Piotr Semka komentuje?

Od tygodnia „Rzeczpospolita" i „Uważam Rze" są obiektem troski i zainteresowania

Publikacja: 08.07.2011 20:00

Gdziekolwiek się pojawię, muszę odpowiadać na pytanie, czy coś się zmieni w linii naszych pism i co będzie dalej. Wiem tyle, co wy, drodzy czytelnicy, ale też wiem, że nikt nie narzuci mi, bym pisał to, z czym się nie zgadzam.  Są też czytelnicy – strażnicy świętego ognia – którzy biorą pod lupę każde zdanie, dopatrując się w nim koniunkturalizmu. To irytujący wyraz troski, ale i za niego dziękuję. A wasze e-maile i pytania zadawane w tramwaju czy na ulicy to dla mnie dowód na jedno: to, co moi koledzy i ja piszemy, jest dla was bardzo ważne. Wasza troska, drodzy czytelnicy, to sygnał, że chcecie, byśmy byli sobą. Będziemy.

 

 

Ale oprócz czytelników, którzy nam szczerze kibicują, czytam i słucham tych, których pluralizm opinii irytuje. Inni silą się na pozornie pozbawione emocji diagnozy, że teraz „wytną wreszcie publicystyczny taliban". Jeszcze inni formalnie załamują ręce nad upolitycznioną „Rzepą", ale po cichu wyrażają niepokój, że nasza gazeta zblednie i zszarzeje. Powinni się cieszyć, ale się nie cieszą, bo w końcu też chcą wiedzieć, co naprawdę się dzieje w Platformie i co myślą ci, którzy widzą rysy na III RP. Tak jak niegdyś ci członkowie PZPR, którzy oficjalnie potępiali zachodnie rozgłośnie i żądali mocniejszego zagłuszania „amerykańskich szczekaczek", ale po cichu się martwili, że teraz trudniej będzie w radiu cokolwiek usłyszeć.

Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, umilkli lewicowi wyznawcy teorii, że Parlament Europejski powinien być azylem dla tych, którzy krytykują stan swobód w Europie. Że powołano go, aby był areną debat nad stanem wolności we wszystkich krajach Unii. Gdzie podziali się ci wszyscy, którzy z satysfakcją oglądali, gdy socjaliści europejscy na czele z Martinem Schulzem obrzucali szyderstwami Silvia Berlusconiego. Albo gdy eurolewica – włącznie z węgierskimi deputowanymi – przypierała do muru premiera Viktora Orbana, głosząc, że zagraża wolności mediów.

Gdy lewica oskarża prawicę o ograniczanie swobód obywatelskich, wszyscy kiwają głową z uznaniem nad odwagą eurodeputowanych. Gdy prawica kwestionuje slogany Donalda Tuska o europejskich wartościach, opozycję oskarża się o eksport „polskiego obciachu".

Gdy polską sytuację w Brukseli krytykuje ojciec Rydzyk, to jest oszczerstwo, a gdy to samo robi Robert Biedroń na łamach brytyjskiej prasy (porównując Polskę epoki Kaczyńskich do Niemiec z lat 30.), to jest to tylko powód do pogłębionej refleksji.

19 stycznia 2011 r. debata w Parlamencie Europejskim po przedstawieniu przez Viktora Orbana priorytetów węgierskiej prezydencji. Przemawia Sandor Csaba Tadajdi z opozycyjnej wobec Orbana Węgierskiej Partii Socjalistycznej. „Mówiono tu o antydemokratycznych środkach podejmowanych przez rząd (w sprawie mediów) i o tolerancji wobec ekstremalnej prawicy. To jest niezgodne z wartościami europejskimi. Prezydencja nie może być w tej mierze żadnym usprawiedliwieniem. Kiedy się takie zjawiska krytykuje, trzeba to uznać za krytykę konstruktywną. Nie wolno głosić, że jest to krytyka skierowana przeciw Węgrom".

Prezydent nie był pewny, czy Sąd Najwyższy nie zakwestionuje dwudniowych wyborów, więc elekcja do parlamentu potrwa tak jak zawsze. I chwała Bogu – bo przypomniałem, jak w czasie referendum unijnego w czerwcu 2003 roku – w specjalnie drukowanych dodatkach nadzwyczajnych „Gazety Wyborczej" po pierwszym dniu wyborów Piotr Pacewicz bił na alarm, że frekwencja może być za mała. Uznałem to za dowód, że dwudniowe wybory mogą być okazją do mobilizacji wyborców po ogłoszeniu prognoz, jaki może być wynik po pierwszym wyborczym dniu. Teraz Pacewicz ironizuje – i cóż to za wielka sprawa? Przecież chodziło tylko o to, żeby jak najwięcej obywateli korzystało ze swoich praw i brało udział w demokracji.

Chwileczkę! Wtedy w 2003 roku od tego, czy frekwencja przekroczy ponad 50 proc., zależała ważność wyborów. Więc zachęta, aby frekwencja była wysoka, była pośrednim wpływaniem na wynik referendum. I właśnie dlatego od tego czasu nabrałem awersji do dwudniowych wyborów.

Gdziekolwiek się pojawię, muszę odpowiadać na pytanie, czy coś się zmieni w linii naszych pism i co będzie dalej. Wiem tyle, co wy, drodzy czytelnicy, ale też wiem, że nikt nie narzuci mi, bym pisał to, z czym się nie zgadzam.  Są też czytelnicy – strażnicy świętego ognia – którzy biorą pod lupę każde zdanie, dopatrując się w nim koniunkturalizmu. To irytujący wyraz troski, ale i za niego dziękuję. A wasze e-maile i pytania zadawane w tramwaju czy na ulicy to dla mnie dowód na jedno: to, co moi koledzy i ja piszemy, jest dla was bardzo ważne. Wasza troska, drodzy czytelnicy, to sygnał, że chcecie, byśmy byli sobą. Będziemy.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą