Najważniejsza różnica między nimi a osobnikiem o wdzięcznym przydomku Kiełbasa, który wygrał Eurowizję, jest taka, że tamci byli innowatorami. Wybitnymi artystami, których hity lądowały na czołówkach list przebojów, a ich dokonania inspirowały innych twórców. Zresztą inspirują do dziś. Tymczasem Conchita Wurst (swoją drogą przydomek równie niesmaczny jak image) skończy tam, gdzie bardziej utalentowana Dana International. Izraelskiej wokalistce (wcześniej - w męskim wcieleniu - drag queen), która w tym samym konkursie zwyciężyła 16 lat temu, przynajmniej udało się wylansować w kilku krajach przebój „Free". Thomasowi Neuwirthowi, bo tak się naprawdę nazywa zwycięzca tegorocznej Eurowizji, raczej się to nie powiedzie, bo zwycięski utwór nie ma takiego potencjału. Wyląduje zatem na śmietniku popkultury, gdzie kończą gwiazdki zajmujące się prowokacjami, a nie muzyką.
Owszem skandale, zwłaszcza te z seksem w roli głównej, nieźle się sprzedają, ale żeby utrzymać zainteresowanie publiczności, trzeba też pisać dobre piosenki. Dowodem, przypadek Davida Bowiego, który nawet dziś, zbliżając się do siedemdziesiątki, umieszcza nowe nagrania na czołówkach list bestsellerów. Wymieniam nazwisko twórcy „Let's Dance", bo to właśnie on był prekursorem muzycznego kampu i budowania wizerunku na seksualnych dwuznacznościach. A działo się to 40 lat temu!!!
Lądowanie Stardusta
To właśnie wtedy, w 1972 roku, stworzył postać Ziggy'ego Stardusta, kosmity, który przybywszy na Ziemię, stał się gwiazdą rocka. I jak to przybysz z innego wymiaru, nie miał płci. Bowie, który w młodości naprawdę miał problemy z tożsamością (depresja i strach przed chorobą psychiczną, która dotknęła wielu członków jego rodziny, wpędziły go w uzależnienie od narkotyków), udzielał nawet wywiadów jako Ziggy. Ubierał się zaś w stroje raczej kobiece niż męskie, włącznie ze szpilkami i gorsetami, o sukniach nie wspominając (w jednej, notabene męskiej, wystąpił na okładce płyty „The Man Who Sold The World"). Były i boa, i tapirowane fryzury, i stroje inspirowane kosmicznymi kolekcjami Christiana Diora, krótko mówiąc, cały arsenał środków znanych później z glam rocka, choć w tym wypadku była to wersja dość radykalna.
Bowie był prekursorem, którego styl później naśladowano z lepszym lub gorszym (raczej to drugie) skutkiem. Ukoronowaniem przemiany Davida Jonesa, bo tak się naprawdę nazywa, w androgynicznego Ziggy'ego stało się wyznanie, że tak naprawdę zawsze był gejem. Było to o tyle zaskakujące, że Bowie był już w owym czasie żonaty (zresztą wkrótce doczekał się syna). Ale to nie koniec. Kilka lat później piosenkarz przemyślał sprawę i uznał, że jest biseksualny. Często zresztą zmieniał zdanie o swojej tożsamości płciowej, co po latach skomentował słowami, że takie wtedy były czasy i że rzeczywiście miał problem z dopasowaniem się do schematów w tej kwestii. Z tym, że od kiedy na początku lat 90. XX wieku ożenił się z top modelką Iman, bardzo sobie chwali szczęście rodzinne.
Czasy rzeczywiście takie były, Bowie ma rację. Mówimy przecież o okresie po paryskim Maju i lecie miłości w Ameryce, kiedy to Londyn przestał swingować. To wtedy skrywane wcześniej wstydliwie odmienności wyszły na powierzchnię, a policja przestała wsadzać homoseksualistów do więzień i rozbijać ich imprezy. W zachodnich metropoliach zaczęły się masowo pojawiać drag queens, czyli mężczyźni występujący w kobiecych przebraniach i wykonujący kiczowaty repertuar (na scenie czasem występują też drag kings, czyli kobiety przebrane za mężczyzn, ale są zdecydowanie mniej popularne). Muzyk po prostu poszedł z duchem czasu, tyle że wyciągnął radykalne wnioski z dokonującej się przemiany obyczajowej.
Sesje u Warhola
Jego śladem poszli inni. Estetyka nazwana przez Susan Sontag kampową, czyli nieustanna gra kiczem, sztuczność i rozbuchane stylizacje (kojarzące się już wtedy z klubami gejowskimi), stała się popularna. Co warto zaznaczyć, dla Bowiego, który był dandysem i erudytą, ważną inspiracją była w owym okresie działalność Andy'ego Warhola i jego Fabryki. Sławny malarz, który sam był gejem, pod koniec lat 60. stworzył coś w rodzaju prehistorycznego „Big Brothera". To znaczy postanowił udowodnić, jak może w praktyce wyglądać realizacja jego sloganu, że „w przyszłości każdy będzie mieć 15 minut sławy", którą w pełni zrealizowano w czasach reality show.