Najlepiej w życiu piło mi się wódkę, gadało, śmiało, płakało, eksplorowało zakamarki ludzkiej duszy właśnie z Rosjanami. I nieważne, gdzie to było: w Waszyngtonie, Paryżu, Berlinie, Warszawie czy Niżnym Nowogrodzie; zawsze odczuwałem z nimi magnetyczną więź.
Rozumieliśmy się bez słów. Pojmowaliśmy wszystko w mig. Demony były te same. A i anioły (choć one tak rzadkie) tej samej tożsamości. Bywałem zakochany w rosyjskiej literaturze. Bywałem w muzyce i filozofii. Rosja umiała oczarować tym swoim wyjątkowym bogactwem. Wyjątkową wielkością.
Ale za każdym razem, dając ponosić się temu uczuciu, odczuwałem narastający przez lata chłód towarzyszącej mu smugi cienia.
Cały felieton w Plusie Minusie
Tu w sobotę można kupić elektroniczne wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem.