Trudno o lepszy opis detektywa rodem z tak zwanej literatury typu hard-boiled, specyficznego nurtu powieści kryminalnej stojącego w kontrze do pruderyjnych klasyków pióra Agathy Christie czy Arthura Conan Doyle'a. W groszowych utworach, do perfekcji opanowanych przez Dashiella Hametta i Raymonda Chandlera, świat rządzi się pozbawionymi elementarnej moralności zasadami: przeciwko skorumpowanemu systemowi walczy pozbawiony złudzeń szpicel, wypalony romantyk, nierzadko działający na granicy prawa, byle tylko przywrócić sprawiedliwość. Znamienne, że tego typu pulpowej lekturze, publikowanej oczywiście w odcinkach w jakimś tanim magazynie, zatytułowanej sensacyjnie „Szminka", z namiętnością oddaje się jedna z ekranowych postaci. Mason taki właśnie jest – w interpretacji, bezbłędnie operującego slangiem z epoki, Matthew Rhysa jawi się jako wykolejeniec po przejściach, człowiek zdeterminowany i za wszelką cenę poszukujący prawdy.