Ekspres z Bremy przejechał przez Eilvese jak zwykle o 18.15. Jak zwykle bez zatrzymywania się. Robert Enke znał rozkłady na pamięć. Nawet kiedy był już bramkarzem reprezentacji Niemiec, zdarzało mu się dojeżdżać na treningi do Hanoweru podmiejskimi pociągami.
Powiedział żonie, że będzie po 18. Zapisał sobie na lodówce, że ma załatwić cztery bilety na mecz Hannoveru 96 z Bayernem. Wziął samochód. Już w drodze umówił się przez telefon na wywiad z dziennikarzem z Anglii. Zajechał do mechanika, żeby wymienić olej.
W domu powiedział, że ma dwa treningi. Nie było żadnego, drużyna dostała wolne. Zaparkował niedaleko dworca, nie zamknął drzwi, portfel został na siedzeniu. Przy kluczykach miał breloczek z oprawionym zdjęciem Lary, pierwszej córki. Zmarła trzy lata wcześniej, niedługo po drugich urodzinach. Miała wadę serca. Jak napisał Robert w urodzinowym wierszu dla żony, „była dzielna, czuło się, że z Enków". Przeżyła trzy operacje na otwartym sercu. Zmarła po operacji ucha. On kilka dni później zagrał w ligowym meczu. Znakomicie, jak zwykle. Był nauczony, że wszystko, co boli, trzeba zgnieść do środka.
Przerwana rozmowa
Zostawił Teresie list pożegnalny. „Kochana Terri, tak mi przykro" – zaczął. Byli parą od gimnazjum, razem walczyli z jego depresją. Niedawno adoptowali Leilę, miała 10 miesięcy. Robert był kapitanem i najlepszym piłkarzem Hannover 96. Czekało na niego miejsce w bramce reprezentacji Niemiec na mundialu 2010 w RPA. O życiu na lekach antydepresyjnych, o atakach panicznego strachu przed popełnianiem błędów, planach pójścia do kliniki wiedziało tylko kilkanaście osób. Ronald Reng, dziennikarz i przyjaciel od lat, nie zdążył się dowiedzieć, choć umówili się kiedyś, że napiszą razem biografię Roberta.
– Rozmawiałem z nim tego dnia przez telefon, sześć godzin przed. To ja umawiałem go na ten wywiad z angielskim dziennikarzem. Przerwaliśmy szybko. Wiele razy sobie potem wyobrażałem, jak to się wszystko mogło potoczyć, gdyby nasza rozmowa była inna. Ale nikt nie był w stanie zapobiec tej śmierci. Tak jak nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego depresja wróciła akurat wtedy, gdy wydawało się, że w jego życiu wszystko znów się układa – mówi „Rz" Reng.
Odejście Enkego było wstrząsem. Tacy piłkarze nie mogą przecież mieć prób samobójczych. Depresje są dla innych. Dla tych, co lecą jak ćmy do ognia, prosząc się o wszystkie możliwe nieszczęścia, a potem krzyczą o pomoc, gdy hazard, alkohol czy narkotyki zabrały wszystko. Jak Paul Gascoigne, angielski geniusz i klaun futbolu, znerwicowany rozbitek, serwujący sobie wszystko w nieludzkich dawkach, od kilku lat polujący na siebie i wciąż odratowywany. Albo jak były reprezentant Irlandii Paul McGrath, który postanowił coś ze sobą zrobić dopiero, gdy w rozpaczy, że w domu nie ma już alkoholu, nalał sobie do szklanki domestosa. Jak przyciągający nałogi Paul Merson, autor książki „Jak nie być zawodowym piłkarzem". Gdzie oni, a gdzie Robert Enke? Stawiany za wzór profesjonalizmu, opiekujący się młodszymi bramkarzami, ratujący z Teresą okoliczne bezpańskie psy. Wrażliwy, ale nie bał się w polu karnym niczego. Stanowczy, odważny. Nie chciał wolnego po śmierci córki, ośmielił się kiedyś odmówić samemu Aleksowi Fergusonowi, gdy go chciał ściągnąć do Manchesteru United, ale tylko na ławkę rezerwowych. Bramkarz musi być z marmuru, więc grał swoją rolę. Tylko on i rodzina wiedzieli, ile go ta maskarada kosztuje.
Dwóch Sławków
10 listopada miną dwa lata od jego śmierci pod kołami pociągu. Ceremonię pogrzebową ze stadionu w Hanowerze transmitowały telewizje, a agencje pisały, że taką miał w Niemczech po wojnie tylko Konrad Adenauer. Ronald Reng napisał inną książkę niż ta, którą sobie kiedyś z przyjacielem obiecali. Nie z Robertem, ale z Teresą, która wpuściła go do ich dawnego świata, otworzyła przed nim pamiętnik choroby prowadzony przez Roberta, pokazała wiersze. „Robert Enke: Za krótkie życie" („Ein allzu kurzes Leben", od niedawna również w angielskim tłumaczeniu) stała się bestsellerem. W Niemczech pojawił się nowy zawód: psychiatra sportowy.
A futbol wrócił do swojego rytmu. Kolejny bramkarz Hannover 96 trafił na leczenie. Trener Schalke 04 Gelsenkirchen Ralf Rangnick ogłosił, że czuje się wypalony i nie jest w stanie dalej prowadzić klubu. Młody obrońca Bayernu Breno podpalił swoją willę w Monachium. Trafił najpierw pod opiekę psychiatrów, potem do aresztu. Zlatan Ibrahimović, szwedzka gwiazda Milanu, najlepiej opłacany piłkarz we Włoszech, ogłosił, że futbol mu zbrzydł, już nawet kopanie piłki z synami w ogrodzie nie daje mu radości. Czech Martin Fenin dopiero po próbie samobójczej przyznał, że ma depresję. To wszystko wydarzyło się przez ostatnie dwa miesiące.
Trudno znaleźć sezon bez podobnej puenty. Włoch Gianluca Pessotto odwiedził kolegów z kadry podczas mundialu 2006, wrócił do Turynu i skoczył z dachu budynku klubowego Juventusu. Przeżył, bo spadł na samochód wiceprezesa Roberta Bettegi. Adam Ledwoń miał być w studiu Polsatu podczas Euro 2008. Powiesił się w swoim mieszkaniu w Klagenfurcie. Sławomir Rutka odszedł niedługo po przyjęciu wyroku za piłkarską korupcję w Koronie Kielce. Mirosław Staniek, tak jak Rutka, przerwał układanie sobie życia w roli młodego trenera.
A my za każdym razem nie dowierzamy. Pessotto, wierzący, z różańcem w dłoni, zaczytany w Dostojewskim? Ledwoń, którego nikt nie potrafił przekrzyczeć? Rutka, tak spokojny, że nawet w szatni nie przeklinał? Dlaczego odszedł akurat w chwili, gdy miał już za sobą ujawnienie korupcji? I dlaczego akurat on, skoro korupcyjne grzechy wyciągano dziesiątkom piłkarzy?