I o tym właśnie jest ta książka – jak niewiele zostaje w człowieku, gdy odciąć go od sacrum, zredukować do worka kości, odebrać zdolność odróżniania dobrego od złego, i – co ważniejsze – właściwego między nimi wyboru.
W historiach poniżonych, nieszczęśliwych oraz krzywdzących siebie i innych bohaterów Twardocha jest wściekłość i żal, jakich dawno nie widziałem w polskiej prozie. A literacki talent autora sprawia, że nawet gdy intryga jego opowieści wydaje się nieprawdopodobna, to bohaterowie są absolutnie prawdziwi – współczujemy im, kibicujemy, wraz z nimi ponosimy klęski. Masara – nieszczęśliwa, otyła nastolatka nakreślona z wrażliwością, jakiej nie powstydziłby się Stephen King w „Carrie". Bezimienny bohater „Ona płynie w moich żyłach" – świadek końca świata następującego ze skomleniem. Włodzimierz Kurczyk – nieszczęśliwy maminsynek w środku krwawej psychodramy zaczynającej się jak historyjka z Gogola, a kończącej jak najbardziej przerażający film gore. Barcz – człowiek sukcesu, ciągnięty na dno mrocznymi sekretami.
Te psychologiczne horrory wykraczają poza literaturę popularną – to po prostu dobre pisarstwo: mocne, zadziorne, bolesne do tego stopnia, że tak chwalone książki Wojciecha Kuczoka wydają się przy Twardochu manierycznym i rozmemłanym popiskiwaniem.
Twardoch na otwarcie zbioru wybrał opowiadanie najtrudniejsze w odbiorze („Gerd"), jakby chciał obwieścić, że liczy tylko na takiego czytelnika, który przejdzie początkowy test. A i tak jego najnowszy tom czyta się łatwiej niż chwalony mocno „Wieczny Grunwald" (z wielkimi ponoć szansami na Nagrodę im. Józefa Mackiewicza). Przyznam od razu – po „Grunwaldzie" byłem nieco zmęczony (doceniając maestrię konstrukcji i języka), bo tam chyba autor postanowił nadmiernie skomplikować odbiorcy kontakt z sednem dzieła. Po „Tak jest dobrze" wiedziałem jedno – że chcę więcej.
Szczepan Twardoch „Tak jest dobrze", Powergraph 2011,