A jeśli tak – jak może się rozwinąć konflikt? Kwestie te dyskutowane są w mediach i w kuluarach rządowych, a jeden z ośrodków badawczych wystosował do 21 ekspertów od spraw rosyjskich pytanie o to, jak rozumieć zachowanie Putina. Odpowiedzi wahały się od propozycji uznania go za człowieka obłąkanego do forsowania tezy, że jego działania były uzasadnione i że winny obecnego stanu rzeczy jest Zachód.
Debata nie toczy się na zbyt wysokim poziomie. Część ekspertów od spraw rosyjskich zmarła, inni po upadku ZSRR postanowili się przekwalifikować. Młodych badaczy utwierdzano w przekonaniu, że obranie za specjalizację Rosji nie przysłuży się karierze ani w strukturach władzy, ani w świecie akademickim. Kraj ten jawił się jako bankrut, który stracił na ważności. Takie szacunki nie uwzględniały faktu, że na razie Rosja posiada potencjał, pozwalający jej na postawienie Zachodu przed wieloma wyzwaniami. Europa, nie będąc w stanie wypracować wspólnej polityki energetycznej, w niepokojąco dużym stopniu zależna jest od dostaw rosyjskiej ropy i gazu. Ten stan rzeczy nie będzie zapewne trwał wiecznie: postęp techniczny, w tym technologie pozyskiwania gazu z łupków, pozwolą położyć kres rosyjskiej dominacji. Ceny spadną. Oznacza to jednak również, że Putin był pod istotną presją, by podjąć działania właśnie w tym miejscu i czasie.
Nawet jednak, jeśli kompetencje Zachodu w kwestiach rosyjskich uległy osłabieniu, czy trzeba się tym aż tak przejmować? Czy nie wystarczyłoby wsłuchiwać się uważnie w takie wystąpienia Putina jak to z połowy marca? Jak się okazuje, lider Rosji jest przekonany, że upadek Związku Sowieckiego był tragedią, jego zaś obowiązkiem jako patrioty jest odtworzenie dawnej chwały imperium Romanowów na jak największą skalę. Nie oznacza to bynajmniej restytucji komunizmu: ani Putin, ani elita skupiona wokół niego nie jest zbyt przygnębiona upadkiem systemu, ubolewa natomiast nad faktem, że w roku 1991 Rosja przestała być mocarstwem. Jak wynika z badań opinii publicznej, większość Rosjan jest przekonana, że ich kraj znów stał się superpotęgą, a przynajmniej, że powinno to nastąpić w najbliższym czasie. Na Ukrainie najwyraźniej nadarzyła się okazja, by odrobić straty.
Jak daleko może się posunąć lider Rosji? Co czeka Ukrainę Wschodnią, której większość mieszkańców nie tylko mówi po rosyjsku, lecz utożsamia się z Rosjanami? A Mołdawia i kraje nadbałtyckie, gdzie – z wyjątkiem Litwy – mieszka duża liczba osób posługujących się rosyjskim w mowie i w piśmie? Co z Kaukazem i Azją Środkową? Putin żywi przekonanie, że Zachód jest słaby i niezdolny do odpowiednio mocnej reakcji – i kto wie, być może ma słuszność. Szef dyplomacji brytyjskiej wygłosił płomienne przemówienie, ale brytyjskie siły zbrojne praktycznie nie istnieją; po ostatnich cięciach etatów armia liczy 80 tysięcy osób, a przewidywane są dalsze redukcje. Nie inaczej jest w innych krajach europejskich. Skoro okazało się, że wybuch wojny jest wykluczony, pytanie o to, po co wydawać tak wiele na resort obrony, nasuwało się samo. A jednak mimo że wojna, z wyjątkiem może przygranicznych potyczek, rzeczywiście wydaje się niemożliwa, zdolność do obrony własnego terytorium okazuje się nadal być w cenie. Nawet jeśli jest to tylko efekt psychologiczny – pozostaje on wymiernym czynnikiem politycznym.
Putin w swoim przemówieniu zapewnił świat, że nie ma żadnych planów ani roszczeń związanych z Ukrainą Wschodnią. W Azji Środkowej, zwłaszcza w Kazachstanie, wszelkie projekty okupacyjne byłyby szczególnie chybione, zważywszy na dobre relacje łączące te dwa kraje. Rosja już dziś (w sytuacji, gdy liczba wyznawców islamu w jej granicach rośnie w szybkim tempie, podczas gdy liczba Rosjan maleje) ma do czynienia z „problemem muzułmańskim": dlaczego miałaby go zaogniać z własnej woli?