Lemingi na wojnie z pająkami

Choć sytuacja polityczna od dłuższego czasu była napięta, to najazd na kraj – jak zresztą zawsze bywa w takich przypadkach – zaskoczył obrońców.

Publikacja: 25.01.2014 12:00

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa/Ryszard Waniek

Grozę wywoływał już sam warkot tysięcy samolotów, które pojawiły się na spokojnym niebie. Okupanci bez problemu zajęli kluczowe miasta i zaczęli zaprowadzać własne porządki. Niestety, znaleźli się kolaboranci gotowi im w tym pomóc. Na szczęście była w kraju grupka młodzieży gotowa przeciwstawić się potężnemu wrogowi. Młodzi skryli się w lesie i niebawem podjęli walkę partyzancką...

Powyższy opis mógłby dotyczyć pewnie wielu konfliktów zbrojnych, z wrześniem 1939 na czele. Jest też najprostszym streszczeniem filmu „Czerwony świt", który zaserwował nam w ostatnich dniach jeden z płatnych kanałów telewizyjnych. Film z 2012 roku opowiada o ataku Korei Północnej na Stany Zjednoczone i jest remakiem nieco bardziej znanego obrazu pt. „Red Dawn" z Patrickiem Swayze'em i Charliem Sheenem. Tam Amerykę atakował Związek Sowiecki przy wsparciu Kuby i Nikaragui, a film zrobiono w 1984 roku, więc trudno się dziwić, że nam w czasach PRL go nie pokazano.

Cóż – zmieniły się czasy, zmieniły się zagrożenia... Nie wiem, czy „Czerwony świt" sprzed 30  lat miał jakieś artystyczne walory. Ten sprzed dwóch lat jest filmem klasy B, prawdę mówiąc, niewartym tracenia na niego półtorej godziny. Dlaczego w takim razie w ogóle o nim wspominam?

Otóż mam wrażenie, że przy całej naiwności fabuły jest w „Czerwonym świcie" jeden wątek wart refleksji. To mobilizacja grupy młodych ludzi, którzy uciekają do lasu, szkolą się tam i rozpoczynają akcję dywersyjną. Nietrudno uwierzyć, że tak by właśnie było. Ameryka ma bowiem wszelkie dane, aby skutecznie prowadzić wieloletnią nawet wojnę partyzancką z okupantem. Ma powszechny dostęp do broni, ma tradycję lokalnej samorządności i samoorganizacji, ma wreszcie wiele regionów, gdzie lewicowe pacyfistyczne ideologie jeszcze nie stały się obowiązkowym wyznaniem – a więc są tam ludzie, którzy potrafią z siebie wykrzesać ducha walki w imię wspólnego dobra.

Wyobraźmy sobie koreański najazd na któreś z kontynentalnych państw Europy Zachodniej, choćby na Belgię czy Francję. Wierzę, że obywatele tych krajów nie byliby zadowoleni, iż muszą uczestniczyć w wielogodzinnych świeckich mszach ku czci Kim Dzong Una, ale czy chcieliby w takiej sprawie narażać życie?  Czy w ogóle gotowi byliby narażać życie dla jakichś wyższych wartości? Niepodległość? A co to jest niepodległość? W czasach rozkwitu mulikulturalizmu, zaniku narodowych więzi (ba! wszelkich więzi społecznych!) nie ma miejsca na takie ideologiczne fanaberie. Bunt pewnie podniósłby się dopiero wtedy, gdyby władze okupacyjne zniosły małżeństwa jednopłciowe i zakazały eutanazji nieletnich...

Zachodni Europejczycy są dziś jak bohaterowie „Władcy Lewawu", powieści Małgorzaty Terakowskiej, którą przeczytała niedawno moja córka. W książce opisany został świat alternatywny do naszego i jedno z jego miast – Wokark. Jego mieszkańcy są na pierwszy rzut oka ludźmi idealnymi – pozbawionymi agresji, a nawet skłonności do kłótni, kulturalnymi i spokojnymi bez względu na okoliczności. Ale właśnie dlatego nie potrafią się przeciwstawić okupantowi: rezydującemu na Lewawie Nienazwanemu i jego armii pająków. Dobroć i łagodność okazuje się dla nich mordercza – często dosłownie, bo pająki żywią się krwią bezwolnych ofiar. Dopiero gdy mieszkańcy Wokarku wywołają z głębi swoich dusz agresję, będą w stanie walczyć ze złem.

A co z Polską? Co z Polakami? Przez ostatnie 25 lat przekonywano nas, że Polska jest bezpieczna, przez ostatnie sześć, że otaczające nas mocarstwa to nasi przyjaciele. Nie ma kogo się obawiać, nie ma kogo nienawidzić.

A co, jeśli to nieprawda? Jeśli to jeszcze nie koniec historii? Jeśli gdzieś niedaleko są jednak państwa gotowe rozwiązywać konflikty z sąsiadami za pomocą siły? Czy po tej lekcji beztroskiej łagodności potrafilibyśmy sprostać zagrożeniu, w taki sposób jak nasi rodacy sprzed 75 lat? Czy młodzi wykształceni z wielkich miast wykrzesaliby z siebie odrobinę nienawiści wobec zła i podjęliby walkę z armią pająków? Czy lemingi zapisywałyby się na szkolenie do podziemnej podchorążówki? Czy mieszkańcy warszawskiego Wilanowa gotowi byliby rzucać w czołgi okupanta koktajlami Mołotowa?

Obyśmy nie musieli poznać odpowiedzi na te pytania.

Grozę wywoływał już sam warkot tysięcy samolotów, które pojawiły się na spokojnym niebie. Okupanci bez problemu zajęli kluczowe miasta i zaczęli zaprowadzać własne porządki. Niestety, znaleźli się kolaboranci gotowi im w tym pomóc. Na szczęście była w kraju grupka młodzieży gotowa przeciwstawić się potężnemu wrogowi. Młodzi skryli się w lesie i niebawem podjęli walkę partyzancką...

Powyższy opis mógłby dotyczyć pewnie wielu konfliktów zbrojnych, z wrześniem 1939 na czele. Jest też najprostszym streszczeniem filmu „Czerwony świt", który zaserwował nam w ostatnich dniach jeden z płatnych kanałów telewizyjnych. Film z 2012 roku opowiada o ataku Korei Północnej na Stany Zjednoczone i jest remakiem nieco bardziej znanego obrazu pt. „Red Dawn" z Patrickiem Swayze'em i Charliem Sheenem. Tam Amerykę atakował Związek Sowiecki przy wsparciu Kuby i Nikaragui, a film zrobiono w 1984 roku, więc trudno się dziwić, że nam w czasach PRL go nie pokazano.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą