Pieniądz nie śmierdzi. A już pięknie pachnie, gdy na aukcji jego cena osiąga miliony. Musi być tylko w dobrym stanie, rzadki, piękny i mieć w sobie to coś. Tysiące Polaków kupuje co roku stare monety i te bite obecnie, pamiątkowe. Ale nie tylko dla zarobku.
Teraz już wiadomo, skąd pochodzi określenie „gorący pieniądz". Z kilkunastu zielonych maszyn przypominających trochę uliczne kioski przez okienka wyskakują strumienie monet. Są cieplutkie za sprawą energii kinetycznej, którą przyjęły od uderzenia stemplem. Jedna maszyna wypluwa ich 13 na sekundę, szybciej niż kałasznikow pociski. Dziś jest dzień dwugroszówek, za kilka dni wyskakiwać będą pięciogroszówki. Spakowane do worków codziennie o 12.30 jadą w konwoju do skarbca Narodowego Banku Polskiego, który zleca Mennicy Polskiej bicie monet, zarówno obiegowych, jak i kolekcjonerskich. Tych pierwszych rocznie powstaje 600 – 800 mln, a drugich milion.
Przy maszynach niemal sami panowie przyprószeni siwizną, często ze stażem liczonym w dziesiątki lat. Warunki finansowe są tak atrakcyjne (zarabia się dwu-, trzykrotność średniej krajowej), że pracuje się długo. No i fajnie jest na pytanie, co robisz, odpowiedzieć: „produkuję pieniądze".
Arystokracją wśród pracowników mennicy są tworzący monety kolekcjonerskie. W oddzielnym pomieszczeniu maszynę wartą milion euro obsługuje Wacław Kozer. Złoty krążek czyszczony jest ultradźwiękami, spirytusem, potem strumieniem powietrza, a po ostemplowaniu Kozer wyjmuje ze specjalnego okienka monetę i jak zegarmistrz ogląda przez lupę. Jeśli z monetą coś jest nie tak, trafia do koszyczka z brakami, a potem do przetopienia. – Rysa, rysa, kropka, śnieg, aureola, rysa – pokazuje po kolei leżące tam monety.
Paradoksalnie wybrakowane egzemplarze bywają prawdziwą gratką na rynku kolekcjonerskim. Nonsens? Niekoniecznie. O wartości dla kolekcjonerów decyduje bowiem wyjątkowość i rzadkość monety. Na przykład na niektórych egzemplarzach pięciocentówki z serii „Buffalo Nickel" z 1937 roku, zaprojektowanej przez rzeźbiarza Jamesa Earle'a Frasera , za sprawą uszkodzenia stempla bizon na rewersie ma trzy nogi.
Zanim błąd został wykryty, moneta trafiła do obiegu. Na aukcjach kosztuje 80 tys. dolarów. Tańsza jest moneta dwupensowa wybita przez Brytyjską Mennicę Królewską w 1983 roku, na której zamiast „two pence" jest napisane „new pence". Niby drobiazg, ale wystarczył, by za taki rarytas kolekcjonerzy płacili ponad 200 funtów.
Wacław Kozer nie może jednak przepuścić takich braków. Produkuje tysiąc monet w ciągu zmiany. Czy śnią mu się po nocach? – Nie, raczej hałas. Natomiast w sklepie przy kasie czasem kolejka się niecierpliwi, kiedy z przyzwyczajenia zaczynam dokładnie oglądać monety.
Inny pracownik dodaje: – Umówiłem się z żoną, że tylko ona wydaje. Przerzucasz kilogramy pieniędzy, to traktujesz je jak piekarz świeże bułeczki. Tracisz dystans i swoje będziesz lekko wydawał.