Kiedy w 1961 roku trafił na okładkę „Time'a", był już wielką gwiazdą. Uchodził obok Elvisa Presleya, Jamesa Deana i Johnny'ego Casha za najważniejszy głos swojego pokolenia oraz ikonę popkultury. W tym samym roku ukazała się jego przedostatnia książka „Franny i Zoey". Znalazły się w niej ledwie dwa opowiadania, opublikowane wcześniej w „New Yorkerze". Mimo miażdżącej krytyki ze strony recenzentów w ciągu dwóch tygodni sprzedano ponad 125 tysięcy egzemplarzy, a publikacja z miejsca trafiła na szczyt listy bestsellerów. Salinger był już wówczas pisarzem kultowym, autorem „Buszującego w zbożu", najważniejszej obok „W drodze" Jacka Kerouaca książki lat 50. w USA, uznawanej za „wielką amerykańską powieść" i nieustannie wznawianej. Do dziś jej nakład przekroczył 70 milionów egzemplarzy i co roku sprzedaje się kolejne 250 tysięcy.
Salinger pisał niewiele, można by rzec, że każde jego słowo było wydarzeniem. Nigdy nie dostał żadnej z prestiżowych nagród, ale to właśnie on stał się wzorem dla następnego pokolenia, czyli dla bitników, i wpłynął na tak wybitnych prozaików, jak Philip Roth czy John Updike. Ten ostatni otwarcie mówił, że mnóstwo nauczył się „na krótkich opowiadaniach Salingera". Jego prozę podziwiał też William Faulkner, wówczas już laureat Nagrody Nobla. Nowatorska, impresyjna narracja, duże natężenie kolokwializmów, odrzucenie konsumpcjonizmu i nonkonformizm uderzały w samo serce świetnie prosperującego amerykańskiego społeczeństwa czasów baby boomu. Holden Caulfield uosabiał wszystko, przed czym rodzice próbowali uchronić swoje dzieci. Do dziś jest jednym z najsłynniejszych buntowników w dziejach literatury.
Zanim jednak Salinger stał się legendą, musiał nauczyć się przegrywać i iść na kompromis. Zaczął pisać w wieku 15 lat. Jego pierwsze próby literackie nie były udane. Na debiut w „New Yorkerze", który w jego oczach uosabiał wszystko, co najlepsze w amerykańskiej kulturze, czekał siedem lat od publikacji pierwszego tekstu, mimo że zarzucał tygodnik kolejnymi utworami. Opowiadanie „Slight Rebellion off Madison" kilkakrotnie wycofywano z druku. Pierwotnie miało ukazać się w 1941 roku, ale opublikowano je dopiero pięć lat później. Teksty Salingera początkowo drukowały głównie kolorowe czasopisma w rodzaju „Cosmopolitan", „Collier's" czy „Mademoiselle", którymi prozaik gardził. Musiał jednak zaakceptować reguły gry, jeśli chciał żyć z pisania.
Chłopak z dobrego domu
Dziadek Salingera był litewskim Żydem. Wyemigrował do Stanów w 1881 roku. Jego ojciec, Sol, próbował sił w branży filmowej, ostatecznie jednak zajął się handlem. Inaczej niż w wypadku Philipa Rotha czy Saula Bellowa, rodzina Salingerów szybko się zasymilowała. Próżno szukać śladów pochodzenia w twórczości Sonny'ego, jak nazywali go rodzice. J.D. Salinger dorastał w znakomitych warunkach. Kiedy ojciec został kierownikiem w firmie importowej, rodzina przeprowadziła się z Chicago do Nowego Jorku. Mimo wielkiego kryzysu Salingerowie radzili sobie świetnie, kupując luksusowe mieszkanie na Manhattanie z widokiem na Central Park.
Związki Salingerów z Europą Wschodnią nie ograniczają się jednak tylko do Litwy. Na przełomie 1937 i 1938 roku J.D. trafił do Bydgoszczy (szerzej na ten temat pisał przed czterema laty na łamach „Rzeczpospolitej" Grzegorz Mazur w tekście „Buszujący w Bydgoszczy"). Kiedy rzucił studia, ojciec wysłał go do Europy, próbując zachęcić do pracy w handlu. Był przeciwny karierze literackiej syna. Jerome najpierw udał się do Wiednia, gdzie trafił do żydowskiej rodziny, a czas ten zawsze wspominał jako jeden z najlepszych okresów w swoim życiu. W Bydgoszczy zaś praktykował w rzeźni miejskiej. Wspominał później: „Ostatecznie na parę miesięcy wylądowałem w Bydgoszczy, gdzie mordowałem świnie i pchałem lory przez śnieg w towarzystwie grubego majstra".
Najbardziej zaskakujące – Slawenski poświęca sprawie sporo miejsca i zdecydowanie podważa ustalenia innych badaczy – jest to, że Salinger doskonale odnalazł się w szkole wojskowej i armii. Z akademią Valley Forge w Pensylwanii, do której wysłał go ojciec, ponieważ nie radził sobie w zwykłej szkole średniej, zżył się na tyle, że napisał jej hymn. Do dziś jest on zresztą śpiewany przez uczniów. Stosunek J.D. do wojska dobrze obrazuje to, że kiedy początkowo nie pozwolono mu się zaciągnąć z powodu zakłóceń pracy serca, pogrążył się w rozpaczy. Po ataku na Pearl Harbor wymogi rekrutacyjne zelżały, a Salingera przydzielono do kontrwywiadu, w którym miał służyć do 1946 roku.