Betonoza (nie tylko) w Bartoszycach

W latach 2011–2014 tylko w miastach wojewódzkich wydano pozwolenia na wycięcie aż 800 tysięcy drzew. Przelicza się to na powierzchnię liczącą około 2,6 tysiąca hektarów.

Publikacja: 25.06.2021 18:00

Betonoza (nie tylko) w Bartoszycach

Foto: materiały prasowe

Kiedy odwiedzam Stare Miasto w Bartoszycach, trwa tam budowa. Mijam rzucone na stertę drewniane palety, zwały ziemi, ułożone jedna na drugiej betonowe donice. Za znakiem „Uwaga – rewitalizacja" mimo chłodu uwijają się robotnicy.

– Ciągle niegotowe, a powinno być prawie od roku – stwierdza Patryk, który dołączył do mnie po kilkunastu minutach kręcenia się po rynku. – Jest połowa grudnia 2019 roku, a rewitalizacja miała skończyć się w styczniu. Już prawie rok opóźnienia, a przecież to jeszcze nie koniec. Przed nimi jeszcze dużo pracy. – Wskazuje ręką robotników.

Po kilku krokach Patryk się zatrzymuje i zaczyna śmiać:

– Przypomniałem sobie! Miałem ci coś pokazać – mówi i wyjmuje telefon. Odnajduje w nim zdjęcie, a właściwie mem. Na pierwszym obrazku nowoczesne, rozświetlone miasto pełne wieżowców i podpis: „Hiroszima. Tu spadła bomba atomowa". Drugie zdjęcie przedstawia rozkopany plac Konstytucji 3 Maja w Bartoszycach, a napis głosi: „Tu nic nie spadło". – Gorzkie, ale prawdziwe. Łatwiej byłoby zrzucić bombę.

Patryk ma trzydzieści trzy lata. Pochodzi z Bartoszyc, kilka lat temu wrócił tu po studiach. Prowadzi małą firmę. Oprowadza mnie i opowiada, że przebudowa Starego Miasta zaczęła się w marcu 2018 roku.

– W kwietniu rozkopano deptak i tak zwany kwadrat, czyli plac Konstytucji 3 Maja, bo przy okazji przebudowy wymieniano rury kanalizacyjne i wodociągi. Wykopy miały być na chwilę, a ciągnęły się przez wiele miesięcy. Sklepy, punkty usługowe zostały praktycznie odcięte od klientów. Przed rozpoczęciem budowy miasto zrobiło specjalne zebranie dla mieszkańców i przedsiębiorców działających w obrębie Starego Miasta. Obiecywali im, że kiedy starówka zostanie wykończona, będzie taki boom i morze turystów, że odrobią straty. Niestety, było zupełnie inaczej. Mnie na szczęście to nie dotyczy, ale mój znajomy, który prowadził tu sklep, musiał zwolnić pracowników, a potem i tak zamknął interes. Wykończyła go ta rewitalizacja. Zresztą nie tylko jego. W obrębie placu jest wiele wolnych lokali, które wcześniej były zajęte.

Przebudowa placu Konstytucji 3 Maja od początku przebiegała z problemami. Najpierw prace wstrzymał powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego; uznał, że wykonywane są niezgodnie z zaleceniami, które wydał konserwator zabytków. Kilka miesięcy później zrezygnował wykonawca, twierdząc, że przetarg był niedoszacowany, a miasto nakazało mu wykonywać prace niezgodne ze sztuką budowlaną. Władze Bartoszyc temu zaprzeczyły i sprawa znalazła swój finał w sądzie, ale spór opóźnił zakończenie rewitalizacji, bo trzeba było ogłosić przetarg na nowego wykonawcę inwestycji. Ostatecznie rewitalizacja zakończyła się pod koniec kwietnia 2020 roku, po ponad dwóch latach od rozpoczęcia. Okazała się o pięć milionów złotych droższa, niż początkowo przewidywano, a efekt nie zachwycił mieszkańców.

Piekarnik zamiast rynku

Z placu Konstytucji 3 Maja niemal całkowicie zniknęła zieleń. Po dawnych trawnikach, kolorowych rabatach pełnych kwiatów i ponad dwudziestu drzewach nie został żaden ślad. W miejsce trawników położono szare kamienne płyty. Rabatki z kwiatami zastąpiono donicami, a stare drzewa młodymi. Główną atrakcją stała się zaś multimedialna fontanna.

– Najbardziej szkoda mi tych starych drzew. Owszem, pod koniec budowy zasadzono kilka, ale to cienkie patyki. Będziemy mieli dużo szczęścia, jeśli przetrwają kolejne upalne lata. Zanim zaczną dawać tyle cienia co te, które wycięto, minie kilkadziesiąt lat. Mam nadzieję, że tego doczekam. – Patryk dodaje, że nigdy nie był żadnym obrońcą przyrody, ale tej decyzji kompletnie nie rozumie: – Nikt nie myśli o wartości wyciętych drzew. Ile kosztuje i trwa wyhodowanie jednego drzewa. Gdyby ktoś o tym pomyślał, to nigdy by ich nie wyciął. Tak, byli tacy, którym drzewa przeszkadzały. Narzekali, że drzewa to ptaki, a ptaki to spadające z nieba kupy. Czyli drzewa jak zwykle winne. Na drogach wskakują pijanym kierowcom pod koła, a na rynku uniemożliwiają mieszkańcom odpoczynek, bo siadają na nich ptaki.

Kiedy rozmawiamy, temperatura jest bliska zera.

– Ale co będzie latem? Plac otoczony z każdej strony kamienicami. Żadnego przewiewu wiatru. Zrobi się piekarnik, na którym nikt nie wytrzyma. Wątpię, aby rodziny z dziećmi czy osoby starsze spędzały tu czas. Raczej będą chować się w cieniu, żeby nie ryzykować udaru słonecznego czy po prostu nie zemdleć.

Patryk ma rację. Latem 2019 roku, gdy kraj zmagał się z upałami i suszą, czego skutkiem było to, że w wielu miastach zaczęło brakować wody, Jan Mencwel wraz z internautami stworzył zestawienie miast, które zmieniły miejskie place i skwery „z oaz zieleni w betonowo-parkingowe pustynie i wyspy ciepła". Aktywista tłumaczył, że drzewa swoimi korzeniami zatrzymują wodę w gruncie i ograniczają parowanie. Kiedy ich nie ma, woda nie ma gdzie wsiąknąć, spływa po powierzchni, czego efektem są liczne ostatnio podtopienia. Drzewa chronią też przed upałami, a skoro ciągle rosną temperatury, nie ma wątpliwości, że powinny być kluczowym elementem miast. Ochładzają otoczenie na kilka sposobów. Po pierwsze zapewniają cień, który pozwala nam schować się przed słońcem i obniżyć odczuwalną temperaturę nawet o kilkanaście stopni. Po drugie cień ogranicza nagrzewanie otoczenia, czyli chodników, jezdni, budynków czy stojących aut. A po trzecie drzewa gromadzą wilgoć. Należy jednak pamiętać, że starych, rozłożystych drzew dających dużo cienia nie zastąpią małe drzewka posadzone w kamiennych doniczkach. Te drugie nie przyniosą nam ulgi w czasie upałów.

Władze są zadowolone

Z sondażu, który przeprowadził miejscowy „Goniec Bartoszycki", wynika, że trzydzieści siedem procent mieszkańców jest zadowolonych z nowego wyglądu rynku. Jednak zdecydowana większość, bo aż pięćdziesiąt siedem procent, uznała, że rynek po rewitalizacji im się nie podoba. W pierwszej grupie są władze Bartoszyc. Cieszą się, bo udało się im odtworzyć historyczny wygląd placu z początku XX wieku, a zarazem zmienić go tak, aby mogły się tam odbywać imprezy masowe, targi czy jarmarki. Zadowolenia nie krył na przykład burmistrz Piotr Petrykowski, który przedstawił własną definicję placu miejskiego: „Plac ma być żywy, nie do siedzenia pod drzewami. Jest po to, aby robić imprezy, żeby można było rozstawić kramy, wojsko mogło złożyć przysięgę czy straż pożarna swoje święto" – powiedział w telewizji publicznej.

Wiosną 2020 roku zapytałem władze Bartoszyc, czy na starówkę zostaną przeniesieni kupcy, skoro burmistrz mówi o rozstawianiu kramów. W odpowiedzi ratusza przeczytałem tylko, że „będą odbywać się tam jarmarki". Szczegółów brak zapewne dlatego, że krótko przed zakończeniem rewitalizacji placu Konstytucji 3 Maja miasto otworzyło nowo powstałe targowisko miejskie, z zadaszonymi straganami i boksami. Byłem ciekaw również, dlaczego zdecydowano się wyciąć drzewa i zlikwidować tereny zielone na rynku. „Wycięć i nasadzeń dokonano zgodnie z zaleceniami konserwatora zabytków" – odparł Robert Pająk, sekretarz miasta. Zapytałem więc, czy władze miasta nie obawiają się, że w obliczu zmian klimatycznych i susz usunięcie drzew sprawi, że rynek będzie rzadziej odwiedzany przez mieszkańców i turystów. Dowiedziałem się jedynie, że „pytanie to nie spełnia cech informacji publicznej". A ponieważ większości mieszkańców nie podoba się efekt rewitalizacji, spytałem wreszcie, w jaki sposób konsultowali z nimi projekt i koncepcję zmian na rynku. Robert Pająk nie odpowiedział, jak wyglądały konsultacje; ponownie przeczytałem, że władze miasta opierały się na wytycznych konserwatora zabytków.



Zignorowany głos sprzeciwu

A jednak głosy krytyczne wobec przywrócenia rynkowi wyglądu z początków XX wieku pojawiały się, jeszcze zanim ruszyła budowa. Już w marcu 2016 roku, kiedy przedstawiono koncepcję, mieszkańcy pytali o planowaną wycinkę drzew i uznali, że nie jest to dobry pomysł. Głos sprzeciwu zignorowano również kilka miesięcy później, kiedy architektka Małgorzata Olchowska w artykule opublikowanym w „Gazecie Olsztyńskiej" oceniła, że plany rewitalizacji placu Konstytucji 3 Maja są nieudane. „To, co autor i radni nazywają rewitalizacją, jest po prostu wymianą nawierzchni oraz wycinką drzew"– napisała. Olchowska szczegółowo opisała swoje wątpliwości, argumentując między innymi, że na rynek nie zjeżdżają już kupcy z całej okolicy, donice wykorzystuje się jedynie tam, gdzie nie można zasadzić drzew (bo pod placem jest na przykład podziemny parking), a do tego w projekcie brakuje elementów małej architektury zachęcających do zabawy i spędzania w tym miejscu czasu, czyli na przykład ławek do leżakowania, stołów do ping-ponga albo gry w szachy czy placu zabaw dla dzieci. Zachęcała, aby iść za przykładem europejskich miast, które tak właśnie zmieniają swoje centra.

W marcu 2020 roku zagadnąłem Olchowską, czy władze miasta w jakikolwiek sposób zareagowały na jej artykuł. Może burmistrz zaprosił ją na rozmowę, aby wysłuchać uwag? Albo chociaż odpowiedział na zarzuty w gazecie?

– Nie. Nic się nie wydarzyło. Nikt się do mnie nie zgłosił, o nic nie pytał. Ze strony miasta zero odzewu – mówi Olchowska i podkreśla, że jej publikacja została jednak dostrzeżona i od kilku osób dostała podziękowania za fachową opinię.

Gdy rozmawiamy, rewitalizacja rynku w Bartoszycach właśnie dobiega końca.

Zapatrzeni w przeszłość

To, co powstało, nie jest zachęcające – komentuje Olchowska. – Nikt z twórców tego projektu nie pomyślał, jak stworzyć miejsce, które przyciągałoby ludzi. Młodsi, rodziny z dziećmi, osoby starsze muszą mieć po co tu przyjść. Teraz nie ma żadnego magnesu. Wycięto drzewa, pod którymi siedzieli okoliczni mieszkańcy. Został pusty plac, a nikt nie lubi na takim siedzieć, bo jest wystawiony na widok. Zabrakło psychologicznego spojrzenia na to, jak ludzie zachowują się w przestrzeni publicznej. Obok rynku jest przecież ogromny plac, czyli tak zwana Patelnia. Tam ludzie siadają na schodkach i murku dookoła. Czy ktoś siada na środku patelni? Nie, bo nikt nie lubi być wystawiany na ciągłą ocenę. Każdy chce mieć trochę prywatności, nawet w publicznym miejscu. Tam odbywają się Dni Bartoszyc czy uroczystości miejskie. Czy potrzebowaliśmy drugiego takiego samego miejsca? Nie sądzę. Nie żyjemy na początku XX, lecz XXI wieku. Nie jeździmy konno, lecz martwimy się o upały i susze. Przebudowa dzisiejszego rynku powinna skupiać się nie na tym, jak było dawniej, ale na tym, jak będziemy żyć za dziesięć czy dwadzieścia lat. Powinniśmy myśleć, jakie wtedy mieszkańcy będą mieli potrzeby. Co nam dziś po tym, że plac wygląda jak sto lat temu, jeśli nie jest używany w taki sposób, jak dawniej? Czasy się zmieniły, ale chyba nikt tego nie zauważył.

Nieudane rewitalizacje to problem nie tylko Bartoszyc, lecz pewien ogólnopolski trend. W książce „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta" opisał go wspomniany już Jan Mencwel. Wymienia on szereg miast, których władze wbrew woli mieszkańców i głosom specjalistów z najbardziej reprezentatywnych przestrzeni wycięły drzewa. Tak było choćby w reklamującym się jako „miasto ekologiczne" Rypinie w województwie kujawsko-pomorskim. Odwiedziłem go w lipcu 2019 roku: z nieba lał się żar, na wybrukowanym kilka lat wcześniej Nowym Rynku trudno było wytrzymać dłużej niż kilka minut. Jego modernizacja polegała głównie na wycięciu kilkudziesięciu starych drzew i usunięciu pozostałej zieleni, czyli gęstych krzewów i trawy, którą zastąpiła brukowa kostka. Władze tłumaczyły, że chciały stworzyć centralny punkt miasta, którego z powodu specyficznej zabudowy brakowało, gdzie można by organizować imprezy, koncerty, festyny czy miejskie pikniki. Przy okazji powiększono też parking z dziesięciu do pięćdziesięciu miejsc.



Wziąć kasę, wylać beton

Przebudowa trwała rok i pochłonęła ponad dwa miliony złotych, z czego zdecydowana większość pochodziła z funduszy europejskich. Mimo wydania niemałych pieniędzy efekt nie zachwycił mieszkańców. Zadowoleni byli jedynie urzędnicy, którzy nie mieli sobie nic do zarzucenia. Tłumaczyli, że przed rewitalizacją zrobiono konsultacje społeczne i mieszkańcy mogli zgłaszać swoje uwagi. Problem w tym, że odzew na ankiety, zbierane między innymi na festynie, na stronie internetowej urzędu miasta oraz przez lokalne media, był niewielki. Ostatecznie swoje zdanie przedstawiło łącznie osiemdziesięciu ośmiu spośród niemal siedemnastu tysięcy mieszkańców Rypina.

Na rynku spotkałem się z Cezarym, który opowiedział mi, że przed przebudową urzędnicy zwrócili się do regionalnego dyrektora ochrony środowiska w Bydgoszczy o ocenę oddziaływania planowanych prac na środowisko. Uznał, że nie będzie ono znaczące.

– W efekcie w programie rewitalizacji znajduje się zapis, że może on – cytuję – „w zasadniczy sposób przyczynić się do poprawy stanu środowiska naturalnego na terenie miasta". Wycięcie drzew, zalanie trawy betonem przyczyni się do poprawy. Rozumiesz coś z tego? Bo ja nie – mówi i kręci głową.

Zdaniem Cezarego władze wielu miast, które przeprowadziły podobne „rewitalizacje", zaślepiły unijne pieniądze.

– W mniejszych ośrodkach miejskie budżety są raczej skromne, zwykle brakuje w nich środków, więc kiedy pojawia się możliwość szybkiego i stosunkowo łatwego pozyskania kilku milionów na nietrudny projekt, to jest to zbyt kuszące, aby po to nie sięgnąć. Przepis jest prosty: wziąć kasę, wylać beton, ułożyć trochę kostki i sprzedać wszystko jako piękną, nowoczesną, wielkomiejską przestrzeń. Tak robią duże miasta, a małe nie chcą być gorsze. Na swój sposób i w ramach niewielkich możliwości gonią za nimi, tworząc choćby pozór, że u nas też może być jak tam i wcale nie trzeba wyprowadzać się dwieście kilometrów od domu, żeby mieć jakościowe życie. Ja nawet rozumiem tych wszystkich burmistrzów. Pewnie myślą sobie: przecież u nas też możemy organizować koncerty i ożywić to miasto, dać coś ludziom. A jak jeszcze Unia zapewnia, powiedzmy, połowę środków, to głupi by nie skorzystał. Tylko potem rzeczywistość się rozjeżdża. Koncerty? Tak, dwa albo trzy razy do roku, i to drugoligowych gwiazd. Chęci są pewnie dobre, ale skutek taki, że potem w takim zrewitalizowanym byle jak miejscu nie ma ani tej upragnionej wyższej jakości życia, niedoścignionej wielkomiejskości – ani małomiasteczkowości, czyli spokoju, natury na wyciągnięcie ręki, co też mogłoby być atutem i atrakcją.

To, że drzewa w miastach wycinane są na potęgę, pokazuje również raport opracowany kilka lat temu przez Fundację Ekorozwoju. Wynika z niego, że w latach 2011–2014 tylko w miastach wojewódzkich wydano pozwolenia na wycięcie aż prawie ośmiuset tysięcy drzew. Przelicza się to na powierzchnię liczącą około 2,6 tysiąca hektarów. To tak jakby wyciąć obszar odpowiadający trzydziestu czterem Łazienkom Królewskim w Warszawie albo dwudziestu sześciu parkom Szczytnickim we Wrocławiu, albo prawie połowie ścisłego rezerwatu Białowieskiego Parku Narodowego. Wycinka w polskich miastach przychodzi niezwykle łatwo. Wnioskujący bardzo rzadko spotykają się z odmową – taką decyzję podjęto tylko w przypadku dwóch procent wniosków. Warto również podkreślić fakt, że jedynie w co piątym przypadku zezwolenie wydano pod warunkiem nowych nasadzeń. W zdecydowanej większości drzew można było się pozbyć i zostawić po nich pustą przestrzeń.

Tymczasem w Wiedniu

Małgorzata Olchowska dziwi się, że wokół placu Konstytucji 3 Maja w Bartoszycach nadal odbywa się ruch samochodów.

– Od lat mówiło się, że starówka będzie zamknięta dla aut, ale zdecydowano inaczej. Niestety, skutek jest taki, że nawet siedząc w kawiarni, słyszy się hałas przejeżdżających po bruku samochodów. Nie inaczej jest na zewnątrz. Po wycince drzew akustyka placu jest bardzo zła. Pogłos warkotu krążących wokół starówki samochodów odbija się od ścian.

Co ciekawe, hałas i duże natężenie ruchu przeszkadzały też władzom miasta. Ostatecznie jednak całkowity zakaz wjazdu samochodów na rynek wprowadzono tylko w niedzielę. W tygodniu można jeździć wokół niego od godziny piątej do osiemnastej, a w sobotę do czternastej.

Olchowska podkreśla, że w docenianych obecnie koncepcjach nie buduje się typowych chodników, wyższych niż jezdnia.

– Wszystko projektuje się na jednym poziomie, co umożliwia elastyczność. Jeden poziom nie oznacza jednak jednej przestrzeni. Różne trakty oznacza się różnymi kolorami, na przykład kostki. Dzięki temu place mogą zmieniać się razem z mieszkańcami. W razie potrzeby można zwiększyć choćby przestrzeń przed witrynami sklepów i kawiarni, jednocześnie dostawcy mogą dowieźć towar, a piesi i rowerzyści nie muszą się martwić, że nie pokonają wysokich krawężników.

Kilka tygodni po otwarciu nowego placu Konstytucji 3 Maja dostałem wiadomość od Patryka. W treści było tylko jedno zdanie: „Ciekawe, kiedy u nas?". W linku krył się artykuł: „Wiedeń zrywa asfalt, żeby zbudować park i chronić mieszkańców przed upałami".

Fragment książki Marka Szymaniaka „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Kiedy odwiedzam Stare Miasto w Bartoszycach, trwa tam budowa. Mijam rzucone na stertę drewniane palety, zwały ziemi, ułożone jedna na drugiej betonowe donice. Za znakiem „Uwaga – rewitalizacja" mimo chłodu uwijają się robotnicy.

– Ciągle niegotowe, a powinno być prawie od roku – stwierdza Patryk, który dołączył do mnie po kilkunastu minutach kręcenia się po rynku. – Jest połowa grudnia 2019 roku, a rewitalizacja miała skończyć się w styczniu. Już prawie rok opóźnienia, a przecież to jeszcze nie koniec. Przed nimi jeszcze dużo pracy. – Wskazuje ręką robotników.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy