W cieniu szmalcownika

Szanuję historię polskich Sprawiedliwych. Dzięki nim jestem dumny z tego, że jestem Polakiem. I wiem, że ten naród w swoich przejawach wielkości jest nieporównywalny do żadnego innego.

Publikacja: 14.02.2014 15:38

Red

Budujmy pomniki szmalcownikom! – w tym jednym zdaniu dałoby się niestety streścić polską historiografię badającą relacje polsko-żydowskie w czasie wojny. Polscy Sprawiedliwi powoli znikają. Zresztą ich historia nigdy nie uzyskała należnego jej miejsca w opowieści o Polsce. Mordowani za czasów niemieckiej okupacji. Powoli zapominani w czasach PRL-u. Następnie III RP nie była w stanie należycie uhonorować ich odwagi i poświęcenia.

Także prawicowa martyrologia, z jej uwielbieniem dla czynu zbrojnego, miała kłopot z opisem bohaterstwa Sprawiedliwych. Jak napisałem – w ostatnich latach polscy Sprawiedliwi powoli nikną... w cieniu szmalcownika. W cieniu Polaka-mordercy i oprawcy. Pamięć o naszych bohaterach zastępowana wspomnieniami o kanaliach. To tryumf szmalcownika zza grobu.

Wyrwani z niepamięci

Jak pisała historyk Magdalena Gawin w „Teologii Politycznej", ci, którzy ratowali Żydów, byli i są na marginesie zainteresowania badaczy. Zapomnienie dotknęło nawet tych największych. Nieliczni zostali wyrwani z niepamięci, jak Irena Sendlerowa. Nie naszymi rękami – tylko dzięki interwencji amerykańskich nastolatek. Jak smutno diagnozuje Magdalena Gawin: „skoro docenił ją świat, doceniła nawet Polska".

Wciąż nie ma odpowiednich instytucji i działań po stronie polskiej, które umożliwiłyby realne badania nad Sprawiedliwymi i przypomnienie ich nie tylko światu, ale nawet Polsce. I tak powoli jedna z najpiękniejszych kart naszej historii znika. Zastąpiona mieleniem na wszystkie sposoby ustaleń Jana Tomasza Grossa. Niewielu naukowców, badaczy czy autorytetów ma ochotę w ogóle poruszać problem polskich Sprawiedliwych.

Czy możemy im się dziwić? Zwłaszcza dziś, gdy największe pieniądze i sława „salonów" czeka gdzie indziej. Zresztą sama Polska ma Sprawiedliwych (proszę o wybaczenie tego kolokwialnego określenia, ale niestety idealnie oddaje ono sytuację) gdzieś. Poza tym nie sposób nie zauważyć, że szmalcownicy to dużo łatwiejszy temat do badań. I do radykalnych ocen. W końcu jeden szmalcownik mógł wymordować tysiące osób.

A sieć kontaktów i pomocy, która była niezbędna, by uratować choć jednego Żyda (a i nie zawsze się to udawało), liczyła często tysiące osób. Wyobrażacie sobie Państwo, jaka to robota przekopać się przez te wszystkie zależności, papiery, zeznania? I dla jakże marnego efektu – odnotowania w jakiejś małej gazecie zamiast splendorów zachodnich uniwersytetów i miejsca na łamach najpoczytniejszych polskich dzienników czy tygodników?

Zresztą sama postać szmalcownika została na nowo zdefiniowana. Stał się on Polakiem-oprawcą, którego jedynymi ofiarami byli Żydzi. Magdalena Gawin w swoim tekście pokazuje skalę fałszu tego stereotypu. Szmalcownicy byli zagrożeniem tak dla Żydów, jak i Polaków, posyłając przedstawicieli obu tych narodowości na śmierć z rąk Niemców (choć wciąż należy zaznaczać, że okupacja niemiecka była dużo okrutniejsza i groźniejsza dla Żydów niż Polaków).

Zapomina się o fakcie, iż szmalcowników stworzyły Niemcy, podczas gdy Sprawiedliwi narodzili się ze sprzeciwu wobec barbarzyństwa tego państwa. Symptomatyczne, że w opowieści Magdaleny Gawin o tym, jak próbowała dotrzeć do prawdy o swojej krewnej (która zginęła, ratując Żydów), jedyną instytucją, która realnie pomogła, było Muzeum Historii Polski. A nie te, które są związane z badaniem Zagłady Żydów.

Okazuje się, że nie ma instytucji, której podstawowym zadaniem byłoby zbieranie materiałów o Sprawiedliwych. Brak ludzi, chęci i pieniędzy, by prowadzić kwerendy źródłowe. Żadna (!) polska instytucja się tym nie zajmuje. A przecież bez tego nie można mówić o odkrywaniu prawdy o polskich Sprawiedliwych. Trudno o większe oskarżenie tego, jak dziś wygląda „badanie" polskiej historii.

Rozsądni tubylcy

Nie możemy ukrywać, że badacze są takimi samymi ludźmi jak my wszyscy. Czyli: nie są odporni na klimat, w jakim pracują, i na potencjalne nagrody, jakie uzyskają za swoją pracę. Choć zapewne często zdarzają się chwalebne wyjątki, to tak naprawdę o kierunku badań w większej mierze decydują możliwe profity. Uznanie i materialne korzyści. A tym dziś dysponuje szmalcownik, a nie Sprawiedliwy.

Czemu to właśnie on okazał się bardziej „opłacalny"? Obawiam się, że odpowiedź jest bardzo prosta. Ponieważ jesteśmy słabym państwem, więc nasze elity poszukują legitymizacji, odwołując się do państw Europy Zachodniej. A ta po prostu nie chce naszych polskich Sprawiedliwych. Chce ich wymazać.

Jesteśmy słabym państwem. A polityka historyczna przypomina tę prawdziwą. Słabsze państwa muszą uznać dominację silniejszych. Tak więc przegrywamy walkę o pamięć o Holokauście. W każdym jej aspekcie. Niemcom udało się już rozmyć swoją odpowiedzialność za tę zbrodnię. Wraz z kolaborującą i w czasie wojny, i teraz Francją, za pomocą gigantycznych pieniędzy oraz odpowiedniej polityki historycznej zdołali przekonać Europę, że to ona w całości odpowiada za Zagładę.

Bez hołdu wobec Sprawiedliwych do polskiej świadomości nie przedostanie się realny opis Zagłady

Jak opisać dominujący dziś paradygmat prezentowania Zagłady na Zachodzie? Otóż jacyś niezdefiniowani naziści, prymitywni i zacofani, sprowadzili zło. Ale na szczęście nowoczesny i światły Zachód zdołał wyplenić ten wirus. Teraz oczyszczony, pod przewodnictwem dawnego mordercy i jego współpracownika, rusza cywilizować dziki Wschód. Tę zacofaną krainę brutali, gdzie nazizm wciąż się czai. Gdzie wciąż nie zrozumiano lekcji historii, jaką można było wyciągnąć z „polskich obozów Zagłady".

Ale od czego są byli oprawcy, jeśli nie od tego, by tę dzicz skolonizować? Za pomocą „rozsądnych tubylców", przepojonych ideą dekonstrukcji i przyjmujących wsparcie przyjaciół z Zachodu w dziele oczyszczania Wschodu z nazizmu i faszyzmu. Celem jest uświadomienie motłochu wciąż wierzącego w idee, które do Zagłady doprowadziły.

Jakie to idee? Oczywiście katolicyzm. I niepostępowe wersje patriotyzmu. Niemcy uczące Polaków za pomocą polskich ośrodków intelektualnych tego, jak ma wyglądać ich patriotyzm? Oczywiście. Każda pomoc się liczy, gdyż nadszedł czas, by walczyć z możliwością powtórzenia się „polskich obozów Zagłady".

W tym kontekście każdy szanujący się intelektualista musi sobie zadać inne pytanie: a kto był właściwie ofiarą Zagłady? Sprawa nie jest w końcu taka jasna. Niby Żydzi, ale czy aby nie po prostu Obcy? Wykluczeni? A kim są wykluczeni? No raczej nie Żydzi, ci mają swoje państwo i armię, a to w postępowym świecie skandal. Więc chyba geje. I transseksualiści. I nieheteronormatywni.

Czas wyrwać Zagładę z wąskich ram zacofanych kategorii etnicznych. Zagłada, Holokaust – uderzył w Innego. Koniecznie dużą literą. A ten Inny, to kto nim dzisiaj jest? No, nie Żyd. Raczej Murzyn, może Arab, ale chyba też nie bardzo. Raczej homoseksualista. No właśnie, a kto dzisiaj prześladuje mniejszości seksualne? Polska i Kościół katolicki. Rozumiecie więc już Państwo, gdzie tkwi zagrożenie?

Oczywiście opisana powyżej narracja historyczna, poza jej kłamliwością i absurdalnością, ma bardzo konkretny i skrajnie nacjonalistyczny cel. Okrucieństwo Zagłady, którą na Żydów sprowadzili Niemcy, staje się najlepszym argumentem za tym, żeby to Niemcy przejęli dziś rolę wzorca i mentora dla „zacofanych" narodów Europy Wschodniej. By uzyskali legitymację do swojego neokolonializmu na Wschodzie. Kiedyś legitymacja ta odwoływała się do konserwatyzmu, dziś, jak widać, świetnie służą jej narzędzia lewicowe. Postęp i dekonstrukcja. Oto najważniejsze oręże niemieckiego nacjonalizmu historycznego.

Dlatego nie powinny nas dziwić tak często obecne w niemieckich mediach czy na uniwersytetach postulaty, by teraz to Niemcy pomogły rozliczyć się narodom Europy Środkowej i Wschodniej z antysemicką przeszłością i teraźniejszością (proszę chociażby sprawdzić artykuły Paula Hockenosa). Nie powinny nas dziwić organizowane za niemieckie pieniądze w Warszawie seminaria o polskim antysemityzmie w okresie międzywojennym. Nie powinniśmy się dziwić programom radiowym czy telewizyjnym we Francji, których jedynym tematem są polscy szmalcownicy (i w których występują polscy historycy czy publicyści „Gazety Wyborczej" – np. w audycjach radiowych skądinąd bardzo sensownego filozofa, jakim jest Alain Finkielkraut).

Zapewne niemiecka propaganda nie byłaby tak skuteczna, gdyby nie to, że część polskiej lewicy, w imię swojej ideologii postępu, w imię swojej walki z tradycją i religią, kłamliwie utożsamia nazizm z konserwatyzmem czy innymi swoimi wrogami politycznymi, czyniąc z niego zjawisko występujące zawsze i wszędzie. Wystarczy zajrzeć do ostatnich tekstów Kingi Dunin o Marszu Niepodległości czy artykułów Magdaleny Środy bądź Cezarego Michalskiego o polskiej opozycji, by odnieść wrażenie, że żyjemy w państwie, gdzie terror nazistowski czai się tuż za rogiem. Tyle że w ten sposób pozbawia się termin nazizm sensu, w konsekwencji niszcząc też semantykę słowa Holokaust.

Zapewne niemiecka propaganda historyczna nie byłaby tak skuteczna, gdyby nie część środowisk lewicowych (trudno tutaj nie wskazać na znaczną rolę „Krytyki Politycznej"), które są gotowe dowolnie instrumentalizować żydowskie ofiary, byle tylko za ich pomocą uderzyć w polskie mity i tradycje. Mowa tu o Sławomirze Sierakowskim, który z kłamstwa o „polskich obozach" robi nieistotne określenie geograficzne, czy o Stefanie Zgliczyńskim z „Le Monde Diplomatique", który pisze  książkę o znamiennym tytule – jak „Polacy Niemcom Żydów pomagali zabijać". I o kolejnych tekstach w lewicowych periodykach, gdzie polsko-żydowskie stosunki z czasów wojny zostają sprowadzone do mordów tych pierwszych na tych drugich. Tylko to interesuje polską lewicę.

Czasem powstają wręcz groteskowe interpretacje – takie jak np. lansowana w „Krytyce" teza, że kapliczki warszawskie są formułą, poprzez którą katolicyzm chce egzorcyzmować żydowską historię tego miasta.

Pożyteczni idioci

Zapewne niemiecka polityka historyczna nie byłaby tak skuteczna w Polsce, gdyby nie ludzie z salonu „Gazety Wyborczej", którzy w imię swoich interesów politycznych gotowi są lansować największy i najbardziej zakłamany gniot (opisywanie filmu „Pokłosie" jako wiekopomnego dzieła, które pokazuje prawdziwą Polskę), jeśli tylko dzięki temu będą mogli przedstawiać się na Zachodzie jako niezastąpieni pasterze stada groźnych i durnych baranów.

Zapewne opisana powyżej propaganda nie byłaby tak skuteczna, gdyby nie ciągłe zabieganie naszych elit o glejt „europejskości". A jest jasne, że tego zaszczytu nie da się dostąpić, narażając się Niemcom. Czy może więc dziwić zaskakująca opieszałość różnych  instytucji do walki z wciąż powtarzanym kłamstwem o „polskich obozach zagłady"?

No i nie można zapomnieć przy okazji o części prawicy, która zasklepiona w swoich własnych projekcjach, wciąż taplając się w antysemityzmie czy wydając kolejne broszury negujące istnienie Holokaustu, daje oręż do ręki potędze, która chce zmazać swą winę kłamstwem o współudziale Polaków w Szoa i o wciąż trwającym żywiołowym antysemityzmie polskim. Ta część prawicy, która wciąż jak mantrę powtarza brednie o żydowsko-syjonistycznych spiskach, odgrywa po prostu rolę pożytecznych idiotów.

Pedagogika wstydu i „odbrązawiania" polskiej przeszłości ma oczywiście swój cel. Chodzi o namaszczenie ludzi z konkretnego środowiska jako koniecznych lekarzy, którzy wyrwą nieświadomą wspólnotę z trawiących ją dolegliwości. Narodowa psychoanaliza – tak można określić dzisiejszą debatę o stosunku Polaków do Żydów podczas drugiej wojny światowej. Wciąż słyszymy, że naród polski i polska historiografia muszą zrezygnować z fałszywych wyobrażeń o samych sobie, z trapiących je chorób – manii wielkości, poczucia cierpiętnictwa i fałszywej świadomości historycznej.

W tym kontekście ta „odkrywana" prawda o żydowskich cierpieniach jest traktowana instrumentalnie jako lekarstwo mające uzdrowić wspólnotę polską z jej traum. Przykładowo Artur Domosławski we wstępie do przytoczonej już książki Stefana Zgliczyńskiego wyraźnie stwierdza, że jej najważniejszym atutem jest rozprawienie się z „mitem Polski niewinnej", co umożliwi przemianę naszej wspólnoty narodowej.

Co gorsza, tego typu perwersyjny prometeizm jest też obecny w wypowiedziach przedstawicieli Centrum Badań nad Zagładą Żydów. I nie chodzi tu o wyskoki Aliny Całej, stwierdzającej, że Polacy są współodpowiedzialni za Holokaust (słynny wywiad z „Rzeczpospolitej"). Warto przypomnieć sobie argumentację stojącą za sprzeciwem tego środowiska wobec możliwości postawienia pomniku Sprawiedliwym na terenie dawnego getta. Chodziło o to, by nie dopuścić do „tryumfu narodowego samozadowolenia". A bronić przed tym tryumfem – oto niespodziewany cel ludzi związanych z Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Okazuje się więc, że instytucja ta czuje się powołana nie tylko do badania żydowskich cierpień w czasie wojny, ale także do kształtowania stanu emocjonalnego naszego narodu.

Ta psychoanaliza często wykorzystuje żydowskie wspomnienia z czasów wojny. Jest to jednak o tyle błędne, że każdy Żyd, który chciał przetrwać, musiał traktować większość Polaków jako potencjalnych kolaborantów. Takie były realia niemieckiego okrucieństwa. Ale zadaniem historyka powinno być dotarcie do prawdy, a nie powielanie skądinąd zrozumiałych emocji sprzed dekad.

Zagłada obcego plemienia

Nie chcę analizować intencji środowiska, które tego typu od lat psychoanalizę przeprowadza. Być może są one szczere. Być może ci ludzie rzeczywiście są przerażeni widmem faszyzmu unoszącym się nad Polską. Może naprawdę sądzą, że epatując potwornościami wojny, opowiadając o tym, że sprawcami byli Polacy, a ofiarami Żydzi, doprowadzą do zmian na lepsze, ujrzą w końcu katharsis wspólnoty polskiej. Dziwi mnie tylko, że jeszcze nie zauważyli, iż przypominają lekarza, który swojemu pacjentowi wmawia postępującą chorobę, ponieważ nie chce go wypuścić z kozetki. Dalsze leczenie bowiem opłaca się leczącemu.

Ale niezależnie od intencji, tego typu działania przynoszą dwa oczywiste skutki. Jeden już poruszony – stają się one idealnym paliwem dla dążeń Zachodu do rozmywania jego win za Holokaust. I niestety, trzeba to głośno powiedzieć – wiele osób z polskich środowisk żydowskich, z centrów badających Zagładę, z instytucji mających krzewić dialog międzykulturowy (pomijając fakt, że to ludzie często w wielu sprawach bardzo zasłużeni) dało się wciągnąć w tę machinę zachodniej propagandy.

Druga konsekwencja tej historycznej i społecznej psychoanalizy prowadzonej przez elity wydaje się jeszcze bardziej przerażająca. Chodzi tu o powolne wypieranie pamięci o Holokauście z naszej zbiorowej pamięci. Zagłada zostaje bowiem upolityczniona, wrzucona w doraźne spory, następuje jej skrajna inflacja. Holokaust staje się nudnym i przewidywalnym elementem debat. Wspomnieniem wstydu i porażki. Przeszkodą, by pamiętać o losie Polaków. Ciągłym i przewidywalnym oskarżeniem.

Pamięć o Zagładzie z powodu wszechobecnego motywu Polaka-zbrodniarza i Żyda-ofiary zostaje wyrwana z polskiego przeżywania historii. Sama Zagłada przestaje dotyczyć Polaków (choć ofiarami byli Polacy żydowskiego pochodzenia), ale jakiegoś innego odrębnego plemienia, narodu niezwiązanego z naszą historią. Te wszystkie elementy składają się na wyparcie.

W takim sposobie przedstawiania wojny i Zagłady Żyd po pierwsze przestaje być częścią polskiej wspólnoty. Ta jest bowiem wspólnotą sprawców, a Żyd jest tylko ofiarą. Po drugie, Żyd staje się przeszkodą w upamiętnianiu bohaterstwa Polaków. Służy tylko wtrącaniu narodu polskiego w ciągły stan wstydu.

Ta pamięć o Zagładzie, ta nowa historiografia – prezentowana chociażby przez Grossa – w której podstawą refleksji staje się szmalcownik, nie niesie z sobą pozytywnego potencjału. Nie ma w sobie żadnej przyczyny, dla której warto o niej pamiętać.

A wspólnota odmawia pamiętania tego, co świadczy o niej tylko źle. Pamięć bowiem, która w nas trwa i realnie na nas oddziałuje – tzw. żywa pamięć – to nie suche stronice podręczników historycznych czy mądre dyskusje akademickie. To pamięć, która jest w stanie skłonić nas do udziału w rytuałach ją podtrzymujących, do przekazywania jej naszym dzieciom, do współodczuwania z uczestnikami tamtych wydarzeń. Dlatego musi, z konieczności, zawierać potężny element pozytywny.

To, co złe, napiętnowane, pogardzane – nie przetrwa, bo nie będzie zdolne do wywołania w nas poczucia identyfikacji. Pamięć czysto negatywna będzie nam obca.

Wizja Polaków jako szmalcowników nie tylko jest fałszywa. Gorzej – będzie budować barierę między Polakami a Żydami. Za kilka lat agresja publicystycznej debaty prowadzonej już dziś przez niektórych i oskarżenia o kolaborację spowodują, że nikt nie będzie widział siebie w małym żydowskim chłopcu idącym na śmierć w czasie niemieckiej okupacji. Gorzej – ten chłopiec stanie się kimś, kto nie wzbudza współczucia, ale przeszkadza, dręczy, a jego los zacznie nudzić.

Pamięć o ofiarach więc umrze, zostanie oddzielona od naszej tożsamości. Los tych, którzy zostali zamordowani w gettach i w komorach gazowych, stanie się nam obojętny i zniknie z naszej perspektywy historycznej. Pozostanie nam tylko szmalcownik.

Owszem – póki elity, które w ciągłym przypominaniu historii szmalcownika odnajdują swoje posłannictwo, będą sprawować władzę, najprawdopodobniej będą też w stanie kontrolować popkulturę czy szkoły na tyle, by ich idee przenikały do tych sfer. Niemniej z każdym rokiem tego typu indoktrynacji będzie postępować wspomniana inflacja pamięci o Zagładzie. Aż stanie się ona tylko zestawem pustych sloganów niewzbudzających żadnych emocji, używanych jedynie do awantur politycznych. A z czasem i to narzędzie będzie rdzewieć, aż w końcu zostanie zastąpione innym.

Kult Sprawiedliwych

Warto, by polscy Żydzi to zrozumieli. A także to, iż środowisko, które dziś ich używa w walce, za kilka lat może o nich zapomnieć. Warto też, by pojęli jeszcze inną rzecz. Jeśli naprawdę chcą, aby w Polsce trwała pamięć o Zagładzie, muszą zrozumieć, że jej droga do przetrwania wiedzie przez pamięć o Sprawiedliwych. Przez ich uwielbienie. Ich kult.

Muszę tu wtrącić pewną uwagę,  nazwijmy ją metodologiczną. Otóż sam szanuję historię polskich Sprawiedliwych. Między innymi dzięki nim jestem dumny z tego, że jestem Polakiem. I wiem, że ten naród w swoich przejawach wielkości jest nieporównywalny do żadnego innego. Ale poza czynnikiem emocjonalnym i aksjologicznym jest też czynnik polityczny. Spróbuję więc opisać korzyści polityczne, jakie mielibyśmy z powszechnego i państwowego kultu Sprawiedliwych.

Po pierwsze: wielkość polskich Sprawiedliwych jest funkcją okrucieństwa Zagłady i koszmaru wojny, jaką Niemcy sprowadzili na nasz kraj. Tym samym każdy akt hołdu, każde moralne wywyższenie Sprawiedliwych będzie się jednocześnie wiązało z zaznaczeniem tego, w jak nieludzkich warunkach oni działali. I dlaczego musieli ratować Żydów – innymi słowy, jaki był realny obraz żydowskiego życia, a raczej umierania, pod niemiecką okupacją.

Ujmując sprawę skrajnie cynicznie: chcecie, żeby do polskiej świadomości przedostał się realny opis rzeczywistości Zagłady, drogie instytucje żydowskie, droga „Gazeto Wyborcza", drogie centra badań nad Zagładą? Chcecie, żeby Polacy o nim myśleli, rozmawiali, przeżywali, powtarzali dzieciom? Bez hołdu wobec Sprawiedliwych tego się nie osiągnie.

Po drugie: tylko dzięki pamięci o Sprawiedliwych można stworzyć pomost łączący te dwie dzisiaj tak oddalone grupy: Żydów i Polaków. Pokazać pewną wspólnotę doświadczenia (choć w jego obrębie Żyd i Polak odgrywali różne role). Oraz w końcu zinternalizować historię Zagłady Żydów w obrębie  polskiej świadomości historycznej. W ten sposób Polacy będą chcieli pamiętać o Zagładzie. Stanie się ona elementem ich historii, a nie jakimś koszmarem wykorzystywanym przeciwko nim, koszmarem, który dotyczył obcych.

Po trzecie: Sprawiedliwi i ich kult to jedyny sposób, by w obręb polskiej tożsamości wprowadzić skrajnie silny, piękny i antyantysemicki archetyp. Realny kult Sprawiedliwych będzie najlepszym lekarstwem na antysemityzm, jaki można sobie wyobrazić. Więc ten, komu naprawdę zależy na walce z tego typu nienawiścią, powinien walczyć o wspomniany kult Sprawiedliwych. Jeśli zaś ktoś przyczynia się do jego  niszczenia... to trudno mi nie uznać jego działania za, eufemistycznie rzecz ujmując, przeciwskuteczne.

Najlepszy oręż

Na końcu zaś – kult polskich Sprawiedliwych jest też naszym obowiązkiem wobec Europy. Ponieważ nasza cywilizacja zasługuje na prawdę o tym, czym były druga wojna światowa i Holokaust. Wręcz musi ją znać, by trwać. Dlatego należy walczyć z tą polityką historyczną, która usiłuje rozmyć winę Niemców za koszmar Szoa. A trudno wyobrazić sobie lepszy oręż do tego niż pamięć o naszych Sprawiedliwych. Ratujących tych, których mordowano w niemieckich komorach gazowych – i za to poświęcenie płacących najwyższą cenę z rąk niemieckiego oprawcy.

Dlatego, zamiast puenty tekstu, pozwalam sobie skorzystać z tych łamów do swoistej, emfatycznej, odezwy. Wystosowanej do polskich Żydów, do żydowskich instytucji, do ludzi zajmujących się Zagładą. Uratujcie Sprawiedliwych od niepamięci! Przywrócicie ich polskiej historii. Walczcie, by na każdym placu, każdej ulicy, znajdował się pomnik ku ich czci. Właśnie po to, by pamięć o Zagładzie nie umarła. By pamiętano o tamtym cierpieniu i śmierci. Jesteśmy to dłużni tym, co zostali wymordowani. I tym, którzy ich ratowali.

Autor jest filozofem i publicystą, szefem działu Opinie Forum Żydów Polskich, dziennikarzem „Gazety Polskiej" i redaktorem kwartalnika „Fronda"

Budujmy pomniki szmalcownikom! – w tym jednym zdaniu dałoby się niestety streścić polską historiografię badającą relacje polsko-żydowskie w czasie wojny. Polscy Sprawiedliwi powoli znikają. Zresztą ich historia nigdy nie uzyskała należnego jej miejsca w opowieści o Polsce. Mordowani za czasów niemieckiej okupacji. Powoli zapominani w czasach PRL-u. Następnie III RP nie była w stanie należycie uhonorować ich odwagi i poświęcenia.

Także prawicowa martyrologia, z jej uwielbieniem dla czynu zbrojnego, miała kłopot z opisem bohaterstwa Sprawiedliwych. Jak napisałem – w ostatnich latach polscy Sprawiedliwi powoli nikną... w cieniu szmalcownika. W cieniu Polaka-mordercy i oprawcy. Pamięć o naszych bohaterach zastępowana wspomnieniami o kanaliach. To tryumf szmalcownika zza grobu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał