Prawda – towar deficytowy

Rozmowa z Pawłem Zyzakiem, laureatem Nagrody im. Józefa Mackiewicza za książkę „Lech Wałęsa – idea i historia”

Publikacja: 13.11.2010 00:01

Prawda – towar deficytowy

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

[b]Rz: Czy polityka jest pańskim żywiołem?[/b]

Polityka to narzędzie kreowania rzeczywistości, a przez to także historii. Nie da się od niej uciec. Żyjemy w czasach politycznych. Jestem przeciwny stygmatyzowaniu pewnych pojęć i wyobrażeń o rzeczywistości. Weźmy choćby obiektywizm. Człowiek nie jest w stanie wznieść się do absolutnego obiektywizmu. Chyba że mówimy o obiektywizmie, który nie bazuje na ideale, ale jedynie na wyobrażeniach ludzkich, ale wówczas to wciąż tylko subiektywizm. Na to, co pisałem w książce o Lechu Wałęsie i w mojej publicystyce, oczywiście oddziaływała moja przeszłość, doświadczenia życiowe, ale także bieżąca rzeczywistość polityczna. Zatem odpowiadam – tak, polityka jest moim żywiołem, ale polityki rozumianej jako zawód nie uprawiam.

[b]Pan jest bardzo młodym człowiekiem. O jakich doświadczeniach pan mówi?[/b]

Głównie wyniesionych z domu i ze szkoły, z książek historycznych, które zacząłem czytać bardzo wcześnie. Mój ojciec nie był działaczem pierwszej wody, należał do NSZZ „Solidarność” od 1981 roku, pracował w KWK Piast...

[b]Był górnikiem?[/b]

Tak. Strajkował wielokrotnie. Pamiętam jego dobitne komentarze polityczne z lat 90. Z pewnością w jakimś stopniu mnie ukształtowały. Tak się złożyło, że mój kolega z dzieciństwa Robert Kulawiak także miał ojca górnika z KWK Krupiński. Jego ojciec w przeciwieństwie do mojego czynnie angażował się w politykę, był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej. Z Robertem od najmłodszych lat bawiliśmy się w młodych kontrrewolucjonistów. O szczegółach wolałbym nie mówić, bo to były raczej wybryki dzieciaków zafascynowanych działalnością antykomunistyczną. O szczegóły proszę pytać naszych wychowawców ze szkoły podstawowej… (śmiech).

[b]Zamierza pan poświęcić się pracy naukowej?[/b]

Tak, nawet podjąłem studia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Cieszę się z wyboru uczelni i sądzę, że UAM stworzy mi odpowiednie warunki do badań i napisania pracy doktorskiej.

[b]Otrzymał pan stypendium naukowe, w związku z czym egzystencję będzie pan miał zapewnioną. A jak było do tej pory, odkąd w trybie natychmiastowym stracił pan pracę w Instytucie Pamięci Narodowej?[/b]

Na początku maja 2009 r. faktycznie zlikwidowano moje stanowisko pracy w IPN. Był to jeden z cięższych okresów w moim życiu. Poszukiwanie pracy utrudniały mnogie publikacje i komentarze wymierzone we mnie, mojego opiekuna naukowego, w IPN... Nadmiar czasu wykorzystałem na promocję książki na licznych spotkaniach autorskich. Gdy burza nad książką ucichła, przez kilka miesięcy pracowałem w bielskim supermarkecie. Nie uważam tego czasu za zmarnowany. Jeżdżąc wózkiem – paleciakiem – przeczytałem, a właściwie przesłuchałem ponad 20 książek w postaci audiobooków (śmiech). Niemal prosto z supermarketu na początku 2010 r. poleciałem do Stanów Zjednoczonych na kilkumiesięczne stypendium Institut of World Politics w Waszyngtonie. Prezydentem Instytutu jest John Lenczowski, który w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego przy Ronaldzie Reaganie był dyrektorem ds. Europy i Związku Sowieckiego. Dziekanem szkoły jest znakomity historyk, profesor Marek Jan Chodakiewicz.

[b]Jak pan przeżywał to, co się stało po edycji pańskiej książki? Cały ten zgiełk zaskoczył pana?[/b]

Nie sądziłem, że sprawa zostanie aż tak rozdmuchana. Zgodzi się pan ze mną, że zostałem wykorzystany jako pretekst do uderzenia w IPN, po trochu w Uniwersytet Jagielloński, może odrobinę w wydawnictwo Arcana i profesora Andrzeja Nowaka. Zdumiało mnie, że formacja polityczna, która podpiera się młodym elektoratem, która ma mu ponoć do zaoferowania możliwości rozwoju w Polsce, nagle postanowiła bez skrupułów zniszczyć człowieka 24-letniego, abstrahując od tego, że tym człowiekiem byłem ja. Szokujący był język, jakiego wówczas używano. Profesor Nowak nazwał go insektyzacją, doszukując się podobieństw w narracji hitlerowskiej względem Żydów, których przyrównywano do szczurów czy insektów właśnie. W ten sposób naziści przygotowywali Niemców na to, co miało w końcu spotkać Żydów. Przypomnę kilka określeń, jakimi szafowali wobec mnie Lech Wałęsa oraz politycy, często prowokowani, a już na pewno niehamowani przez niektórych dziennikarzy: „śmierdzi”, „gorszy niż SB”, „gorszy niż komuniści”, „gorszy niż faszyści”, „gówniarz”, „szczawik” etc. Czyż nie był to proceder odczłowieczania? Ja się nad sobą nie rozczulam...

[b]Ale przyjemne to z pewnością nie było.[/b]

Przede wszystkim przykre dla bliskich. Rodzice byli zaczepiani na ulicy przez ludzi przekonanych, że skoro się na tego Zyzaka tak najeżdża, to na pewno zrobił coś złego. Przeświadczenie, że to co napisane w gazecie musi być prawdziwe, wiele osób wyniosło jeszcze z czasów sowieckich, cóż było począć? Jak wytłumaczyć, że „prawda” nie jest prawdą, „prowokator” nie jest prowokatorem, a „ofiara” nie jest ofiarą itd.? Rodzina żony była przestraszona, co wpływało też na nasze relacje rodzinne. Ale muszę przyznać, że te parę lat działalności w bielskim PiS jakoś mnie przygotowało do tego, co nastąpiło. Przynajmniej na niesprawiedliwość recenzentów rzeczywistości. Kiedyś w rocznicę Wielkiej Rewolucji Francuskiej zorganizowaliśmy demonstrację, na której zakończenie do rzeki Białej, niegdyś wyznaczającej granicę Rzeczypospolitej, wrzuciliśmy chochoły symbolizujące wolność, równość i braterstwo. Wyjęliśmy natychmiast te chochoły z rzeki, happening się skończył, po sprawie. A dziennikarz „Kroniki Beskidzkiej” napisał: „Po przedstawieniu pozostały śmieci w korycie rzeki i pytanie: kto to wszystko posprząta?”. Tak więc, ja byłem oswojony z myślą, że prawda to na naszym rynku towar deficytowy.

[b]Czy historyk winien się zajmować współczesnością? Czy niepotrzebny jest mu dystans do wydarzeń, takich na przykład jak katastrofa w Smoleńsku?[/b]

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że historiografia powinna zajmować się tak samo tym, co stało się wczoraj, jak i tym, co dzieje się teraz. Nasze spotkanie już przynależy do historii. Coś takiego jak teraźniejszość z matematycznego punktu widzenia nie istnieje. Z wykształcenia jestem technikiem elektronikiem, więc jest we mnie ćwierć „ścisłowca”. A takie wydarzenia jak katastrofa w Smoleńsku są momentami kluczowymi w historii. W mojej opinii jesteśmy w chwili przesilenia. Okaże się, czy zwyciężą tendencje o charakterze totalistycznym czy wolnościowe. A my jako historycy powinniśmy informować społeczeństwo o tym, co tak naprawdę się dzieje. W jakim miejscu dziejów stoimy. Ba, jesteśmy do tego zobowiązani, ponieważ dysponujemy wiedzą porównawczą zaczerpniętą z kilku tysięcy lat historii. Dziennikarze sami z tzw. teraźniejszością sobie nie poradzą.

[b]Niemniej nasza wiedza o faktach bywa ułomna, niepełna. Może więc nie należy się aż tak spieszyć?[/b]

Zarzucano mi, że piszę o historii „Solidarności”, której z racji wieku nie mogę pamiętać. Pytano, jakim prawem ja to robię? Oczywiście, opinia ta jest, powiedziałbym, doraźna i, już żartując, nie sprzyja badaczom starożytności. Ludzie, którzy opisują historię bieżącą, wnoszą pewną wartość, ponieważ potrafią zwrócić uwagę na to, co z ich punktu widzenia jest istotne, potrafią wyrazić odczucia ogółu w chwili dokonywania się wydarzenia historycznego. To moje nadmierne może psychologizowanie ma pokazać, że historiografia nie powinna podlegać jednej koncepcji. Powinny istnieć różne szkoły myślenia o przeszłości, różne sposoby jej opisywania. Zapoznaję się teraz z najnowszą biografią Bronisława Komorowskiego pióra Wiktora Świetlika, dziennikarza „Polski – The Times”. To jest dobra biografia dziennikarska. Proszę sobie teraz uświadomić, panie redaktorze, że jestem pierwszym na świecie autorem, który napisał naukową biografię Lecha Wałęsy. Po 20 latach od odzyskania przez Polskę niepodległości! Takich biografii dziennikarskich powinny powstać do tej pory dziesiątki, a naukowych co najmniej kilka.

[b]Jaki jest pana stosunek do profesora Andrzeja Nowaka?[/b]

To wspaniały człowiek, a nasza współpraca układała się harmonijnie. Profesor zostawił mi na studiach wolną rękę w badaniach, aczkolwiek, kiedy już coś doradził, wątpię, by znalazł się przypadek, że nie przybyło mi z nagła wiele godzindodatkowej pracy. Sądzę, że współgraliśmy ze sobą również charakterologicznie. Jako znakomity indywidualista profesor potrafi indywidualnie traktować swoich interlokutorów. Jest do tego, jak sądzę, najwybitniejszym w Polsce imperiologiem, wytrawnym znawcą Rosji, umysłem sięgającym szczytów w dość zaniedbanej ostatnimi czasy dziedzinie myśli o Wschodzie.

[b]Na miejsce swoich studiów doktoranckich wybrał pan jednak Poznań...[/b]

Tak, ale to nie oznacza, że moja współpraca z profesorem Nowakiem na kanwie naukowej nie będzie kontynuowana.

[b]Czy w naszej historii najnowszej są postaci domagające się takich książek jak pana o Wałęsie? Postaci, które skutecznie należy odkłamać.[/b]

Absolutnie kluczowe są dwie takie postaci. Autentyczni twórcy koncepcji zwanej okrągłostołową, a także transformacji Polski po 1989 roku – Czesław Kiszczak i Bronisław Geremek. W najbliższych latach ich życiorysy powinny zostać zlustrowane przez naukowców. Nie poznawszy ich biografii, wciąż będziemy się borykali z pytaniem, co tak naprawdę zdarzyło się 20 lat temu? Czesław Kiszczak jest absolutnie złym człowiekiem, ale wybitną postacią, jeśli chodzi o intelekt, natomiast o profesorze Geremku powiem tylko tyle, że był wybitną postacią, jeśli chodzi o intelekt. De mortuis nihil nisi bene. Co do reszty, poczekam na opinie historyków.

[b]W tym, co pan mówi o Okrągłym Stole, wyczuwam krytykę.[/b]

Uważam go za błąd polityczny i taktyczny, a na pewno nie za jedyną słuszną drogę, jak to się próbuje dalej wpierać, szczególnie ludziom młodym. Warto polemizować również z tezą, że gdyby nie Wałęsa, komuniści w okresie pierwszej „Solidarności” wprowadziliby stan wojenny znacznie szybciej. Bardzo ciekawa w tym kontekście będzie niedawna wypowiedź Jaruzelskiego, którą oczywiście powinno się traktować z bezpiecznym dystansem, że stan wojenny wprowadził w grudniu 1981 r., ponieważ był pewien, że „Solidarność” nie wystąpi przeciwko agresji. W pełni się z tą opinią zgadzam. Jej zasadność obszernie wyjaśniam w swojej publikacji.

[b]Kiedy pan wpadł na pomysł napisania biografii Lecha Wałęsy?[/b]

Najbezpieczniej będzie powiedzieć, że zahipnotyzowały mnie lata 2003 – 2005. Tak właśnie wyobrażam sobie to, co starsi przeżywali w okresie „karnawału „Solidarności”„. Atmosferę intelektualnej bezkarności. Nastąpił wówczas wysyp wolnego słowa, pojawili się w mediach Gwiazdowie, Anna Walentynowicz. TVN pokazał ich skromne mieszkania, w których żyją od dziesiątków już lat za marne emerytury, ale z godnością, bo Annę Walentynowicz stać było na odmówienie Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, gdy zaoferował jej pomoc. Jednocześnie Lech Wałęsa ze swoim słownictwem i sposobem postępowania. Uderzał mnie kontrast między tymi postaciami. Czyli obok Wałęsy istnieją jacyś inni „ojcowie założyciele”? Co więcej, mówią oni do rzeczy, bije od nich skromność, mają większy staż w opozycji niż Wałęsa.

[b]Przystępował pan do pisania biografii Wałęsy z gotową tezą?[/b]

Nie, on mnie po prostu interesował. Jako człowiek i jako postać historyczna. Oczywiście znałem pogłoski, że np. Wałęsa miał być, a jak się w końcu okazało – był tajnym współpracownikiem SB. W trakcie badań zrozumiałem, że jego życiorys może być jeszcze bardziej zagmatwany. Że mógł mieć w młodości konfidencjonalne kontakty z MO oraz z Wojskową Służbą Wewnętrzną. Stąd mogły się brać dziwne incydenty związane ze służbami wojskowymi w okresie jego prezydentury. Zastanawiała mnie niestabilność polityczna tego człowieka. Zastanawiałem się, z czego się to bierze, że w 1997 r. popiera Akcję Wyborczą „Solidarność”, po czym buduje swoją formację, Chrześcijańską Demokrację III RP, i brutalnie atakuje AWS. Podobnie w 2000 r., rozbija de facto obóz prawicowy i startuje w wyborach prezydenckich, choć jest osobą nieakceptowaną społecznie i musi przegrać. Szkodzi przede wszystkim Marianowi Krzaklewskiemu.

Mój pogląd na Lecha Wałęsę wypracowywałem sobie w trakcie poznawania jego życiorysu. Żałuję, że nie mogłem zestawić go z wrażeniami wyniesionymi z rozmowy z żywym człowiekiem. Zamiast rozmowy jego współpracownicy zaproponowali mi jedynie pisanie autobiografii byłego prezydenta, na co jako badacz nie mogłem wyrazić zgody.

Trudno mi zaakceptować specyficzny relatywizm Wałęsy, jak się później okazało, motywowany własnymi interesami i ułomnościami osobowościowymi. Nie podoba mi się jego sposób wyrażania się, uprawiania polityki, traktowania ludzi, jajcarski stosunek do polskiej historii, kultury i tradycji i to, że działa demoralizująco na młodzież. Proszę nie mieć mi moich spostrzeżeń za złe. Wiem, ile dla starszych osób pamiętających rok 1980 znaczy Lech Wałęsa.

[b]Pańska praca o Lechu Wałęsie zdumiewała najbardziej tym, że pan jako magister in spe zamiast zaszyć się w bibliotece i pracowicie wypisywać cytaty z przemówień eksprezydenta i hołdowniczych artykułów na jego temat, po prostu pojechał do jego rodzinnej miejscowości, gdzie dowiedział się o nim rzeczy bulwersujących. Nasuwa mi się podobieństwo do zachowania Joanny Siedleckiej, która zweryfikowała zawartość powieści Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”, jadąc tam, gdzie pisarz jako chłopiec przebywał w czasie okupacji. Czy cechowała pana nieufność w stosunku do oficjalnego życiorysu pańskiego bohatera?[/b]

Tak, od kiedy przeczytałem jego autobiografię „Droga nadziei”. Było w niej zbyt wiele niedopowiedzeń. Później na Wybrzeżu usłyszałem pierwsze pogłoski na temat młodości Wałęsy. Część z nich po zweryfikowaniu okazała się przesadzona. Doszły do tego z czasem ustalenia Rogera Boyesa, Ewy Berybeusz i Jerzego Surdykowskiego. Najważniejszym impulsem, by wybrać się w rodzinne strony Wałęsy, była ciekawość i niechęć do historii odtwórczej. Jak się człowiek w jakiś sposób angażuje, to wierzy, że coś wniesie do debaty historycznej czy świadomości społecznej. Coś po sobie pozostawi.

Nie miałem wtedy pieniędzy i wyprawiłem się za swoje kieszonkowe w nieznane. Spałem u obcych ludzi, borykałem się z dość słabo rozwiniętą w tamtych stronach komunikacją, bardzo to było wszystko dla żądnego przygód chłopaka atrakcyjne.

Pierwszy rozdział książki zbudowałem m.in. na relacjach anonimizowanych, co chciałbym podkreślić, bo przekonywano w mediach czytelników, że są one anonimowe. Anonimizowane, ponieważ dysponuję nazwiskami, adresami oraz nagraniami rozmów. Dziennikarze tworzyli z własnej inicjatywy takie oto zbitki, rzekome tezy autora: „Nożownik z kompleksem Edypa”. „Nożownik” wziął się stąd, że w rodzinnych stronach Lecha Wałęsy mieszkańcy przypisują mu ksywę Nożownik lub Scyzoryk z młodych lat. Z kolei kompleks Edypa pochodzi z rozważań Boyesa, autora książki „Nagi prezydent” o Lechu Wałęsie, gdzie autor opisuje swoją rozmowę z psychologiem z początku lat 90., któremu przedstawił fakty z życia Wałęsy. Nie mówiąc o kogo chodzi, poprosił o diagnozę. Psycholog stwierdził, że rozmawiają o kompleksie Edypa, lecz gdy dowiedział się, że miałby nań cierpieć Wałęsa, orzekł, że pomóc nie jest w stanie i wręczył wizytówkę dobrego specjalisty. Dla większości wpływowych mediów moja książka była, jakby zgodnie z twierdzeniem jej bohatera, jednym wielkim kłamstwem, gniotem i paszkwilem.

[b]Zetknąłem się z jednoznacznie negatywnymi opiniami o pańskiej książce, pochodzącymi od osób, które jej nie miały w rękach. Nie brakowało ludzi, którzy wprost przyznawali się do zyzakofobii.[/b]

[wyimek]Świadomość społeczna dzięki łamaniu kolejnych tabu historycznych wzrasta. W żółwim tempie, ale wzrasta. Jedynie ludzie są zastraszeni[/wyimek]

Cele nagonki mogły być przynajmniej trzy. Pierwszy, odstraszenie potencjalnych przyszłych Zyzaków od opisywania historii kolidującej z dobrym samopoczuciem dzisiejszej klasy politycznej. Drugi, odstraszenie od samej publikacji, której nie dotykamy, gdyż jest szambem. I trzeci, kanalizacja ludzkich emocji na jednostce, emocji, które mogłyby być w innym wypadku skierowane na przykład w stronę formacji rządzącej. Z czymś podobnym zetknął się Sławomir Cenckiewicz, a ostatnio ktoś zupełnie z innego kręgu – „król dopalaczy”. Niestety na co dzień emocje kumulowane są wokół Jarosława Kaczyńskiego. Ale to niebezpieczna gra, bo czasem tych emocji w zupełności skanalizować i rozproszyć się nie da i dochodzi do takich sytuacji jak ta, która miała miejsce w łódzkim biurze PiS. W historii nieraz było tak, że utrata kontroli nad ludzkimi emocjami powodowała, że eksplodowały one prosto w twarze tym, którzy je wytwarzali. Przykładów proszę poszukać we Włoszech i w Rumunii.

[b]Kiedy zorientował się pan, że dysponuje materiałem wyjątkowym, o dużej sile rażenia?[/b]

Chyba gdy profesor Nowak zaproponował mi wydrukowanie w „Arcanach” pierwszego rozdziału na rok przed publikacją całości. Pomyślałem wtedy, że książka może w przyszłości przynieść niekoniecznie pozytywny rozgłos. A propos rozgłosu, jego dzieje spróbowałem odtworzyć w ok. 50-stronicowym rozdziale – będącym opowieścią o tzw. sprawie Zyzaka – który ukaże się w przyszłorocznym wydaniu książki.

[b]Czy był pan zaskoczony stanowiskiem, jakie zajął Wałęsa wobec pańskiej książki?[/b]

Zachowanie Lecha Wałęsy po tym, jak ustosunkował się do książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, niespecjalnie mnie zaskoczyło. Zdziwiło mnie natomiast śmiałe pokonywanie kolejnej bariery bezkarności. Niestety, były prezydent to człowiek, który nie ma wewnętrznych oporów przed czymkolwiek ani poczucia, że jest wobec kogoś czy czegoś zobowiązany.

[b]Po tym, co się stało, nie żałuje pan decyzji wyboru tego, a nie innego bohatera?[/b]

Ależ skąd! To była fantastyczna przygoda, która w jakimś stopniu jeszcze trwa. A to, co się stało po wydaniu książki, było znacznie ciekawsze od pracy nad nią. Wnioski z tej sprawy wypływają istotne, nie tylko dla mnie. W przypadku obu książek o Lechu Wałęsie, Sławomira Cenckiewicza i mojej, podobnie jak w komunizmie, mieliśmy do czynienia z interesującą koabitacją mediów, rządu, ośrodków edukacyjnych, służb specjalnych, a w pewnym momencie wymiaru sprawiedliwości, w interesie jednego człowieka. Córka Lecha Wałęsy poczuła się urażona tym, że napisano książkę o jej ojcu. Nie odniosła się do żadnego argumentu użytego w tej książce, nie podważyła żadnego faktu, nie wystarała się o jakiekolwiek dowody na potwierdzenie swych wniosków, nie pojawiała się na rozprawach, a mimo to sąd w pewnym momencie, moim zdaniem w trosce o dobre samopoczucie powodów, nakazał wykreślić z książki dwie daty – zarejestrowania i wyrejestrowania TW „Bolka”, powołując się na wyrok sądu lustracyjnego, który tak naprawdę wiarygodność obu dat potwierdził! Ostatecznie wyrok prawomocny sądu apelacyjnego odrzucił roszczenia Wałęsów. W takich chwilach zastanawiam się nad przeświadczeniem Józefa Mackiewicza, że komunizm, jeśli się go faktycznie nie pokona, nie rozprawi się z nim raz, a porządnie, ewoluuje w nieskończoność, mutuje, łączy się z elementami nowej rzeczywistości, ale jakby cały czas nad nią górował.

[b]Trudno w takiej sytuacji o optymizm.[/b]

Nie, jeśli zauważymy, że świadomość społeczna dzięki łamaniu kolejnych tabu historycznych wzrasta. W żółwim tempie, ale wzrasta. Jedynie ludzie są zastraszeni. Nie dostrzegamy tego, bo świszczą nam za uszami kule niezwykle brutalnej, ale nierównej wojny politycznej prowadzonej w Polsce.

Józef Mackiewicz, który stanowi pretekst do naszego spotkania, był optymistą, skoro pisał te wszystkie rzeczy. Przekonywał, namawiał, polemizował. Motorem jego działań musiała być wiara w sens piętnowania naiwności polskich elit oraz uświadamiania ludziom prawdziwego oblicza nazizmu i komunizmu.

W odróżnieniu np. od teoretyków Szkoły Annales jestem przekonany, że o kształcie historii decydują przede wszystkim jednostki, a dopiero później procesy społeczne, ekonomiczne, itd. To wybitna jednostka rzuca iskrę w przełomowym momencie, przestawiając rozwój wypadków na nowy tor. Tym samym nie uważam, że historia jest zdeterminowana i że mamy kłaść się do góry brzuchem. No, chyba że rozumujemy w kategoriach planu bożego, ale raczej nie ma na Ziemi osoby wystarczająco kompetentnej do zbadania planu bożego. Ten przydługawy i zagmatwany wywód ma pana przekonać do optymizmu (śmiech).

[b]Z jakim uczuciem przyjął pan Nagrodę im. Józefa Mackiewicza?[/b]

Dumy i satysfakcji. To wymarzony patron, któremu i ja, i całe moje pokolenie bardzo wiele zawdzięczamy. Gdyby nie Mackiewicz, najpierw polska emigracja, a później, od lat 80., polska opozycja nie dysponowałyby stabilnym punktem odniesienia do walki z komunizmem. Akceptuję niemal wszystkie poglądy Mackiewicza poza jednym. Tutaj pozwolę sobie na zuchwałą polemikę z mistrzem. Otóż zwrócił on uwagę, że najbardziej oporne w stosunku do, jak on to mawiał, „bolszewizmu” są narody azjatyckie, a z tym się zgodzić nie mogę. Komunizm znacznie łatwiej implantuje się w takich krajach, jak Chiny, Mongolia, Korea, Wietnam. W świecie, w którym panuje tradycja buddystyczno-konfucjańska, gdzie nie ma tak silnego pierwiastka indywidualizmu, który zapewnia tradycja judeo-chrześcijańska, a do idealizmu dąży się jeszcze na ziemi, komunizm zbiera największe żniwo. Natomiast zgadzam się, że największe spustoszenie sieje komunizm w świecie chrześcijańskim, gdzie eliminuje w człowieku poczucie własnej wyjątkowości, wartości i wolności.

Ale to moje jedyne zastrzeżenie do twórczości Józefa Mackiewicza, bo całość jest pionierska. On już w 1920 r. opowiedział, czym naprawdę jest komunizm. Orwell, Herling-Grudziński i Miłosz de facto korzystali z gotowego wzorca, choć co prawda poznali tę ideologię na własnej skórze.

[b]Które z jego książek ceni pan najwyżej?[/b]

Z powieści pewnie „Drogę donikąd”, ale spośród wszystkich jego dzieł „Zwycięstwo prowokacji”. Kosmos! – jak mawia mój kolega.

Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus". Jędrzej Bielecki: Jak Donald Trump zmieni Europę.
Plus Minus
„Kubi”: Samuraje, których nie chcielibyście poznać
Plus Minus
„Szabla”: Psy i Pitbulle z Belgradu
Plus Minus
„Miasto skazane i inne utwory”: Skażeni złem
Plus Minus
„Sniper Elite: Resistance”: Strzelec we francuskiej winnicy