z Zachodnich Niemiec i sami sobie udzielali niemal euforycznych odpowiedzi. Te reakcje na kazanie wygłoszone 16 października 1960 roku przez biskupa Berlina, kardynała Juliusa Döpfnera, wskazują na znaczenie, jakie to wystąpienie mogło mieć dla procesu porozumienia polsko-niemieckiego.
Mimo że od końca drugiej wojny światowej minęło 15 lat, polscy i niemieccy katolicy nie nawiązali jeszcze ze sobą kontaktu, nie wspominając nawet o pojednaniu. Stało to w jaskrawej sprzeczności z zasadami ich wiary oraz przynależnością do jednej i tej samej, rzekomo braterskiej, wspólnoty. Trzeba jednak przyznać, że sytuacja wyjściowa była wyjątkowo niekorzystna. Wszak na wzajemnych relacjach ciążyły z jednej strony niewyobrażalne zbrodnie niemieckich narodowych socjalistów, a z drugiej – przejęcie przez Polskę jednej czwartej terytorium państwa niemieckiego połączone z, nierzadko brutalnym, wysiedleniem niemieckiej ludności.
Niemieccy katolicy postrzegali stosunki polsko-niemieckie podobnie jak przytłaczająca większość niemieckiego społeczeństwa. Wypierali ze świadomości zbrodnie hitlerowskie albo przypisywali wyłączną winę za nie małej grupie nazistowskich przywódców. Siebie samych postrzegali natomiast jako przeciwników i ofiary Trzeciej Rzeszy, które nie muszą krytycznie prześwietlać swego postępowania w minionych latach, nie wspominając już o jakimkolwiek zadośćuczynieniu pokrzywdzonym Polakom. Dogłębne rozliczenie się niemieckiego Kościoła ze swej postawy w czasach narodowego socjalizmu miało nastąpić dopiero później.
Niemieccy katolicy, którzy tabuizowali zbrodnie hitlerowskie na wschodzie Europy, poświęcali jednocześnie bardzo dużo uwagi wysiedleniu Niemców z terenów przejętych w 1945 r. przez Polskę. Biskupi potępiali je wielokrotnie jako „wołającą do nieba krzywdę”. Dało się słyszeć katolickie głosy twierdzące, że wysiedlenie było zbrodnią równą najgorszym przestępstwom hitlerowców czy wręcz jeszcze większą potwornością. Niemiecki Kościół prawie jednogłośnie domagał się rewizji granicy na Odrze i Nysie.
Na tym tle nie dziwi, że większość jego przedstawicieli nie widziała powodu do wykonywania jakichkolwiek gestów pojednania w kierunku polskich braci w wierze. Symptomatyczna była postawa środowisk katolickich „wypędzonych”, które wielokrotnie podkreślały, że w imię chrześcijańskich zasad rezygnują z zemsty i odwetu, nie wspominając przy tym ani słowem o wcześniejszych cierpieniach Polaków spowodowanych przez Niemców.
W połowie lat 50. w katolickich kręgach Republiki Federalnej dało się zaobserwować pierwsze oznaki przemiany. Przynajmniej niektórzy członkowie Kościoła dojrzeli do przekonania, że konieczna jest zmiana nieprzejednanej postawy wobec Polaków. Cóż jednak z tego, skoro nie mieli oni pomysłu, jak zburzyć mur uprzedzeń, pretensji i nienawiści. Właśnie wtedy kardynał Döpfner zdecydował się wygłosić kazanie, które miało potencjał, by doprowadzić do przełomu.