Zwykle ludzie modlą się o sukces. A w takiej sytuacji jak pan odnosi to doświadczenie do Boga? Jak się pan wtedy modli? O pokorę?
Kiedyś rzeczywiście się modliłem o pokorę i może aż za bardzo, bo ostatnie dwa lata są dla mnie niezłą lekcją pokory. Ale serio: nigdy nie wiemy, czego Bóg nas chce nauczyć. I często zaskakuje nas tym. Ja myślę, że Bóg mówi: to, co jest, jest najlepsze dla ciebie.
Chociaż tego nie rozumiemy?
Chociaż tego nie rozumiemy. Nie wiem tego, ale może gdybym pojechał na Giro, czego bardzo chciałem, tobym tam zginął. Widziałem kiedyś gościa, który zginął na tym wyścigu w wypadku. Mogłoby się tak i mnie przydarzyć. Albo, w łagodniejszej wersji, mógłbym teraz siedzieć na wózku i już nigdy z niego nie wstać. Tak jest i nie ma co tego drążyć, bo i tak tego nie zrozumiemy. Może kiedyś.
A w obliczu sukcesów pan w relacji z Bogiem zakładał, że może teraz być gorzej, i godził się na to? Czy odwrotnie: pan brał i nie kwitował?