Schamienie na szaniec

Elżbieta Janicka, dekonstruktorka powstańczych mitów, pisała, że oddychamy powietrzem, w którym czuje się nienawiść. Paradoksalnie – największa chmura nienawiści wisi nad jej własnym biurkiem

Publikacja: 20.04.2013 01:01

Schamienie na szaniec

Foto: Forum, Rafał Milach Rafał Milach

Znany publicysta Jan Pospieszalski jeżdżąc po kraju pokusił się kiedyś o eksperyment – z czego zdał niedawno relację w tygodniku „Sieci" i na portalu wpolityce.pl. Zadawał studentom i licealistom pytania o wydarzenia grudniowe. „Niemal w stu procentach przypadków odpowiedzią było wzruszenie ramion" – wskazuje Pospieszalski, dodając przy tym, że dla odmiany ponad połowa pytanych wiedziała, co to zbrodnia w Jedwabnem. Poznański czerwiec też większości nic nie mówił, w przeciwieństwie do pogromu kieleckiego, bo o nim wielu słyszało.

I wtedy publicysta zaproponował: „Zróbmy zamianę. Powiedzmy: masakra gdańska i jedwabnieński lipiec. Powiedzmy: zbrodnia poznańska i kielecki lipiec". – To robiło na ludziach wrażenie – skwitował, wskazując, jak za pomocą języka można manipulować pamięcią.

Pospieszalski nie ma wątpliwości, że to pokazuje, „jak w pewnych przypadkach ktoś zadbał, żeby ocena moralna wydarzeń była podkreślana takimi słowami jak zbrodnia czy pogrom, a w innych – żeby tragiczne wydarzenia eufemistycznie powiązać z nazwami miesięcy".

Ów proceder jest twórczo rozwijany przez postępowe środowiska naukowe, bo najwyraźniej nie ma takiej granicy, której nie mogłyby przekroczyć, żeby tylko rozprawić się z polskimi „antysemitami". Albo „homofobami". Albo katolikami. Albo patriotami i ich narodowymi mitami. A najlepiej ze wszystkimi naraz.

Wojskiego falliczna gra na rogu

Chyba żadna z postępowych prowokacji nie wywołała takiej burzy, jak niedawna, do dziś gorąco komentowana, „genderowa" analiza postaw bohaterów „Kamieni na szaniec". Elżbieta Janicka, rocznik 70., doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Slawistyki PAN, za pośrednictwem depeszy PAP postanowiła zdemaskować obraz młodych powstańców warszawskich, bohaterów kilku pokoleń czytelników książki Aleksandra Kamińskiego, czyli Alka, Rudego i Zośki. Językoznawczyni z PAN wskazała, że przyjaźń „Rudego" i „Zośki", uznać trzeba za więź homoseksualną. Zasugerowała przy tym, że prawdziwym motywem, dla której oddział Szarych Szeregów zorganizował brawurową akcję odbicia 25 więźniów z rąk gestapo, w tym „Rudego", było owo homoseksualne uczucie.

„Naukowy dowód" Janickiej wywołał – prócz głosów wielkiego oburzenia – także lawinę kpin z naukowego warsztatu pani adiunkt z PAN.  Publicysta „Do Rzeczy" Marek Magierowski zaproponował badaczce z PAN listę bohaterów literackich do analizy. „Aż się prosi, by Elżbieta Janicka zinterpretowała także na nowo koncert Wojskiego na rogu tym razem w kontekście fallicznym. »Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty / Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty / Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął«. Mój Boże, jakżeż mogliśmy być tak ślepi!".

– To jest bardzo niepojący trend – martwi się prof. Ryszard Legutko, polityk PiS i były minister oświaty. – Bo namnożyły się te różne programy genderowe na uczelniach, na to płyną pieniądze państwowe i unijne. Sam Legutko już ze dwie dekady temu prorokował, że w „Dziadach" w końcu doczekamy się ks. Piotra w homoparze z Konradem: – Padło na „Kamienie na szaniec"... Cóż. To jest taka zaraza, która niszczy humanistykę, tymczasem to nie jest żadna rewolucja. To kalki światopoglądowe. Ciekawe, że literaturoznawstwo jest szczególnie zdegenerowane, bo spolityzowane strasznie i to w wersji neomarksistowskiej. Literatura, jak kiedyś, ma być słuszna. Spełniać wymogi politycznej poprawności.  Klucz marksistowski zawierał w sobie jeden element, czyli klasę, neomarksizm ma klasę, rasę i płeć, i tylko tym się różni. I u nas się to tym kluczem wyklucza – bo antysemityzm, patriarchat, homofobia. Kiedyś były masówki, dziś są akcje medialne – mówi dziś.

I wskazuje na charakterystyczny rys warsztatu neomarksistów. – To się u nich przejawia poprzez żargon – język jest pokrętny, hermetyczny, a w gruncie rzeczy niesie prymitywny przekaz, a zasada jest taka, że im bardziej struktura mętna, tym myśl bardziej toporna.

Na szyderstwach jednak nie mogło się skończyć. Struny szarpnięte przez Janicką zagrały dla wielu zbyt perfidnie i zbyt boleśnie. – Zaświadczam, że byli to normalni, zdrowi, młodzi chłopcy z żelaznymi zasadami. I wielcy patrioci – zareagowała na rewelacje Janickiej Katarzyna Nowakowska pseud. Kasia, odznaczona Krzyżem Walecznych, powstaniec warszawski z 3 batalionu pancernego „Golski". Nowakowska uznała rewelacje Janickiej za krzywdzące, niesmaczne i insynuujące rzeczy nieprawdopodobne.

Odezwali się też inni koledzy z AK i Szarych Szeregów, zaapelowali: „My, żyjący jeszcze harcerze Szarych Szeregów i Armii Krajowej, zwracamy się do dziennikarzy, publicystów, historyków – także z PAN – o opieranie się w swoich wypowiedziach o nas na faktach, nie na piarowskich fantazjach.

Apel tym bardziej zasadny, że na homoetykietowaniu powstańców warszawskich Janicka nie kończy. Autorowi „Kamieni na szaniec" zarzuca antysemityzm, bo gloryfikując powstańców warszawskich – pominął milczeniem powstanie w getcie, choć był łącznikiem AK z gettem (otrzymał medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata). Tych zarzutów Janicka rzecz jasna też nie poparła dowodami.

Powietrze  pełne antysemityzmu

Elżbieta Janicka to nie tylko językoznawca z PAN i Collegium Civitas. Także fotografik i wykładowca ASP w Łodzi. I może właśnie tam trzeba szukać źródeł jej nietuzinkowych metod badawczych. Tu siedem lat temu pierwszy raz udało się jej skupić na sobie uwagę – za sprawą wystawy pt. „Miejsca nieparzyste". Wśród prac puste kadry obramowane jedynie „ząbkami" kliszy fotograficznej z logo firmy AGFA (część IG Farben, firmy, która w czasie wojny wykorzystywała do pracy więźniów – w tym więźniów Aushwitz-Birkenau) i która produkowała cyklon B.

Miały one być artystyczną „rejestracją powietrza nad obozami zagłady" i zarazem symbolem „paradoksu niewyrażalności Shoah". Zaś powietrzna metafora – odkrywać ukryte związki między antysemityzmem a Holokaustem. Ukryte, bo sedno metody sprowadza się do rozróżnienia pojęć „widzianego" i „widzialnego" -  widzialne to to, co może zostać zobaczone, bo to jej wizualny przejaw, zaś widziane – już od możliwości i ograniczeń postrzegającego. Jakiż potencjał interpretacyjny!

W przypadku artystycznego wyrazu trudno odmówić takiej metodzie  sensu, choć już opis autorski wystawy wskazuje, że na innych polach dostrzeganie ukrytych „w powietrzu" związków między antysemityzmem a Zagładą, może kusić niczym nieskrępowaną – nawet histeryczną – dowolnością. – W powietrzu krążą popioły, my tym powietrzem oddychamy – mówiła Janicka w wywiadzie publikowanym w katalogu. – A wiatr, chmury, deszcz? Popioły są w ziemi, w rzekach, na łąkach i w lasach, poddawane nieprzerwanemu recyklingowi, w którym uczestniczymy nie ruszając się z miejsca zamieszkania, kupując w osiedlowym spożywczym żółty ser ze spółdzielni mleczarskiej w Kosowie Lackim, miód z tamtych terenów czy sos tatarski z Wizny. Bo tam się pasą zwierzęta. W Treblince stoją przy drodze żółte, trójkątne znaki drogowe z krową. Znak z krową obok znaku „Treblinka".

Sprawa się komplikuje, a może należałoby powiedzieć, gdy przełożyć taką metodę postrzegania rzeczywistości na język nauki. Tymczasem już w eseju komentującym „Miejsca nieparzyste" pt. „Hortus Judeorum. Refleksje oddechowe i pokarmowo-trawienne na marginesie pracy »Miejsce nieparzyste«" Janicka idzie na całość. Powietrze to nie tylko przestrzeń, w której krążą popioły z krematoriów, lecz przestrzeń „przesycona niewidzialnym antysemityzmem, nienawiścią wchłanianą tak łatwo, jakby się nią oddychało". I ukryta groźba ubrana w bezradność: nie da się zasymilować przemocy, jaką była Zagłada, gdyż jest ona obecna w stanie potencjalnym.

Metodę wyczuwania nienawiści w powietrzu wykpiła właśnie na łamach tygodnika „Do Rzeczy" Mariola Dopartowa, kulturoznawca z UJ i Akademii Ignatianum: „Od pamiętnej wystawy autorka na rozmaite sposoby miele, przesiewa i pompuje czyste powietrze. Ponieważ sianie sztucznego wiatru przyniosło jej prawdziwą medialną burzę, nastąpiła eksplozja tfffu-rczych pomysłów" – wytykała Janickiej Dopartowa. I dodawała: „To, broń Boże, nie obraźliwa kpina, tylko metafora odpowiednio wyczuwanego wiatru w nauce i sztuce".

Dlaczego Trzebiński nie pisał o Żydach

Czy to z przekonania, czy wyczucia kierunku wiatru, swoją metodę Janicka sprawnie wykorzystała, by wpisać się w dwa silne od początku lat 90. nurty: pierwszy związany z przekonaniem o dominacji racji lewicowych w myśleniu polskiej inteligencji i potrzebie zacierania, zakłamywania bądź obrzydzania śladów po wartościach narodowych oraz drugi – potrzebie konsekwentnej walki z narodowymi mitami, z mitem powstania warszawskiego na czele.

Dysertacja doktorska Janickiej z 2006 r. – „Sztuka czy Naród? Monografia pisarska Andrzeja Trzebińskiego" – najwyraźniej realizowała cel pierwszy (esej nawet nagrodzono w 2008 r. przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek). Dylematy ideologiczne Trzebińskiego, poety, dramaturga i ideologa kultury, redaktora konspiracyjnego pisma „Sztuka i Naród" – u Janickiej wydają się raczej pretekstem do rozprawy z narodowcami niż rzetelną monografią (Trzebiński krótko przed śmiercią w 1943 r., gdy jako 21-latek został aresztowany i rozstrzelany na Nowym Świecie, należał do Konfederacji Narodu kierowanego przez Bolesława Piaseckiego) i koncepcją imperium słowiańskiego.

„Kierownictwu organizacji marzyło się imperium – totalitarne, rasistowskie, dowodzone przez polską elitę" – naukowo wywodziła badaczka w eseju. Mało tu Trzebińskiego i jego dylematów, mnóstwo zaś o faszyzujących liderach: Ruchu Narodowo-Radykalego-Falangi Onufrym Bronisławie Kopczyńskim czy Bolesławie Piaseckim, wówczas szefem Konfederacji Narodu. I passusów o ich faszystowskich i żydożerczych zakusach, od których  Trzebiński się dystansował.

Ale nie po to Janicka brała na tapetę Trzebińskiego, żeby pochylać się nad jego dylematami z empatią. W eseju pisze m.in. tak: „W tekstach Trzebińskiego słowo »Żyd« – tak zresztą jak jego derywaty – nie pada ani razu". Ale kończy dialektycznie, pozostawiając po wywodzie niepachnącą smugę: „Trudno dociec, jak to było możliwe, skoro znajdował się »pod opieką« Kopczyńskiego (...) Skoro spotykał się z Piaseckim".

Grubymi nićmi szyty ów esej, nic dziwnego, że przywoływana już  Mariola Dopartowa skwitowała go jednoznacznie: „Naukowiec, z lepszym lub gorszym skutkiem, szuka prawdy, bada ją za pomocą wiarygodnych metodologii i jest oryginalny w swej wizji. Jako autorka pracy o Trzebińskim pani Janicka zachowuje się raczej jak rasowy posthistoryczny reportażysta".

Upiorny park rozrywki

Być Polakiem jest godnie i sprawiedliwie, słuszne i – co najważniejsze – zbawienne" – pisze Elżbieta Janicka w kolejnym swoim dziele pt. „Mroczny przedmiot pożądania. O »Kinderszenen« raz jeszcze – inaczej".

To bezwzględna i można by rzec – bezczelniejsza od poprzedniego dzieła – rozprawa ze Jarosławem Markiem Rymkiewiczem i pielęgnowanym przez niego mitem Powstania Warszawskiego. Nienawiść czuje się w powietrzu, ale paradoksalnie – największa jej chmura wisi nad biurkiem autorki.

Warto zwrócić uwagę na dobór słów, który mówi chyba wszystko o rzeczywistej intencji autorki. Janicka pisze z nieskrywaną niechęcią o polskości:  „liczy się [ona] tu w kategoriach nie prywatnych, indywidualnych, lecz jako przynależność do narodu. Ten naród jest instancją zbawiającą jednostkę. Naród jako odrębny, homogeniczny idealny byt, ulokowany poza historią, (...) wyposażony w nieśmiertelną duszę, która jest dana z góry (...). »Psychika narodowa« – budząca grozę nacjonalistyczna kategoria w »Kinderszenen« święci triumfy, mimo że w historii pozostawiła po sobie »kupę gruzów, kupę trupów, wielkie szambo, wielką dziurę wypełnioną czarną krwią«. Najwyższym wyrazem »naszej psychiki narodowej« jest Powstanie Warszawskie. Bez uzasadnień. Po prostu. Jest i koniec. Powstanie warszawskie – »wielki rok Polaków – 1944«, »wielkie wydarzenie historyczne«, »coś naprawdę wielkiego«".

Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, nie chce mówić o Janickiej: – Obiecałem sobie kiedyś, że nigdy nie skomentuję jej słów.

Nie jest tajemnicą, dlaczego i od kiedy.  Odkąd Janicka w 2011 r. wydała swoją ostatnią książkę, „Festung Warschau. Raport z oblężonego miasta", wydaną przez Krytykę Polityczną. I dlatego, że Janicka o jego muzeum mówi: „upiorny park rozrywki".

Odkurzony nagle przez liberalne media – po dwóch latach od wydania – „Festung Warschau", to z pozoru naukowy, refleksyjny spacer autorki po miejscach pamięci – polskich i żydowskich, poświęconych ofiarom okupacji niemieckiej i sowieckiej:  wywózkom do obozów zagłady i na Sybir oraz powstania w getcie i powstania warszawskiego. Janicka chodzi po stolicy, jej trasa wiedzie przez m.in. Chłodną, Stawki, Nalewki. I w sposób szczególny ocenia „adekwatność" owych upamiętnień – ile polskich, ile żydowskich, które schowane, które dumnie wyeksponowane. No i czy tworzą wspólną historię?

Manifest zamiast spaceru

Wychodzi Janickiej, że dwie odrębne, irytuje się, bo domaga się jednej – „historii Polski, nie historii Polaków". – To książka o pamięci zbiorowej, która jest opowieścią wytwarzającą zbiorową tożsamość – mówiła rok temu w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego". – Chodzę po Warszawie i przyglądam się, w jaki sposób nowa wiedza jest przyswajana w taki sposób, by zasady dotychczasowej opowieści większościowej nie zostały naruszone.

Teraz, tuż przed 70. rocznicą powstania w getcie i otwarciem Muzeum Historii Żydów w Polsce, wyraża się dosadniej: – Chodzi o to, by przewartościować przeszłość i opowiedzieć ją na nowo, czyniąc miejsce dla polskich obywateli poddawanych wcześniej przemocy i wykluczeniu przez polską kulturę większościową, którą do dzisiaj w niezmienionym niemal kształcie transmitują najważniejsze instytucje społeczne: dom, Kościół, szkoła.

Bo „Festung Warschau" to nie refleksyjny spacerek pracownika naukowego PAN, tylko zwieńczenie ideologicznych manifestów Janickiej. Zwrócony już nie tylko przeciwko homofobom i reprezentantom „polskiej kultury większościowej" (antysemickiej, rzecz jasna), ale hurtem – przeciwko mitom narodowym i krzyżowi.

– Zwrócenie Holokaustu Żydom uruchomiło rywalizację w cierpieniu, którą podjęła polska kultura – stwierdziła badaczka w jednym z wywiadów.

Tymczasem lektura „Festung Warschau" dowodzi raczej sytuacji odwrotnej – co pokazuje przez niezwykle cyniczny i konfrontacyjny, ideologicznie nacechowany język, jakim w książce się posługuje. A jeśli przyjąć „powietrzną metodę badawczą" Janickiej, można by nawet rzec – nienawistny. Bo upraszczając – za dużo, zdaniem Janickiej, pamiątkowych kotwic Polski Walczącej, a za mało macew i gwiazd Dawida.

Krucyfiks  – piekielna antena

Trzeba tu nieprzerwanie pilnować siebie, Warszawy, w Warszawie Warszawy w sobie" – podkreśla Janicka już na początku książki. I brzmi to jak apel o ciągłe pielęgnowanie, czy raczej strzeżenie swoich mniejszościowych warszawskich korzeni i historii, bo a nuż ktoś (w domyśle „polska większość kulturowa") będzie chciał ich tego pozbawić.

Tym bardziej że jak ostrzega autorka „trwa próba pacyfikacji miasta. Przez opieczętowanie i oflagowanie niekiedy newralgicznych szczątków. Wystawianie posterunków w miejscach strategicznych. Teren jest znakowany i pilnie strzeżony" – tak wyrażona myśl może sugerować, że Polacy uzbrojeni po zęby w symbole narodowe, siłą (np. instytucjonalną) zawłaszczają pamięć warszawską.

„20 kwietnia 1943 – dzień po wybuchu powstania w getcie – Niemcy zbombardowali i podpalili budynki na ul. Gęsiej 6/8. (...) Tego dnia rano, po śniadaniu Jurgen Stroop uczynił znak krzyża" – takie zestawienie cytatów ze źródeł szokuje skojarzeniem: morderca-katolik.

I na koniec: „Stoi tam jeszcze krucyfiks. Duży, na osi Białego Domu (...) frontem do miejsca, gdzie znajdowała się kładka (do getta – red.) (gromadzą się pod nim – i niejednokrotnie modlą – izraelskie i żydowskie wycieczki. Co bywa odbierane jako prowokacja (...) Krzyż, A na krzyżu słodki, aryjski Pan Jezus. Od Żydów ukrzyżowany. W co wierzy dziś 15 proc. młodzieży. O połowę więcej niż dziesięć lat wcześniej (...) Krucyfiks. Nadajnik. Transformator. Piekielna antena" – ten fragment z  „Festung Warschau" nie wymaga już nawet komentarza.

Znany publicysta Jan Pospieszalski jeżdżąc po kraju pokusił się kiedyś o eksperyment – z czego zdał niedawno relację w tygodniku „Sieci" i na portalu wpolityce.pl. Zadawał studentom i licealistom pytania o wydarzenia grudniowe. „Niemal w stu procentach przypadków odpowiedzią było wzruszenie ramion" – wskazuje Pospieszalski, dodając przy tym, że dla odmiany ponad połowa pytanych wiedziała, co to zbrodnia w Jedwabnem. Poznański czerwiec też większości nic nie mówił, w przeciwieństwie do pogromu kieleckiego, bo o nim wielu słyszało.

I wtedy publicysta zaproponował: „Zróbmy zamianę. Powiedzmy: masakra gdańska i jedwabnieński lipiec. Powiedzmy: zbrodnia poznańska i kielecki lipiec". – To robiło na ludziach wrażenie – skwitował, wskazując, jak za pomocą języka można manipulować pamięcią.

Pospieszalski nie ma wątpliwości, że to pokazuje, „jak w pewnych przypadkach ktoś zadbał, żeby ocena moralna wydarzeń była podkreślana takimi słowami jak zbrodnia czy pogrom, a w innych – żeby tragiczne wydarzenia eufemistycznie powiązać z nazwami miesięcy".

Ów proceder jest twórczo rozwijany przez postępowe środowiska naukowe, bo najwyraźniej nie ma takiej granicy, której nie mogłyby przekroczyć, żeby tylko rozprawić się z polskimi „antysemitami". Albo „homofobami". Albo katolikami. Albo patriotami i ich narodowymi mitami. A najlepiej ze wszystkimi naraz.

Wojskiego falliczna gra na rogu

Chyba żadna z postępowych prowokacji nie wywołała takiej burzy, jak niedawna, do dziś gorąco komentowana, „genderowa" analiza postaw bohaterów „Kamieni na szaniec". Elżbieta Janicka, rocznik 70., doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Slawistyki PAN, za pośrednictwem depeszy PAP postanowiła zdemaskować obraz młodych powstańców warszawskich, bohaterów kilku pokoleń czytelników książki Aleksandra Kamińskiego, czyli Alka, Rudego i Zośki. Językoznawczyni z PAN wskazała, że przyjaźń „Rudego" i „Zośki", uznać trzeba za więź homoseksualną. Zasugerowała przy tym, że prawdziwym motywem, dla której oddział Szarych Szeregów zorganizował brawurową akcję odbicia 25 więźniów z rąk gestapo, w tym „Rudego", było owo homoseksualne uczucie.

„Naukowy dowód" Janickiej wywołał – prócz głosów wielkiego oburzenia – także lawinę kpin z naukowego warsztatu pani adiunkt z PAN.  Publicysta „Do Rzeczy" Marek Magierowski zaproponował badaczce z PAN listę bohaterów literackich do analizy. „Aż się prosi, by Elżbieta Janicka zinterpretowała także na nowo koncert Wojskiego na rogu tym razem w kontekście fallicznym. »Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty / Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty / Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął«. Mój Boże, jakżeż mogliśmy być tak ślepi!".

– To jest bardzo niepojący trend – martwi się prof. Ryszard Legutko, polityk PiS i były minister oświaty. – Bo namnożyły się te różne programy genderowe na uczelniach, na to płyną pieniądze państwowe i unijne. Sam Legutko już ze dwie dekady temu prorokował, że w „Dziadach" w końcu doczekamy się ks. Piotra w homoparze z Konradem: – Padło na „Kamienie na szaniec"... Cóż. To jest taka zaraza, która niszczy humanistykę, tymczasem to nie jest żadna rewolucja. To kalki światopoglądowe. Ciekawe, że literaturoznawstwo jest szczególnie zdegenerowane, bo spolityzowane strasznie i to w wersji neomarksistowskiej. Literatura, jak kiedyś, ma być słuszna. Spełniać wymogi politycznej poprawności.  Klucz marksistowski zawierał w sobie jeden element, czyli klasę, neomarksizm ma klasę, rasę i płeć, i tylko tym się różni. I u nas się to tym kluczem wyklucza – bo antysemityzm, patriarchat, homofobia. Kiedyś były masówki, dziś są akcje medialne – mówi dziś.

I wskazuje na charakterystyczny rys warsztatu neomarksistów. – To się u nich przejawia poprzez żargon – język jest pokrętny, hermetyczny, a w gruncie rzeczy niesie prymitywny przekaz, a zasada jest taka, że im bardziej struktura mętna, tym myśl bardziej toporna.

Na szyderstwach jednak nie mogło się skończyć. Struny szarpnięte przez Janicką zagrały dla wielu zbyt perfidnie i zbyt boleśnie. – Zaświadczam, że byli to normalni, zdrowi, młodzi chłopcy z żelaznymi zasadami. I wielcy patrioci – zareagowała na rewelacje Janickiej Katarzyna Nowakowska pseud. Kasia, odznaczona Krzyżem Walecznych, powstaniec warszawski z 3 batalionu pancernego „Golski". Nowakowska uznała rewelacje Janickiej za krzywdzące, niesmaczne i insynuujące rzeczy nieprawdopodobne.

Odezwali się też inni koledzy z AK i Szarych Szeregów, zaapelowali: „My, żyjący jeszcze harcerze Szarych Szeregów i Armii Krajowej, zwracamy się do dziennikarzy, publicystów, historyków – także z PAN – o opieranie się w swoich wypowiedziach o nas na faktach, nie na piarowskich fantazjach.

Apel tym bardziej zasadny, że na homoetykietowaniu powstańców warszawskich Janicka nie kończy. Autorowi „Kamieni na szaniec" zarzuca antysemityzm, bo gloryfikując powstańców warszawskich – pominął milczeniem powstanie w getcie, choć był łącznikiem AK z gettem (otrzymał medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata). Tych zarzutów Janicka rzecz jasna też nie poparła dowodami.

Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski