Zawsze zaczyna się tak samo: od tragedii. Zaraz potem Biały Dom deklaruje, że coś trzeba z tym zrobić. Nieraz nawet wydaje miliony dolarów na badania, które dowiodą, że istnieje związek między przemocą a tym, co pokazują w filmach. A na koniec wszystko zostaje bez zmian. I tak do kolejnej tragedii i kolejnego prezydenta, który znów nie chce być bezczynny.
Dowód? Po niedawnej tragedii w szkole w Newtown, gdzie szaleniec zastrzelił 28 osób, w tym 20 dzieci, Barack Obama zapowiedział, że ograniczy dostęp do broni, ale też wysłał swego zastępcę, Joego Bidena, by spotkał się z przedstawicielami największych hollywoodzkich koncernów i wynegocjował ograniczenie przemocy w filmach. Obama przekazał też 10 mln dolarów na badania nad tym, jak na psychikę dzieci wpływa przemoc w programach telewizyjnych, filmach i grach komputerowych.
Poprzednio takie same badania zlecił Bill Clinton po tym, gdy para nastolatków zastrzeliła w Kolorado kilkanaście osób. Federalna Komisja Handlowa nie zdołała stwierdzić, czy istnieje związek między światem realnym a filmowym. Komisja ustaliła jednak, że 80 procent filmów oznaczonych symbolem R (dla dorosłych) kierowanych było do dzieci, podobnie jak 64 procent działań marketingowych dotyczących tychże filmów. Przewodniczący komisji sporządzającej raport dla Clintona wnioskował, by osoby odpowiedzialne za przekazywanie nieletnim treści zawierających gloryfikację przemocy były publicznie piętnowane oraz poddawane sankcjom karnym. W imieniu Hollywood prezydentowi odpowiedziała Hilary Rosen z Recording Industry Association Of America: „Artystyczna wolność stanowi podstawę Pierwszej Poprawki. Jako przedstawiciele przemysłu rozrywkowego nie będziemy wpływać na zawartość dzieł artystów, ale będziemy pomagać opiekunom w ochronie ich dzieci".
Pierwsza Poprawka
Prawie to samo usłyszeli Obama i Biden. Chris Dodd, przewodniczący Motion Picture Association of America (MPAA), stowarzyszenia reprezentującego studia filmowe, też mówił o Pierwszej Poprawce gwarantującej wolność wypowiedzi, znów była mowa o wolności artystycznej twórców oraz odpowiedzialności rodziców. Ponieważ całkowite zlekceważenie tragedii, która wstrząsnęła Ameryką, mogłoby być wizerunkowo niekorzystne, MPAA w tym tygodniu ruszyła z kampanią „informującą rodziców, jakimi narzędziami dysponują, by ograniczać dostęp dzieci do filmów, w których jest przemoc". I tyle zostało z prezydenckiego „zróbmy coś".
To, co Amerykanie robią w sprawie filmowej przemocy, jest kluczowe dla innych państw, bo to w Stanach powstaje najwięcej filmów, które trafiają na światowe rynki. Wprawdzie więcej filmów niż w Hollywood produkowanych jest w Indiach, ale ze względu na kulturową specyfikę tamtejsze dzieła znane są prawie wyłącznie w ojczyźnie. Zresztą Indie też mierzą się z problemem przemocy. Po niedawnym zbiorowym gwałcie na studentce, który doprowadził do masowych protestów w całym kraju, rząd w Delhi zakazał pokazywania jakichkolwiek scen złego traktowania kobiet, z klepnięciem w pupę włącznie. Do odwołania. Obama rzecz jasna nic takiego zrobić nie może, choć w ograniczaniu przemocy powinna go wspierać MPAA.
Teoretycznie MPAA robi to samo, co podobne jej instytucje na świecie – nadaje ograniczenia wiekowe filmom wchodzącym do amerykańskiej dystrybucji. Wszędzie są one podobne: filmy dla wszystkich widzów (zero seksu i przemocy), później są dwie lub trzy kategorie, w zależności od kraju, z niewielką i trochę większą ilością seksu i przemocy, na końcu kategoria dla dorosłych oraz filmy niedopuszczone do dystrybucji. Te ostatnie zawierają np. pornografię dziecięcą. MPAA nie jest instytucją państwową, ale powołaną przez filmowców i teoretycznie nikt nie ma obowiązku zgłaszania tam filmów. Każdy, kto tego nie zrobi lub nie zgodzi się z kategorią przyznaną przez komisję, automatycznie dostaje kategorię NC-17. A to w praktyce oznacza zabójstwo dla filmu.