Na wystawach butików mieszczących się w domu handlowym Wolf Bracka w Warszawie są wyeksponowane przedmioty, ale nie ma żadnych cen. Przekaz jest czytelny – jeśli cię cena tak bardzo interesuje, to znaczy, że nie stać cię na Gucciego, Lanvina czy Bottega Veneta. I zapewne w ogóle znalazłeś się w miejscu, które nie jest dla ciebie.
– Polska ma swoją specyfikę. Nawet w stolicy nie istnieje ulica w rodzaju nowojorskiej 5th Avenue, na której lubią się pokazywać i robić zakupy najbogatsi. Takie miejsca są w innych miastach europejskich. Charakteryzuje je koncentracja luksusowych sklepów, musi być też miejsce do parkowania. Oczywiście z wyjątkiem Moskwy, gdzie limuzyny z szoferami wjeżdżają na chodnik – mówi Stanley Bark, prezes Swatch Group Polska grupującej tak znane marki szwajcarskich zegarków, jak Omega, Longines czy Certina.
Mamy za to centra handlowe, ale to miejsce zakupów klasy średniej, na które naprawdę luksusowe marki mają na ogół alergię. Niedawno otwarty dom handlowy Wolf Bracka, należący do rodziny Likusów, i okolice placu Trzech Krzyży to namiastka warszawskiej 5th Avenue, ale najwyraźniej nie tak doskonała, by zechciał się w końcu u nas pojawić Louis Vuitton, czyli marka, która jest wisienką na światowym torcie luksusu.
Być może ta rezerwa Louisa Vuittona wynika też z chłodnej biznesowej kalkulacji. Bo podobno nawet bardzo bogaci Polacy nie są przesadnie rozrzutni.
– To delikatna sprawa. Jeśli pieniądze przychodzą łatwo, to łatwo się też je wydaje. Tak robią Rosjanie. W Polsce interesy się prowadzi raczej uczciwie, płaci podatki i VAT, więc nawet ludzie sukcesu wydają pieniądze ostrożnie – mówi Stanley Bark, Amerykanin, który od lat mieszka w naszym kraju, ale od dawna obserwuje rynki wschodnioeuropejskie.
Przekładając to na język konkretów, można powiedzieć, że bogaci Rosjanie zachowują się, jakby jak najszybciej chcieli się pozbyć sporej części dziwnie zarobionych pieniędzy. Panicznie się przy tym boją, że ktoś może pomyśleć, że ich na coś nie stać.
– Nawet bardzo bogaty Polak będzie chętnie opowiadał, że coś kupił tanio. Z zamiłowaniem poluje na okazje, wyprzedaże. Zdarza się nawet, że pochwali się, iż udało mu się kupić doskonałą podróbkę – mówi Stanley Bark.
Jeśli rynek towarów luksusowych kojarzy się z pewną rozrzutnością przypisywaną klasom wyższym, to polscy konsumenci wolą na ogół pamiętać o cnotach właściwych klasie średniej – oszczędności i przezornym upewnianiu się, czy na pewno nie przepłacają.
Chęć posiadania luksusowych rzeczy związana jest nie tylko z grubością portfela, ale także z mentalnością.
– Dwadzieścia lat temu spoceni prezesi wielkich spółek biegali po Targach Poznańskich w bistorowych garniturach i z butelką wódki pod pachą. Niektórzy znaleźli się potem na listach najbogatszych, jeżdżą samochodami które kosztują milion, ale nadal noszą tanie fioletowe garnitury i nie tkną wina – mówi Jerzy Mazgaj, twórca Paradise Group reprezentującej na naszym rynku luksusowe marki odzieżowe, takie jak Burberry czy Ermenegildo Zegna.
Regułą jest, że wchodząc do finansowych elit, kobiety szybciej niż mężczyźni opanowują kolejne stopnie wtajemniczenia w świat luksusu.
– Doskonale znają niuanse najnowszych światowych kolekcji znanych marek, wiedzą, co chcą kupić. Pamiętam, jak panie z Polskiej Rady Biznesu, które znalazły się w Marrakeszu, zelektryzowała wiadomość, że w hotelowym butiku można kupić chustę Louisa Vuittona z logo na szarym tle. Wszystkie wiedziały, że takiej nie kupi się w Europie – opowiada jedna z moich rozmówczyń.
Ale chociaż kobiety chętniej niż mężczyźni wydają pieniądze na luksusowe marki odzieżowe, to istnieje pewien segment elitarnego rynku, na którym zachowują się ze znacznie większą rezerwą.
– Na aukcjach dzieł sztuki to kobieta ciągnie w dół rękę, którą jej mężczyzna podnosi do licytacji – przyznaje Zofia Krajewska-Szukalska, prezes Agra – Art SA.