Dolegliwość Pijanego Wieśniaka? Wątróbka. Tuhajbej Na Palu? Szaszłyk. Przysmak bez Depilacji? Golonka. Pobitewne Pobojowisko? Flaki. Ten dialog między klientem, który próbuje coś zamówić i kelnerem, który stara mu się to uniemożliwić, domagając się, by odgadł, jak nazywa się schabowy w panierce (Podeszwa w Piachu) pochodzi z jednego z najpopularniejszych skeczy Kabaretu Moralnego Niepokoju. Restauracja nie nazywa się tam restauracją, tylko Karczmą Oberżą Wylęgarnią Smaku, zupy to polewnice, a kelner każe się tytułować jadłopodawcą. Do tego pojawia się na scenie w kontuszu, co odsyła do oczywistego skojarzenia, że mamy do czynienia z satyrą na knajpy pseudostaropolskie czy też pseudogóralskie.
Ich największy wysyp już się zakończył, a szczyt popularności miał miejsce mniej więcej w połowie poprzedniej dekady, kiedy autor skeczu Robert Górski obserwował, jak wyrastały i nad morzem, i koło Piotrkowa, i pod Warszawą. Jak opowiada satyryk, artyści, którzy znaczną część życia spędzają w trasie, zbierają informacje na temat dobrych restauracji w kraju. Dlatego te pseudostaropolskie nauczyli się omijać. Dają tam, zdaniem Górskiego, wielkie porcje, które ciężko zjeść, bo za duże i niezbyt smaczne. A do tego restauratorzy wymyślają dziwaczne nazwy dań. Rzeczywistość przerosła jednak wyobraźnię satyryka. Skecz nie tylko stał się ulubioną scenką kelnerów, przepraszam, jadłopodawców, ale wywołał też bardzo żywiołową reakcję publiczności. Widzowie zaczęli przysyłać na adres kabaretu fotografie restauracyjnych menu, które nie różniły się od tych zmyślonych.
Sarmata się nie naje
Moda na knajpy w stylu staropolskim czy góralskim zaczęła jednak mijać wraz ze zwycięstwami wyborczymi PiS. Powie ktoś, że to analogia idąca zbyt daleko? Być może. Proszę jednak zwrócić uwagę, że mówiąc o boomie na staropolszczyznę, wskazujemy połowę poprzedniego dziesięciolecia, kiedy wahadło sympatii politycznych wyraźnie przesunęło się w prawo. W 2005 roku Prawo i Sprawiedliwość wygrywa podwójne wybory, ale przecież i reszta zwycięskich ugrupowań chętnie odwołuje się do tradycji, patriotyzmu czy nawet katolicyzmu. Biało-czerwone krawaty Samoobrony, największe sukcesy Ligi Polskich Rodzin otwarcie popieranej wtedy przez ojca Rydzyka, retoryka Platformy jakże bliska PiS, włącznie z budowaniem IV Rzeczypospolitej (co proponował ówczesny poseł PO prof. Paweł Śpiewak) – to wszystko są tamte czasy.
Mało kto już pamięta ówczesny rozkwit sieci Chłopskie Jadło, która jako pierwsza na taką skalę oferowała tradycyjną kuchnię polską i która za grube miliony została sprzedana przez Jana Kościuszkę gastronomicznemu koncernowi. A jeszcze mniej osób sobie przypomni, że po tej transakcji twórca sieci stworzył firmę konkurencyjną Polskie Jadło, której upadłość niedawno ogłoszono. Ba, tylko najbardziej uważni czytelnicy prasy pamiętają zacięty spór o kuchnię narodową, toczony w owym czasie na łamach „Wprost" przez Jana Kościuszkę i Piotra Bikonta, w którym polemiści oskarżali się nawet o „kulinarny faszyzm" (co przecież jako żywo kojarzy się z oskarżeniami wobec PiS i Jarosława Kaczyńskiego).
To nie tylko przypadkowa zbieżność dat. Wiele wskazuje na to, że mody związane z jedzeniem wiążą się ze zbiorowymi emocjami i kwestiami tożsamościowymi w tym samym stopniu co sympatie polityczne. I że ten, kto byłby w stanie przewidzieć, w którą stronę odchyli się wahadło sympatii Polaków, nie tylko mógłby zarobić mnóstwo pieniędzy w restauracyjnym biznesie, ale i wygrać wybory.
Zresztą w zasadzie można powiedzieć, że coś podobnego obserwowaliśmy już kilkakrotnie. Nie tylko w przypadku sukcesów PiS i mody na staropolszczyznę, które były raczej procesami równoległymi. Warto zwrócić uwagę, co działo się w gastronomii, kiedy największe sukcesy odnosił, nawołujący do zbiorowej amnezji, SLD. „Wybierzmy przyszłość" proponował w swojej kampanii z roku 1995 Aleksander Kwaśniewski, jego partia dwukrotnie wygrywała wtedy wybory (1993 i 1997), a w kraju jak grzyby po deszczu wyrastały włoskie restauracje i amerykańskie fast foody.