Bardziej putinowski od Putina

Aleksander Dugin uważa, że Polska powinna realizować swoją – jak to określa – eurazjańską, sarmacką, romantyczną tożsamość, obcą zachodniemu racjonalizmowi. W rosyjskiej strefie wpływów.

Aktualizacja: 07.05.2014 14:35 Publikacja: 02.05.2014 01:50

Entuzjasta awangardy artystycznej i okultyzmu na tle narodowo-bolszewickiej flagi. Moskwa, lata 90.

Entuzjasta awangardy artystycznej i okultyzmu na tle narodowo-bolszewickiej flagi. Moskwa, lata 90.

Foto: Forum

Tegoroczne dramatyczne wydarzenia na Ukrainie wywołały w Rosji swoiste wzmożenie moralne. Władza i związane z nią media skutecznie przekonały przeważającą część społeczeństwa, że w Kijowie doszła do władzy neobanderowska junta, która prześladuje rosyjskojęzycznych mieszkańców rządzonego przez siebie kraju. Tym, co się stało na Majdanie, uzasadniono między innymi aneksję Krymu.

W Rosji bardzo łatwo odwoływać się do emocji antyfaszystowskich czy – ściślej rzecz biorąc – antynazistowskich. W masowej wyobraźni Rosjan wciąż żywy pozostaje przecież mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pamięć o zbrodniach, których dokonali Niemcy na terenie ZSRR. Skoro więc na Ukrainie rządzą neobanderowcy – a więc, upraszczając sprawę, spadkobiercy ukraińskich organizacji kolaborujących z III Rzeszą – to trzeba bić na alarm. Nad Dnieprem zalęgło się bowiem zło w czystej postaci. Trzeba mu więc dać odpór jak niegdyś Hitlerowi.

Liberalny spektakl

Człowiekiem, który w opowieściach o neobanderowcach upatruje drugiego dna, jest wpływowy politolog i filozof Aleksander Dugin, ceniony w Rosji komentator, goszczący w najważniejszych stacjach telewizyjnych. Nie kibicuje on bynajmniej zmianom politycznym na Ukrainie. Wręcz przeciwnie, Majdan to dla Dugina obóz wroga. Mamy tu zatem do czynienia ze zwolennikiem polityki Kremla, który z jakiegoś powodu mówi i pisze to, czego moskiewscy stratedzy nie mówią i nie piszą, chociaż przypuszczalnie myślą tak jak on, lecz wiedzą, iż otwarte artykułowanie określonych treści może skutkować własną kompromitacją.

W połowie marca Dugin się zastanawiał: „Czy lider Europejskiego Kongresu Żydów Ihor Kołomojski, główny sponsor Swobody i Prawego Sektora, podobny jest do nazisty?". Na pytanie to udzielił dość frapującej odpowiedzi: „Nazizm stanowi tutaj tylko zewnętrzną warstwę procesu. Ta radykalna rasistowska ideologia wykorzystywana jest w czysto pragmatycznych celach – żeby zrealizować geopolityczne zadania (oderwać Ukrainę od Rosji). (...) Dziś nikt nie kryje tego, że przewrót w Kijowie organizowały USA. (...) Panującą ideologią w USA nie jest żaden faszyzm, ale liberalna demokracja".

Dugin poniekąd przestrzegał wówczas przed uleganiem emocjom antyfaszystowskim i tym samym zdystansował się wobec stosowanego w propagandzie kremlowskiej zabiegu znanego jako reductio ad Hitlerum. Jego zdaniem nazizm to wygodny wróg, do którego Rosjanie się przyzwyczaili. Ale – apelował myśliciel – trzeba dostrzec prawdziwe źródło zła. A według niego znajduje się ono w Waszyngtonie: „Naziści są wykorzystywani jako pionki w liberalnym spektaklu".

Taka retoryka przywołuje skojarzenia z epoką sowiecką. To w tamtych czasach mogliśmy się dowiedzieć o tym, że CIA dała schronienie niektórym niemieckim nazistowskim zbrodniarzom – tym, którzy byli w posiadaniu rozmaitych cennych informacji na temat ZSRR – i korzystała z ich usług w zimnej wojnie. Kilka lat temu wątek ten podjął prokremlowski dziennikarz Michaił Leontiew w zrealizowanym przez siebie filmie dokumentalnym, w którym zarzucił urzędującemu wtedy prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Juszczence powiązania z amerykańskimi tajnymi służbami.

W ciągu kilku minionych miesięcy zrobiło się o Duginie głośno. W mediach zachodnich bywa on postrzegany jako główny kremlowski geostrateg. Na łamach „Foreign Affairs" wręcz okrzyknięto go mianem „mózgu Putina". Takie określenia nie mają jednak pokrycia w konkretnych faktach. Dugin nigdy nie był instytucjonalnie związany z obecnym rosyjskim prezydentem. Nie miał pozycji oficjalnego ideologa reżimu. Niemniej w swoich wystąpieniach i publikacjach zawsze gorąco popierał polityczny zwrot z początku ubiegłej dekady, zagospodarowując tym samym dla Kremla pewną specyficzną część elektoratu. Antyamerykanizm i antyliberalizm to stałe motywy drogi życiowej Dugina. Wyznaczały one więc jego miejsce w rosyjskim życiu publicznym.

Himmler, Bowie i Tybet

Dugin – 52-latek, syn oficera GRU –  zaczął studia w Moskiewskim Instytucie Lotniczym, ale został z nich usunięty za złe wyniki w nauce. Właściwie do dziś nie wiadomo, jakie ma wykształcenie. Jak sam utrzymuje, uzyskał dyplom jakiejś uczelni technicznej w Nowoczerkasku (ponoć, bo nie brakuje głosów ten fakt podważających), co umożliwiło mu potem podjęcie pracy akademickiej. W roku 2008 został profesorem Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego i dyrektorem powołanego tam na Wydziale Socjologii Ośrodka Badań Konserwatywnych. Nie przeszkadza to antagonistom Dugina zarzucać mu ignorancję wynikającą z braku jakichkolwiek kwalifikacji w zakresie nauk humanistycznych, mimo że trudno zaprzeczyć, iż mamy w tym przypadku do czynienia z erudytą i poliglotą.

W latach 80. Aleksander Dugin funkcjonował w kręgach moskiewskiej antysystemowej bohemy artystycznej, co rzecz jasna nie mogło się odbywać bez przyzwolenia tajnych służb dbających o to, żeby zjawiska kontrkulturowe nie wymsknęły się spod kontroli państwa. O zainteresowaniach, jakie w tamtych czasach miał myśliciel, świadczy działalność nieformalnej grupy – Czarnego Zakonu SS, którego ogłosił się Reichsführerem.

To wtedy zaczął drążyć temat okultyzmu, koncepcji filozoficznych i nurtów awangardy artystycznej towarzyszących narodzinom nazistowskiej dyktatury, co robił zresztą też po upadku komunizmu i rozpadzie ZSRR, kiedy na łamach założonego i redagowanego przez siebie czasopisma „Elementy" lansował idee niemieckiej rewolucji konserwatywnej okresu międzywojennego oraz europejskiej Nowej Prawicy, mającej swój początek w latach 60. ubiegłego stulecia. Fascynował się więc trendami odwołującymi się do pogańskiego i zarazem heroicznego dziedzictwa Starego Kontynentu, które można było przeciwstawić „judeochrześcijańskim", liberalno-demokratycznym wartościom upadłych „ostatnich ludzi" (by użyć nietzscheańskiej figury retorycznej).

Dugina intrygowała aktywność Ahnenerbe (Dziedzictwo Przodków) – założonego przez Heinricha Himmlera w roku 1935 stowarzyszenia badawczego, które wspierało holenderskiego historyka Hermanna Wirtha w poszukiwaniu korzeni rasy aryjskiej, mających świadczyć o jej wyższości nad innymi rasami. Organizowano więc ekspedycje do takich miejsc jak Tybet, aby wykazać związki Niemców z najstarszymi tradycjami duchowymi ludzkości.

Ale zainteresowania Aleksandra Dugina były znacznie szersze – rozciągały się od wierzeń cywilizacji starożytności po rozmaite przejawy kultury masowej. W jego książce „Tampliery proletariata" z roku 1997 możemy przeczytać chociażby o związkach rewolucyjnych zjawisk politycznych z satanistyczną gnozą brytyjskiego okultysty Aleistera Crowleya oraz twórczością muzyczną Davida Bowiego.

Z kolei w 2003 roku Dugin oskarżył George'a Sorosa o to, że ów słynny amerykański multimiliarder, a zarazem promotor idei „społeczeństwa otwartego" w krajach postkomunistycznych, przekupił jury Konkursu Piosenki Eurowizji, aby storpedowało sukces w tej imprezie nastoletnich rosyjskich „patriotek" z Tatu. Duet ten zasłynął – między innymi za sprawą przeboju „Nas nie dogoniat" – z aury skandalu, który go otaczała: dziewczyny sugerowały, że są parą lesbijek.

Kiedy w okresie pieriestrojki zaczęło się odradzać życie polityczne, Dugin nie przepuścił okazji, żeby się w nie zaangażować. Obracał się w skrajnie nacjonalistycznych środowiskach, które kontestowały zarówno „reformatorski" kurs Michaiła Gorbaczowa, jak i coraz bardziej jawną „demokratyczną" opcję Borysa Jelcyna. W „przeklętych" latach 90. pozostawał na marginesie rosyjskiego życia politycznego. W jelcynowskiej Rosji za wzór stawiano ideały liberalno-demokratyczne, którym drastyczna rzeczywistość transformacji ustrojowej nie była w stanie dorównać. Frustracja społeczna była więc na porządku dziennym i z roku na rok rosła, a Dugin nadawał jej ideologiczne uzasadnienie.

Partyjny ?towarzysz Limonowa

W pierwszej połowie lat 90. razem z Eduardem Limonowem – kontrowersyjnym prozaikiem, który powrócił z emigracji na Zachodzie – oraz Jegorem Letowem – wokalistą punkowego zespołu Grażdanskaja Oborona – założył Partię Narodowo-Bolszewicką. Wszyscy trzej przemawiali wspólnym radykalnym głosem sprzeciwu wobec prozachodniego wektora ówczesnej kremlowskiej polityki.

O narodowych bolszewikach, nazywanych w skrócie bardziej swojsko nacbolami, traktuje wydana w roku 2011 książka „Limonow" francuskiego pisarza Emanuela Carrère'a. To fabularyzowana biografia jednego z liderów PNB. Dowiadujemy się z niej, że Limonow rekrutował członków tej formacji z miłośników rocka i uczestników bijatyk. Byli to często ludzie wywodzący się z niższych warstw społecznych, dla których gospodarcze konsekwencje krachu ZSRR okazały się bolesne. Limonow lansował wśród tych ludzi ducha wszelkiej rewolty. Stawiał za wzór i Lenina, i Jima Morrisona.

Z kolei według Dugina narodowy bolszewizm miał być nawiązaniem do radykalnych nurtów politycznych XX wieku, a te nie mieściły się w prostym podziale „prawica – lewica". Jako zło wskazywały one liberalizm, kapitalizm, Zachód i dziedzictwo oświecenia. Dugin nie miał więc kłopotu z tym, żeby źródeł inspiracji szukać chociażby w działalności Freikorpsów – aktywnych w Niemczech po I wojnie światowej paramilitarnych formacji nacjonalistycznych złożonych ze zdemobilizowanych żołnierzy.

Rosyjski myśliciel nie jest oficjalnym ideologiem Kremla, ale wyraziście pokazuje sposób myślenia, który krąży w obiegu moskiewskiego politycznego establishmentu

W roztaczanej przez niego wizji Rosja została rzucona na kolana – rezultaty zimnej wojny okazały się dla niej równie upokarzające jak siedem dekad wcześniej dla Niemiec postanowienia traktatu wersalskiego. Nie powinna zatem dziwić flaga nacboli. Jest taka sama jak III Rzeszy, tyle że zamiast swastyki widnieją na niej sierp i młot.

Tożsamość stepowa

Czym więc była Partia Narodowo-Bolszewicka w latach 90.? Carrère relacjonuje wypowiedź rosyjskiego prozaika młodego pokolenia Zachara Prilepina, który również znalazł się w jej szeregach: „nacbole to była kontrkultura Rosji. Jedyna. Cała reszta to ściema, służalcy i tak dalej. Oczywiście, byli wśród nas brutale, jacyś nerwowi goście, byli też skini z wilczurami, którzy straszyli porządnych ludzi, wykonując hitlerowskie pozdrowienia. Ale byli także wszyscy ci, żyjący w małych miastach w głębokiej Rosji rysownicy komiksów – samoucy, basiści rockowi, szukający wspólników, żeby założyć zespół, goście, którzy majstrują przy kamerach wideo, nieśmiali poeci, którzy piszą po kryjomu wiersze, wzdychają do zbyt ładnych dziewczyn i marzą ponuro, żeby zarżnąć wszystkich w szkole, a potem wysadzić się w powietrze, tak jak to robią w Ameryce".

Limonow i nacbole pozostali outsiderami i są nimi do dziś. Na pocieszenie zostaje im to, że mają obecnie opinię najgroźniejszej, bo najbardziej pod względem fizycznym agresywnej, siły opozycji pozaparlamentarnej. Dugin poszedł jednak inną drogą. Już w epoce jelcynowskiej został doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego antykremlowskiego przewodniczącego Dumy, komunisty Giennadija Sielezniowa.

Prawdziwy przełom nastąpił po dojściu do władzy Władimira Putina w roku 2000. W nowym prezydencie myśliciel dostrzegł szansę na odwrót od tego, co się działo wcześniej, i odzyskanie przez Rosję pozycji mocarstwa. Wtedy uznał swoją dotychczasową działalność za rodzaj sekciarstwa i postanowił przyjąć postawę propaństwowego intelektualisty, który miał już do kogo na Kremlu adresować swoje antyliberalne i antyamerykańskie propozycje. Ich istotą jest pewna koncepcja, w której refleksja nad rozwojem poszczególnych cywilizacji łączy się z geopolityką.

Aleksander Dugin w swoich poglądach nawiązuje do dorobku eurazjanizmu. Przedstawiciele tego nurtu w łonie międzywojennej emigracji rosyjskiej – między innymi Piotr Sawicki i Nikołaj Trubieckoj – byli przekonani o cywilizacyjnej odrębności Rosji wobec Starego Kontynentu, przejawiającej się w odporności na idee oświeceniowe i liberalną kulturę polityczną. Jednocześnie uważali oni, że z upływem czasu komunizm jako ideologia upadnie. Ich zdaniem w obliczu prawdziwego zagrożenia, jakie niesie „zgniły", materialistyczny Zachód, i konieczności odnowy uduchowionej rosyjskiej (eurazjańskiej) cywilizacji bolszewicy zmuszeni będą zawrzeć sojusz z dawnymi, kontrrewolucyjnymi elementami.

Tożsamość cywilizacji rosyjskiej wyrasta – według Dugina – z dwóch odrębnych źródeł. Pierwsze z nich to pochodzące z Bizancjum prawosławie będące w fundamentalnym konflikcie z chrześcijaństwem zachodnim. Drugie sięga okresu, w którym ziemie ruskie były podbite przez Złotą Ordę. Dugin wymienia jeszcze inne ważne czynniki: kolonizację Syberii i Dalekiego Wschodu oraz to, że ludność słowiańska zamieszkująca tereny dzisiejszej Rosji na przestrzeni dziejów zmieszała się z narodami tureckimi i ugrofińskimi.

Dlatego myśliciel twierdzi, że azjatycka, stepowa, wschodnia część tożsamości Rosjan jest tak samo ważna jak europejska. I – sam będąc staroobrzędowcem, czyli wyznawcą zrodzonej w XVII wieku antyinstytucjonalnej herezji prawosławia – opowiada się przeciwko koncepcji rosyjskiego państwa narodowego, a za formułą wielonarodowościowego, wieloreligijnego i wielokulturowego imperium eurazjatyckiego.

Prawo ?do umiarkowanej rusofobii

Z tej perspektywy wyłania się także sformułowana przez Dugina wizja rosyjskich dziejów. Jej główną negatywną postacią jest Piotr I Wielki, bo postanowił upodobnić Rosję do Zachodu (obowiązkowe golenie bród bojarom, całkowite podporządkowanie Cerkwi państwu itd.). W tym samym kierunku poszli Gorbaczow i Jelcyn (uznani za reprezentantów kompradorskiej elity, która wydała u zmierzchu komunizmu Rosję na żer potęg zachodnich i międzynarodowego kapitału).

Na ich tle postaciami pozytywnymi okazują się Iwan Groźny i Stalin, bo walcząc z ekspansją Zachodu (nieważne, czy z pozycji despotycznego cara czy komunistycznego przywódcy), umacniali oni – każdy z nich na swój sposób – specyficzną, eurazjańską tożsamość Rosji, a tym samym rządzone przez siebie państwo.

Obecnie – zdaniem Dugina – Rosja wciąż musi stawiać czoła Zachodowi, a jej głównym wrogiem są USA. Rywalizacja Moskwy z Waszyngtonem to – jak argumentuje myśliciel – odwieczny konflikt cywilizacji Lądu z cywilizacją Morza. Dugin, idąc tropem Hegla i Carla Schmitta, wskazuje, że każde prawo zaczyna się od domostwa.

Co to oznacza? Pojęcie własności prywatnej, kategorie dobra i zła – to wszystko mogło się ukształtować w warunkach lądowych. W pojęciu granicy państwa zawiera się analogia do pojęcia ściany domu. Inaczej rzecz wygląda w przypadku cywilizacji Morza, które funkcjonują w warunkach, które określa płynność granic, hierarchii, norm, zasad.

Z tego wynika, że bój toczy się więc o Europę, w tym o dawne kraje bloku wschodniego. I tu dochodzimy do tego, jak Dugin postrzega Polskę. Jest ona w jego oczach na razie kordonem sanitarnym USA, a więc pionkiem w amerykańskiej grze przeciwko Rosji, a mogłaby realizować swoją – jak to określa – eurazjańską, sarmacką, romantyczną tożsamość, obcą zachodniemu racjonalizmowi i bliską tożsamości rosyjskiej.

Znamienne, że w ubiegłej dekadzie jedynym ugrupowaniem w Polsce, w którym myśliciel upatrywał formacji sprzyjającej Rosji, była Samoobrona. Wymieniał w tym kontekście ówczesnego posła tej partii Mateusza Piskorskiego. Przypomnijmy, w marcu bieżącego roku Piskorski udał się na Krym jako obserwator „referendum" o przyłączeniu półwyspu do Federacji Rosyjskiej.

W roku 2008, tuż po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, Dugin kokietował Polaków, stwierdzając, że trudna historia dała nam prawo do „rusofobii", tyle że „cywilizowanej", „umiarkowanej", „europejskiej", a więc reprezentowanej – jak podkreślał – przez Donalda Tuska, a nie Lecha Kaczyńskiego. Taki komunikat można było odbierać w kategoriach odczarowania języka używanego w sporach o stosunki polsko-rosyjskie. Przesłanie Dugina dało się interpretować następująco: możecie krytykować naszą politykę i nawet próbować bronić swoich interesów, ale pod warunkiem, że nie będziecie nam przeszkadzać w naszych poczynaniach.

A rok później, gdy zbliżała się 70. rocznica agresji ZSRR na Polskę, myśliciel wyjaśniał, że procesy geopolityczne toczą się poza kategoriami moralnymi: Rosja zawsze będzie parła w kierunku zachodnim, a potęgi Zachodu w kierunku Rosji. I zapewniał, że na razie Rosji zależy na „odzyskaniu" wschodniej części Ukrainy, więc Polski nie będzie ruszać. Choć dla swojego dobra powinna się ona znaleźć w rosyjskiej strefie wpływów.

Urażona duma imperialna

Na razie zapewnienia te się spełniają. Warto też zauważyć echa eurazjanizmu w mainstreamowej polityce rosyjskiej. Tak jest w przypadku projektu Unii Eurazjatyckiej, która ma powstać na bazie Unii Celnej (dziś z udziałem Rosji, Białorusi i Kazachstanu) i integrować państwa postsowieckie. Należy też wspomnieć o dokumencie Ministerstwa Kultury Federacji Rosyjskiej z kwietnia 2014 roku, dotyczącym założeń nowej polityki kulturalnej państwa. Pada tam deklaracja: „Rosja to nie Europa i nie Azja. Rosja stanowi starożytną, samodzielną, samoistną cywilizację".

Jeśli zatem Dugin nie jest oficjalnym ideologiem Kremla, to wyraziście pokazuje sposób myślenia, który jakoś krąży w obiegu moskiewskiego politycznego establishmentu. Fakt ten zatem musi się odciskać na realnej polityce.

Oznacza to tyle, że państwo, które szermuje na prawo i lewo oskarżeniami o faszyzm, samo czerpie z tradycji intelektualnych mających podobną co on genezę. Chodzi o pomysły polityczne posiłkujące się – jak najpierw w Republice Weimarskiej, a potem w III Rzeszy – urażoną dumą imperialną i postimperialnym resentymentem. Ich ilustracją są słowa Putina, w których nazwał krach ZSRR jedną z największych geopolitycznych katastrof XX stulecia.

Pozornie nie ma tu rasizmu czy antysemityzmu, bo przecież chodzi o odbudowę zróżnicowanego etnicznie, religijnie i kulturowo imperium eurazjatyckiego. Rosja chociażby dba o dobre stosunki z Izraelem, który w sprawie kryzysu ukraińskiego zachowuje życzliwą jej neutralność.

Poza tym elita kremlowska kieruje się w dużym stopniu własnymi, korporacyjnymi interesami, a w mniejszym interesami państwa. Politykę traktuje jako element zarządzania swoim majątkiem. Jeśli zajęła Krym, to – jak można przypuszczać – dlatego, że rosyjskie służby specjalne były w posiadaniu wiedzy o niechęci Zachodu do podejmowania stanowczych działań wobec Moskwy. Wielkiego ryzyka raczej nie byłaby skłonna podejmować.

Niemniej przemoc prorosyjskich separatystów na wschodzie Ukrainy jest faktem. A Dugin przejmowaniem przez nich kolejnych miast się ekscytuje, bo dają oni – jego zdaniem – odpór wrogom Rosji, czyli tym wszystkim, którzy rzucają jej kłody pod nogi na drodze do odbudowy swojego imperium. Wśród tych wrogów są Ukraińcy, Żydzi, Polacy, Amerykanie itd. Są także rzecz jasna Rosjanie, którzy dopuścili się „zdrady" swojego narodu. Jest więc przeciwko komu mobilizować gniew rosyjskiego ludu.

Tegoroczne dramatyczne wydarzenia na Ukrainie wywołały w Rosji swoiste wzmożenie moralne. Władza i związane z nią media skutecznie przekonały przeważającą część społeczeństwa, że w Kijowie doszła do władzy neobanderowska junta, która prześladuje rosyjskojęzycznych mieszkańców rządzonego przez siebie kraju. Tym, co się stało na Majdanie, uzasadniono między innymi aneksję Krymu.

W Rosji bardzo łatwo odwoływać się do emocji antyfaszystowskich czy – ściślej rzecz biorąc – antynazistowskich. W masowej wyobraźni Rosjan wciąż żywy pozostaje przecież mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pamięć o zbrodniach, których dokonali Niemcy na terenie ZSRR. Skoro więc na Ukrainie rządzą neobanderowcy – a więc, upraszczając sprawę, spadkobiercy ukraińskich organizacji kolaborujących z III Rzeszą – to trzeba bić na alarm. Nad Dnieprem zalęgło się bowiem zło w czystej postaci. Trzeba mu więc dać odpór jak niegdyś Hitlerowi.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Żadnych czułych gestów
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy