Niez
ł
a seria. Chcesz zosta
ć
pierwszym skandalist
ą
w Polsce?
To raczej pytanie do odbiorców, co takiego skandalizującego w nich widzą, bo ja niczego nie dostrzegam. Za to strasznie się nudzę, czytając polską produkcję literacką i paraliteracką.
Proponujesz ca
ł
kowit
ą
swobod
ę
oszczerstw, ale jej nie ma nigdzie na
ś
wiecie.
Proponuję całkowitą, bezwzględną wolność słowa, wolność literatury. Ona powinna być niczym nieograniczona, ale jeśli boisz się zgorszenia, to nikt ci nie każe czytać takich dzieł.
Jak by
ś
chcia
ł
to rozwi
ą
za
ć
?
Dam ci przykład: Philip Roth, który zapewne dostanie wkrótce literackiego Nobla, ożenił się kiedyś z aktorką – komunistką Claire Bloom i po tym małżeństwie wydał książkę „Ożeniłem się z komunistką”, w której opisał ją jako koszmarną hipokrytkę i kłamcę. I Bloom oczywiście nie tylko nie podała go do sądu, ale sama wydała kontrksiążkę, w której z kolei opisała jego jako niemożliwego do życia potwora. I ja to rozumiem.
Nie tylko rozumiesz, ale i popierasz. Po tym jak rozpad
ł
o si
ę
twoje ma
łż
e
ń
stwo z Sophie Marceau…
…Ona nakręciła ostry film przeciwko mnie, ale ja nie tylko nie powiedziałem jej złego słowa, a nawet uważałem, że była zbyt delikatna, bo miała prawo do swojej prawdy.
Naprawd
ę
chcia
ł
e
ś
oberwa
ć
mocniej?
Ależ oczywiście! Ja nie musiałbym tego oglądać, a wtedy przynajmniej powstałoby lepsze dzieło, a przecież tylko o to chodzi! W końcu po nas zostanie w najlepszym wypadku piramida Cheopsa i Sfinks, a my wcale nie musimy wiedzieć, z kim się pierdolił Ramzes i o co szło.
Uwa
ż
asz,
ż
e prawdziwa literatura powinna by
ć
pisana kwasem pruskim?
A ty co, k..., Żdanow jesteś, że chcesz decydować, jaka powinna być literatura?! Uważasz, że literatura ma być taka i taka? A przecież ani ty, ani ja nie wiemy, czym w ogóle ma być literatura.
No do
Ż
danowa to mnie jeszcze nikt nie porówna
ł
.
No widzisz! Ludzie, którzy mają talent, humor, dowcip i zbolałe serca powinni tworzyć rzeczy żywe, dające frajdę, a nie martwe jak polska literatura czy kino.
? ? ?
"Najnowsza powieść Wildsteina zdaje się być – nie tylko z racji swych rozmiarów – najambitniej pomyślanym jego dziełem literackim, a równocześnie w pewnej mierze jest kontynuacją jego wcześniejszej prozy. Kontynuacją chociażby dlatego, że na kartach „Czasu niedokonanego” migną znane czytelnikom tej twórczości postaci, na przykład redaktorzy Niecnota, Czułno czy Bogatyrowicz. Zuzanna Brok, jedna z głównych postaci „Czasu niedokonanego”, wspomni też w pewnym momencie smutno zakończone perypetie dziennikarza Wilczyckiego, o którym czytaliśmy w „Dolinie nicości”.
Czy „Czas niedokonany” rysuje się więc trochę jako kolejny fragment powstającej na naszych oczach nowej „Komedii ludzkiej” portretującej współczesną Polskę? Być może, ale Polska roku 2008, a szerzej III RP, jest jednak tylko pewnym fragmentem znacznie szerzej zakreślonej w powieści Wildsteina panoramy dziejowej, stanowiąc pewien punkt dojścia historii bohaterów powieści, a zarazem Historii ostatnich 100 lat, która zresztą bardzo mocno splata się tutaj z teraźniejszością. Narracja oscyluje między dawnymi a nowymi laty, podporządkowana nieco kapryśnej, osobistej logice wspomnień bohaterów, których długie monologi o własnym życiu okazują się palimpsestowym splotem, a raczej stopem wspomnień własnych oraz cudzych.
Z tym z kolei wiąże się zasadnicze chyba dla tej powieści przekonanie o współczesności historii, albowiem przeszłość nie jest dla jej bohaterów tak naprawdę zamknięta, dokończona. Przeszłość określa w sposób trwały tożsamość bohaterów oraz ich teraźniejszość. Przeszłość wraca w nieoczekiwanych momentach ich biografii, ucieczka od niej okazuje się niemożliwa. Nawet jeśli wybierają przyszłość, przeszłość wybierze ich. Gdy najmłodszy bohater powieści Adam Brok powróci do kraju po kilku latach, nagle zrozumie, że „powrócił do przeszłości, od której, wydawało mu się, uciekł już ostatecznie. Ta przeszłość czaiła się nawet tu, pod kształtami nowego lotniska…”. Pod koniec powieści będzie miał wrażenie, że pamięta rzeczy, twarze i słowa nie obce, ale które mu się nie przydarzyły. A więc przeszłość, po Norwidowsku, to jest dziś, tylko cokolwiek dalej. A raczej głębiej, zakopane w naszej pamięci" - pisze Maciej Urbanowski w recenzji Saga rodu Broków.
? ? ?
"Kiedy Dato Mikaberidze zobaczył przez okno samolotu charakterystyczną wieżę telewizyjną w Tbilisi, zrozumiał, że to koniec. O czym wtedy myślał? Że naiwna ucieczka do wolnego świata, uprowadzenie samolotu kończy się katastrofą? Nie mógł wiedzieć, że o jego czyn będą się spierać następne pokolenia, że zainspiruje powstanie sztuki, która w niepodległej Gruzji przez dziesięć lat nie zejdzie z afisza (przecież nawet nie śmiał marzyć, że kiedyś będzie niepodległa Gruzja), że matka nigdy nie położy kwiatów na jego grobie, bo nikt do dzisiaj nie wie, gdzie go pochowano.
Gdy samolot wylądował, zastrzelił się. Był piątek, 18 listopada 1983 roku, a Związek Radziecki wydawał się wieczny.
W samolocie była ich siódemka: Iosif (Soso) Cereteli, malarz, lat 24, Kachaber (Kacha) Iwerieli, lekarz, lat 28, Paata Iwerieli, lekarz, lat 26, German (Gega) Kobachidze, aktor, lat 22, Dawid (Dato) Mikaberidze, student ASP, lat 21, Tinatin (Tina) Petwiaszwili, studentka ASP, lat 19, Giorgi (Gia) Tabidze, malarz, lat 32.
I jeszcze na ziemi ojciec Teodor, w świeckim życiu aktor Temur Czichladze, lat 33. Żyje tylko Tina. Grób ma tylko Soso.
Oficjalna wersja brzmiała: zdemoralizowane dzieciaki z uprzywilejowanych rodzin (w Polsce powiedzieliby: bananowa młodzież), niepotrafiące docenić, że żyją w najszczęśliwszym kraju świata, podpuszczone przez nienawidzącego radzieckiego systemu klechę, postanowiły z zimną krwią popełnić zbrodnię.
Tak – w większości pochodzili z uprzywilejowanych rodzin. I być może ten fakt szczególnie doprowadzał komunistyczne władze do furii: oto w samym jądrze systemu wychowały się wiarołomne żmije.
Młodzi, pozbawieni perspektyw, niechętni wobec oficjalnej polityki, uciekali w prywatność, nieprawomyślne dowcipy i – zwłaszcza w Tbilisi – chłonęli strużki przeciekającej zachodniej popkultury.
Dzieci inteligenckiej elity wiedziały, że życie na mitycznym Zachodzie nie jest pasmem udręk i upokorzeń, jak to przedstawia propaganda, lecz rzeczywistością, w której sami chcieliby się zanurzyć. Dla nich dżinsy przywiezione z Zachodu były fetyszem. Nie przypadkiem sztuka o historii porwania, która powstanie lata później, będzie się nazywać „Pokolenie dżinsów”". O dramatycznej historii, której wyjaśnienie mogłoby nadszarpnąć reputacją jednego z głównych twórców pierestrojki piszą Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller w tekście 6833 do Batumi, będącym fragmentem ich najnowszej książki o Gruzji.
Ponadto w Plusie Minusie